[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za pózno.Część moich procarzy została natychmiast zadzgana, zanim sięgnęła poswoją broń.Ci, którzy stali na przedzie, zostali zepchnięci i zdeptani, a pozostali rzucili się doucieczki.PDF created with pdfFactory trial version www.pdffactory.comGrałem.Kimir Zył również dął w swój flet, a obie melodie mieszały się ze sobą.Moje uciekające zwierzęta wpadły w pędzie w rozstawiony rzadko szyk włóczników ,ale jakimś cudem nie zmieszały się, tylko pobiegły na tył, gdzie było ich miejsce.Przemknęło mi przez głowę, że ta część manewrów, która polega na ucieczce, wychodzimoim zwierzętom najlepiej i zagrałem następny sygnał. Włócznicy zwarli szyk i tuż przed pędzącą falangą rudych wyrósł nagle mur tarcz ztwardej kory woskowca i opadł rząd długich włóczni.Kolejny sygnał i końce włóczni wbiły się w ziemię.Obie armie zwarły się z trzaskiem.Rozległ się przerażający pisk setek małych gardeł.Wizg, który zagłuszył mój flet.Rude zwierzęta z pierwszych szeregów nadziały się na piki, przyginając je do ziemi, aletylne rzędy pchały je nadal nieustępliwie, naciskając na moich tarczowników , opierającychsię całymi ciałami o płaty kory.Wyglądało to, jakby na plaży przepychały się dwa płaskie,bezkształtne stwory.Jeden płowy, drugi rdzawoczerwony.Długie piki moich zwierzątumożliwiały jednak walkę także tylnym rzędom i wściekły atak bystretek Kimir Zyła zacząłzwalniać.Niektóre zwierzęta z pierwszych rzędów zaczęły wpadać w furię i, porzuciwszy włócznie,rzucać się na siebie z zębami, aż przód obydwu szyków zmienił się w jedno kłębowisko.Zwierzęta, które widziałem od tygodni jako wesołe, brykające futrzane istotki, teraz rwałysobie gardła, szarpały pazurami, aż futro moich stało się rude jak u ich wrogów.Grałem, ile tylko sił w płucach, usiłując przebić się przez wściekły wizg i prychaniezwierząt, brzmiące jakby walczyło ze sobą olbrzymie stado dzikich kotów.Grałem na przemian pieśń walki i rozkazy.Rzuciłem kryjące się w krzakach dwa oddziały odwodowe, po jednym na każde skrzydłoi kazałem utworzyć byczą głowę.Centrum, przetrzebione i osłabione walką, zaczęło się cofać, ale oba oddziały odwodowerzuciły się wściekle na boki wrogiej falangi i zatrzasnęły się na nich jak szczęki.Usłyszałem kolejne rozkazy grane przez mojego brata.Chropawe, dzikie melodie oniepokojącym brzmieniu.A zaraz potem pisk zapomnianego wartownika po drugiej stroniewyspy.Wybiegłem z altany i pognałem w tamtą stronę.Kiedy dobiegłem, zobaczyłem wodległym blasku ognia płonącego wokół miejsca bitwy kolejne łodzie, sunące już dziobamipo przybrzeżnym piasku.Nie mogłem pojąć, skąd mój brat wziął tyle bystretek.Za trzcinami ujrzałem blask lampypłonącej na rufie łodzi i pojawił się Kimir Zył.Odłożył wiosła, uniósł fujarkę i zagrał.Rozpoznawałem natrętne, powtarzające się tony rozkazów oraz jakąś niepokojącą, piskliwąmelodię, którą zagrzewał swoje zwierzęta do ataku.PDF created with pdfFactory trial version www.pdffactory.comWypadły na plażę i ruszyły do ataku, nastawiając włócznie, ale ich szyk był raczejbezładny i w niczym nie przypominał eleganckich czworoboków jego doborowej armii.Wezwałem swój ostatni oddział dwie dziesiątki włóczników