[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzał na Zeusa, który odpowiedział mu złowrogim wejrzeniem.- W imię osła i przez osła, i zrebca, i przez białego konia, w którego tamten sięprzemieni, błogosławię cię w imię Pana naszego i świętego Szczepana - zaintonował.Odważnie wyciągnął rękę.Zeus obwąchał ją podejrzliwie, po czym zżarł trochę owsa.Zostaliśmy obsypani resztką ziarna z dłoni biskupa i udałem się za innymi, którzy jużskierowali się na dwór.- Hej, zacne duszyczki! - krzyknął kapitan.- Trzy kółka wokół kościółka.Ruszyliśmy miarkowanym galopkiem, ślizgając się i wpadając jedni na drugich nazakrętach.Przypomniałem sobie, że wedle lokalnego zwyczaju tradycyjne trzy kółkaprzechodzą w przyjacielską gonitwę.Byłem ciekaw, co pokaże Zeus, gdy stanie przedwyzwaniem.Pierwsze dwa okrążenia jechaliśmy grupą; słabsze i rozważniejsze konieprzesuwały się na koniec gromady.Niektóre nie potrafiły się zmieścić na zakrętach i wpadałyna okoliczne domy albo w tłum.Cudem nie było groznych wypadków, chociaż pewienżołnierz przeleciał nad niedokończoną ścianą powstającej katedry.Z jego rechotu wniosłem,że wylądował bez szkody dla zdrowia lub zbyt pijany, aby się czymkolwiek przejmować.Kiedy przyszło do trzeciego okrążenia, kapitan był o długość konia przed namiwszystkimi i zakłady na rynku jeszcze bardziej skoczyły w górę.Pofolgowałem Zeusowi,choćby tylko po to, by się przekonać, co się wydarzy.Radośnie potrząsnął łbem i wystrzeliłprzed gromadę, tak że przed nami był tylko kapitan.%7łołnierz się obejrzał, dostrzegł, żejesteśmy coraz bliżej, i spiął rumaka.- Dalej, bestio zatracona! - rozdarłem się.- Kosz jabłek, jak wygrasz!Tłum zahuczał, gdy łeb w łeb okrążyliśmy ostatni róg.Kapitan tak wściekle spinałostrogami wierzchowca, że krew poleciała po bokach zwierzęcia.Chłostał go wodzami,przeklinał zziajane zwierzę i jego przodków.Ja, przeciwnie, puściłem wodze.Tłum sięrozpierzchł, gdy w niego wpadliśmy, i Zeus wygrał o łeb.Musieliśmy przegalopować na drugą stronę rynku, aby w końcu osadzić naszedzianety.Sapałem bardziej niż Zeus.Kapitan spojrzał na niego z uznaniem.- Szybszy, niż się wydaje - powiedział.Kiwnąłem głową, wciąż bez tchu.- A ty nie nosisz zbroi - zauważył.- To daje ci przewagę.Znów mogłem tylko kiwnąć głową.- Ale nie w takich okolicznościach - zacietrzewił się.Jego miecz zalśnił pod moimpodbródkiem.Nawet nie mrugnąłem.- Dziś kosztowałeś mnie niezłą fortunkę, kupcze - zakończył.- Zacny kapitanie - wyrzęziłem.- To tylko igraszki.Zwięty dzień.Dzień święty.Niebyło moim zamiarem szydzić z ciebie.Chciałem się tylko przekonać, na co stać to zwierzę.Powoli, zbyt powoli jak na mój gust, schował miecz do pochwy.- Byłoby grzechem wyzwać cię na pojedynek w święty dzień.A po nim są jeszczenastępne.Tak więc, mój skory do igraszek kupcze, na razie nic ci nie grozi.Radzę, byśzałatwił swoje interesy do dwunastego dnia po Narodzeniu Pańskim.W innym wypadkubędziesz musiał się ze mną zmierzyć w walce.Oddalił się stępa.Dziwne, ale nawet jego nieruchome plecy zdradzały, że aż kipi zwściekłości.Zbeształem się w duchu za to, że niepotrzebnie zwróciłem na siebie uwagę.Póki niewiedziałem, kto tu pociąga za sznurki, głupotą było przysparzać sobie wrogów.Ale teżkapitan był człowiekiem, któremu wystarcza byle pretekst, aby dobyć miecza.Paru rozentuzjazmowanych zwycięzców w zakładach podeszło z zaproszeniem dostołu.Chcieli napełnić mój talerz i puchar z okazji mojego triumfu.Uznałem, że nie wypadaodmawiać.Wróciliśmy do gospody.Wysłałem Trytona po suszone jabłka dla Zeusa, po czymzasiadłem do drugiego śniadania i rozmowy.Szybko zdałem sobie sprawę, że kapitan niecieszy się zbytnią rewerencją mieszkańców miasta, co wcale mnie nie zdziwiło.