stacjonujących w wiosce i nakazałem im utworzyć nieruchomy grot i zatrzymać atak, a potem pobiegłem zobaczyć,co się dzieje na plaży pod wioską.Nadbiegłem w samą porę.Moje bystretki zepchnęły napastników niemal do wody, a całałąka przed plażą była usłana nieruchomymi, krwawymi strzępami futra.W tym momencie zestłoczonych w zatoczce trzcinowych łódek runęła kolejna falanga.Nie mogłem pojąć, co się dzieje.Mieliśmy stada tej samej wielkości, tymczasem KimirZył dosłownie zalewał moje wojsko kolejnymi oddziałami, które brał nie wiadomo skąd.I wtedy w blasku dogasających, płonących trzcin i mdłej poświacie pierwszego brzaskuzobaczyłem, że grzbiety nowych atakujących bystretek są popielatoszare.Bystretki Czagaja z błękitnej wyspy.Kimir Zył stał w swoim czółnie i śmiał się.Zagrałem Wszyscy do wioski, bronić nor! i moje zwierzęta zaczęły się cofać, aleutrzymując jako tako szyk.Moja armia wpadła przez główne wejście w murze, które kazałem natychmiast zastawićkamieniem i zrzucić zasieki.Kolczaste krzyżaki z zaostrzonych gałęzi stoczyły się z murów,jeżąc się u podnóża.Zagrałem sygnał do ocalałych procarzy i na nadbiegającą bezładnie armię, złożoną zbystretek Czagaja i ocalałej części pierwszej falangi, posypały się kamienie.Kiedy unosiłem flet, coś huknęło gwałtownie w słupek altany, wgniatając drewno.Obejrzałem się i zobaczyłem Kimir Zyła z czymś przypominającym rzezbioną pałkę.Pochyliłsię i podniósł otoczak z dna łodzi, po czym umieścił go w gniezdzie na końcu pałki.Pargan.Broń do miotania kamieni, używana do polowania przez kebiryjskich pasterzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Za pózno.Część moich procarzy została natychmiast zadzgana, zanim sięgnęła poswoją broń.Ci, którzy stali na przedzie, zostali zepchnięci i zdeptani, a pozostali rzucili się doucieczki.PDF created with pdfFactory trial version www.pdffactory.comGrałem.Kimir Zył również dął w swój flet, a obie melodie mieszały się ze sobą.Moje uciekające zwierzęta wpadły w pędzie w rozstawiony rzadko szyk włóczników ,ale jakimś cudem nie zmieszały się, tylko pobiegły na tył, gdzie było ich miejsce.Przemknęło mi przez głowę, że ta część manewrów, która polega na ucieczce, wychodzimoim zwierzętom najlepiej i zagrałem następny sygnał. Włócznicy zwarli szyk i tuż przed pędzącą falangą rudych wyrósł nagle mur tarcz ztwardej kory woskowca i opadł rząd długich włóczni.Kolejny sygnał i końce włóczni wbiły się w ziemię.Obie armie zwarły się z trzaskiem.Rozległ się przerażający pisk setek małych gardeł.Wizg, który zagłuszył mój flet.Rude zwierzęta z pierwszych szeregów nadziały się na piki, przyginając je do ziemi, aletylne rzędy pchały je nadal nieustępliwie, naciskając na moich tarczowników , opierającychsię całymi ciałami o płaty kory.Wyglądało to, jakby na plaży przepychały się dwa płaskie,bezkształtne stwory.Jeden płowy, drugi rdzawoczerwony.Długie piki moich zwierzątumożliwiały jednak walkę także tylnym rzędom i wściekły atak bystretek Kimir Zyła zacząłzwalniać.Niektóre zwierzęta z pierwszych rzędów zaczęły wpadać w furię i, porzuciwszy włócznie,rzucać się na siebie z zębami, aż przód obydwu szyków zmienił się w jedno kłębowisko.Zwierzęta, które widziałem od