- Kiedy stary książę żył, przynajmniej trzymał go w karbach - wspomniał pewienwieśniak.- Teraz robi, co się mu żywnie podoba.- Pst, nie wiadomo, kto słucha - napomniał go cumownik.- Czy naprawdę coś mi grozi? - spytałem.Wzruszyli ramionami.- Sporo postawił na swoją dzisiejszą wygraną - wyznał wieśniak.- Ale trudno rzec, byto była sprawa honoru.To zwykła głupota.A przypieczętowanie przegranej pojedynkiemjeszcze większa.- Czy nadal jest lennikiem młodego księcia?- Oczywiście - potwierdził kowal.- Ale książę jest dzieckiem.Chorym dzieckiem.Kapitan nie przyjmie rozkazów od Klaudiusza czy księżnej, a oni jeszcze nawet niewyznaczyli regenta.- Chłopiec jest chory? Nie słyszałem.- Nie ma nic do słyszenia.Zawsze był chorowity, a tego roku mocno się przeziębił.Imówią, że śmierć ojca go przytłoczyła.- Nie, rozchorował się wcześniej - wtrącił się cumownik.- Słyszałem w porcie odjednej z kucharek, kiedy kupowała ryby.- Doprawdy rozpacz bierze - westchnąłem.- Nie ubiję tu żadnego interesu, jak nieznajdę jakiejś władnej osoby.Mam nadzieję, że jak już poczynię jakieś ustalenia, tozachowają ważność po obiorze regenta.- To zależy od regenta - zauważył wieśniak.- No cóż, chyba wyprostuję trochę nogi - powiedziałem.- Dziękuję za waszą hojność [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Spojrzał na Zeusa, który odpowiedział mu złowrogim wejrzeniem.- W imię osła i przez osła, i zrebca, i przez białego konia, w którego tamten sięprzemieni, błogosławię cię w imię Pana naszego i świętego Szczepana - zaintonował.Odważnie wyciągnął rękę.Zeus obwąchał ją podejrzliwie, po czym zżarł trochę owsa.Zostaliśmy obsypani resztką ziarna z dłoni biskupa i udałem się za innymi, którzy jużskierowali się na dwór.- Hej, zacne duszyczki! - krzyknął kapitan.- Trzy kółka wokół kościółka.Ruszyliśmy miarkowanym galopkiem, ślizgając się i wpadając jedni na drugich nazakrętach.Przypomniałem sobie, że wedle lokalnego zwyczaju tradycyjne trzy kółkaprzechodzą w przyjacielską gonitwę.Byłem ciekaw, co pokaże Zeus, gdy stanie przedwyzwaniem.Pierwsze dwa okrążenia jechaliśmy grupą; słabsze i rozważniejsze konieprzesuwały się na koniec gromady.Niektóre nie potrafiły się zmieścić na zakrętach i wpadałyna okoliczne domy albo w tłum.Cudem nie było groznych wypadków, chociaż pewienżołnierz przeleciał nad niedokończoną ścianą powstającej katedry.Z jego rechotu wniosłem,że wylądował bez szkody dla zdrowia lub zbyt pijany, aby się czymkolwiek przejmować.Kiedy przyszło do trzeciego okrążenia, kapitan był o długość konia przed namiwszystkimi i zakłady na rynku jeszcze bardziej skoczyły w górę.Pofolgowałem Zeusowi,choćby tylko po to, by się przekonać, co się wydarzy.Radośnie potrząsnął łbem i wystrzeliłprzed gromadę, tak że przed nami był tylko kapitan.%7łołnierz się obejrzał, dostrzegł, żejesteśmy coraz bliżej, i spiął rumaka.- Dalej, bestio zatracona! - rozdarłem się.