tygodni jako wesołe, brykające futrzane istotki, teraz rwałysobie gardła, szarpały pazurami, aż futro moich stało się rude jak u ich wrogów.Grałem, ile tylko sił w płucach, usiłując przebić się przez wściekły wizg i prychaniezwierząt, brzmiące jakby walczyło ze sobą olbrzymie stado dzikich kotów.Grałem na przemian pieśń walki i rozkazy.Rzuciłem kryjące się w krzakach dwa oddziały odwodowe, po jednym na każde skrzydłoi kazałem utworzyć byczą głowę.Centrum, przetrzebione i osłabione walką, zaczęło się cofać, ale oba oddziały odwodowerzuciły się wściekle na boki wrogiej falangi i zatrzasnęły się na nich jak szczęki.Usłyszałem kolejne rozkazy grane przez mojego brata.Chropawe, dzikie melodie oniepokojącym brzmieniu.A zaraz potem pisk zapomnianego wartownika po drugiej stroniewyspy.Wybiegłem z altany i pognałem w tamtą stronę.Kiedy dobiegłem, zobaczyłem wodległym blasku ognia płonącego wokół miejsca bitwy kolejne łodzie, sunące już dziobamipo przybrzeżnym piasku.Nie mogłem pojąć, skąd mój brat wziął tyle bystretek.Za trzcinami ujrzałem blask lampypłonącej na rufie łodzi i pojawił się Kimir Zył.Odłożył wiosła, uniósł fujarkę i zagrał.Rozpoznawałem natrętne, powtarzające się tony rozkazów oraz jakąś niepokojącą, piskliwąmelodię, którą zagrzewał swoje zwierzęta do ataku.PDF created with pdfFactory trial version www.pdffactory.comWypadły na plażę i ruszyły do ataku, nastawiając włócznie, ale ich szyk był raczejbezładny i w niczym nie przypominał eleganckich czworoboków jego doborowej armii.Wezwałem swój ostatni oddział dwie dziesiątki włóczników stacjonujących w wiosce i nakazałem im utworzyć nieruchomy grot i zatrzymać atak, a potem pobiegłem zobaczyć,co się dzieje na plaży pod wioską.Nadbiegłem w samą porę.Moje bystretki zepchnęły napastników niemal do wody, a całałąka przed plażą była usłana nieruchomymi, krwawymi strzępami futra.W tym momencie zestłoczonych w zatoczce trzcinowych łódek runęła kolejna falanga.Nie mogłem pojąć, co się dzieje.Mieliśmy stada tej samej wielkości, tymczasem KimirZył dosłownie zalewał moje wojsko kolejnymi oddziałami, które brał nie wiadomo skąd.I wtedy w blasku dogasających, płonących trzcin i mdłej poświacie pierwszego brzaskuzobaczyłem, że grzbiety nowych atakujących bystretek są popielatoszare.Bystretki Czagaja z błękitnej wyspy.Kimir Zył stał w swoim czółnie i śmiał się.Zagrałem Wszyscy do wioski, bronić nor! i moje zwierzęta zaczęły się cofać, aleutrzymując jako tako szyk.Moja armia wpadła przez główne wejście w murze, które kazałem natychmiast zastawićkamieniem i zrzucić zasieki.Kolczaste krzyżaki z zaostrzonych gałęzi stoczyły się z murów,jeżąc się u podnóża.Zagrałem sygnał do ocalałych procarzy i na nadbiegającą bezładnie armię, złożoną zbystretek Czagaja i ocalałej części pierwszej falangi, posypały się kamienie.Kiedy unosiłem flet, coś huknęło gwałtownie w słupek altany, wgniatając drewno.Obejrzałem się i zobaczyłem Kimir Zyła z czymś przypominającym rzezbioną pałkę.Pochyliłsię i podniósł otoczak z dna łodzi, po czym umieścił go w gniezdzie na końcu pałki.Pargan.Broń do miotania kamieni, używana do polowania przez kebiryjskich pasterzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]