- Kosz jabłek, jak wygrasz!Tłum zahuczał, gdy łeb w łeb okrążyliśmy ostatni róg.Kapitan tak wściekle spinałostrogami wierzchowca, że krew poleciała po bokach zwierzęcia.Chłostał go wodzami,przeklinał zziajane zwierzę i jego przodków.Ja, przeciwnie, puściłem wodze.Tłum sięrozpierzchł, gdy w niego wpadliśmy, i Zeus wygrał o łeb.Musieliśmy przegalopować na drugą stronę rynku, aby w końcu osadzić naszedzianety.Sapałem bardziej niż Zeus.Kapitan spojrzał na niego z uznaniem.- Szybszy, niż się wydaje - powiedział.Kiwnąłem głową, wciąż bez tchu.- A ty nie nosisz zbroi - zauważył.- To daje ci przewagę.Znów mogłem tylko kiwnąć głową.- Ale nie w takich okolicznościach - zacietrzewił się.Jego miecz zalśnił pod moimpodbródkiem.Nawet nie mrugnąłem.- Dziś kosztowałeś mnie niezłą fortunkę, kupcze - zakończył.- Zacny kapitanie - wyrzęziłem.- To tylko igraszki.Zwięty dzień.Dzień święty.Niebyło moim zamiarem szydzić z ciebie.Chciałem się tylko przekonać, na co stać to zwierzę.Powoli, zbyt powoli jak na mój gust, schował miecz do pochwy.- Byłoby grzechem wyzwać cię na pojedynek w święty dzień.A po nim są jeszczenastępne.Tak więc, mój skory do igraszek kupcze, na razie nic ci nie grozi.Radzę, byśzałatwił swoje interesy do dwunastego dnia po Narodzeniu Pańskim.W innym wypadkubędziesz musiał się ze mną zmierzyć w walce.Oddalił się stępa.Dziwne, ale nawet jego nieruchome plecy zdradzały, że aż kipi zwściekłości.Zbeształem się w duchu za to, że niepotrzebnie zwróciłem na siebie uwagę.Póki niewiedziałem, kto tu pociąga za sznurki, głupotą było przysparzać sobie wrogów.Ale teżkapitan był człowiekiem, któremu wystarcza byle pretekst, aby dobyć miecza.Paru rozentuzjazmowanych zwycięzców w zakładach podeszło z zaproszeniem dostołu.Chcieli napełnić mój talerz i puchar z okazji mojego triumfu.Uznałem, że nie wypadaodmawiać.Wróciliśmy do gospody.Wysłałem Trytona po suszone jabłka dla Zeusa, po czymzasiadłem do drugiego śniadania i rozmowy.Szybko zdałem sobie sprawę, że kapitan niecieszy się zbytnią rewerencją mieszkańców miasta, co wcale mnie nie zdziwiło.- Kiedy stary książę żył, przynajmniej trzymał go w karbach - wspomniał pewienwieśniak.- Teraz robi, co się mu żywnie podoba.- Pst, nie wiadomo, kto słucha - napomniał go cumownik.- Czy naprawdę coś mi grozi? - spytałem.Wzruszyli ramionami.- Sporo postawił na swoją dzisiejszą wygraną - wyznał wieśniak.- Ale trudno rzec, byto była sprawa honoru.To zwykła głupota.A przypieczętowanie przegranej pojedynkiemjeszcze większa.- Czy nadal jest lennikiem młodego księcia?- Oczywiście - potwierdził kowal.- Ale książę jest dzieckiem.Chorym dzieckiem.Kapitan nie przyjmie rozkazów od Klaudiusza czy księżnej, a oni jeszcze nawet niewyznaczyli regenta.- Chłopiec jest chory? Nie słyszałem.- Nie ma nic do słyszenia.Zawsze był chorowity, a tego roku mocno się przeziębił.Imówią, że śmierć ojca go przytłoczyła.- Nie, rozchorował się wcześniej - wtrącił się cumownik.- Słyszałem w porcie odjednej z kucharek, kiedy kupowała ryby.- Doprawdy rozpacz bierze - westchnąłem.- Nie ubiję tu żadnego interesu, jak nieznajdę jakiejś władnej osoby.Mam nadzieję, że jak już poczynię jakieś ustalenia, tozachowają ważność po obiorze regenta.- To zależy od regenta - zauważył wieśniak.- No cóż, chyba wyprostuję trochę nogi - powiedziałem.- Dziękuję za waszą hojność [ Pobierz całość w formacie PDF ]