[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– A wczoraj, jak tylko wróciliśmy z kościoła – odparła z dumą Tuśka.– Doris mnieporatowała.Nim odjechali, z okienka wychyliła się Halinka i zawołała:– Ale się tam wczoraj u was działo! Cała okolica już gada.– Dobrze, że mają o czym! – odkrzyknął Borys.– Zenek wrócił z posterunku nad ranem.Nic nie mówi.Tyle dobrze, że sam wrócił, bomyślałam, że jak nic tę lafiryndę sprowadzi do domu, ale chyba też wreszcie przejrzał na oczy.– Ciekawe na jak długo – mruknęła Gawlińska.– Bogu dziękować – kontynuowała Halinka – że się takiego wstydu uniknęło, dopiero by mieli o czym gadać, a tak to tylko o was, jak zwykle.– Jedź, Borys – zarządziła Cześka.Borys ukłonił się Halince na pożegnanie i ruszył w drogę.– Mamusia mówiła – odezwała się w pewnym momencie Tuśka, wpatrzona w widokiza szybą – że jak dostanę, to wreszcie urosnę.I chyba już zaczęłam, wszystko na mnie małe.Małgośka wzięła ją za rękę.– Zajechałam do was po drodze – odezwała się do niej – bo myślałam, że ktoś cię zawiózłdo domu… Matka była przy kuchni, coś gotowała… Chyba powoli staje na nogi?Tuśka odwróciła wzrok od szyby, popatrzyła Małgośce w oczy i odparła cicho:– Od czasu do czasu jeszcze się ocknie, ale… ja nie mam już złudzeń.Żeby tylko te pięć lat jakoś wytrzymać… Do mojej osiemnastki.Żeby dzieciaków nie porozrzucali po domach dziecka, jak wtedy…Marlena, siedząca na przednim siedzeniu, odwróciła się i wypaliła wprost:– Pięć lat? Jakim cudem?– No to co mam zrobić?– Nie wiem – Marlena na to.– Sama nie zostaniesz, nie bój się.Skończy się to wariactwo, pomyślimy.Po tych słowach Tuśka jakby odetchnęła z wyraźną ulgą.Marlena dodała jeszcze:– I przestań przed nami udawać, że jest dobrze, jak jest źle, bo mnie to okropnie wkurza.Tuśka potulnie skinęła głową i nie odezwała się do samego szpitala.W szpitalu na oddział wpuszczono tylko Czesię z Marleną.Idąc korytarzem, dostrzegły w jednej z sal Marka.Natychmiast tam weszły.Znieruchomiały, widząc na sąsiednim łóżku męża Doris.Głowę miał owiniętą bandażem, drzemał.– Spokojnie – uspokoił je Marek.– Nie wie, gdzie jest, a do mnie mówi: Konrad.– Zrobiłpalcem znaczący gest na czole i usiadł.– Jutro wychodzę, to powierzchowna rana, nic groźnego.Idźcie lepiej do Doris.Podpisała na obchodzie, że chce wyjść na własne żądanie, siedzi na łóżku i czeka na was.– Matko jedyna! – Czesia uderzyła w lament, ale Marlena stuknęła ją w bok i wyciągnęła na korytarz.Tak jak powiedział Marek, Doris, w swoim własnym ubraniu, siedziała na łóżkui z uśmiechem rozglądała się dookoła.Jak je zobaczyła, podbiegła i rzuciła im się na szyję, najpierw jednej, potem drugiej, ściskając je z taką żarliwością, jakby całe lata ich obu nie widziała.– Jutro trzeba wypis odebrać! – rzuciła pielęgniarka, podłączająca pacjentce na sąsiednim łóżku kroplówkę.– Bo tak od ręki, kiedy się komu spodoba, to nie ma.Nic by się nie stało, jakby pani do jutra poleżała.Dla obserwacji chociażby.– Mało się tu należałam? – odparła Doris.Objęła Czesię i Marlenę, poprowadziła jedo drzwi.Nie wiedziały, co miała na myśli, mówiąc „mało”.Prowadziła je w pośpiechu korytarzem do wyjścia, uśmiechając się do każdego, ale nic nie mówiła.Dopiero na zewnątrz przyłożyła dłonie do twarzy i wykrzyknęła:– Boże, jaki świat jest piękny!Marlena z Czesią wymieniły znaczące spojrzenia i zabrały ją do samochodu.Tu, jak tylko Borys ruszył, Doris od razu spytała:– Powiedzcie mi, bo tam chyba chcieli zrobić ze mnie wariatkę… Jaki teraz jest miesiąc?Popatrzyli po sobie, ale tylko Gawlińska miała odwagę się odezwać.– Jak to jaki? Wrzesień.– Którego roku? – pytała dalej Doris.– Dwa tysiące trzynastego! Co ty, dziewczyno, zwariowałaś? – wypaliła Czesia.Z twarzy Doris zniknął wreszcie uśmiech.– Zaraz pomyślę, że tak.Przecież bardzo długo mnie nie było…– A gdzie byłaś? – spytała bez ogródek Czesia.– No właśnie nie wiem… Chyba… w śpiączce.– W jakiej śpiączce?– Nie wiecie, co to jest śpiączka?Czesia oparła się plecami na fotelu i uniosła dłoń do ust.Marlena wyciągnęła rękę,nakryła nią dłoń Doris i odezwała się spokojnym głosem:– Doris, byłaś nieprzytomna dwie godziny…– Jak to dwie godziny… Tyle przeżyłam.– Posłuchaj mnie, Doris… Obudziłam się którejś nocy ze snu, w którym bardzo, bardzodużo się działo.Spojrzałam na godzinę w komórce – okazało się, że spałam tylko pół godziny…– To nie był sen! – jęknęła Doris.– Skupmy się na razie na czym innym – mówiła dalej łagodnym głosem Marlena.– Wczoraj był nasz ślub, a potem przyjęcie…– Bardzo piękne – wtrącił Borys.– Pojawił się twój mąż, zranił Marka, rzucił się na ciebie…– To wiem, dalej nic nie pamiętam – przerwała jej Doris.– Ale to było dawno.– To było wczoraj.Spadłaś ze schodów i straciłaś przytomność, ale tylko na jakieś dwie godziny…Tamta kręciła głową; nic z tego, co mówiła Marlena, do niej nie docierało.– Spójrz! – Marlenę olśniło.– Borys jest w tym samym garniturze, w tej samej koszuli…Nad ranem poszliśmy do mnie odpocząć, nawet nie miał się jak przebrać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.– A wczoraj, jak tylko wróciliśmy z kościoła – odparła z dumą Tuśka.– Doris mnieporatowała.Nim odjechali, z okienka wychyliła się Halinka i zawołała:– Ale się tam wczoraj u was działo! Cała okolica już gada.– Dobrze, że mają o czym! – odkrzyknął Borys.– Zenek wrócił z posterunku nad ranem.Nic nie mówi.Tyle dobrze, że sam wrócił, bomyślałam, że jak nic tę lafiryndę sprowadzi do domu, ale chyba też wreszcie przejrzał na oczy.– Ciekawe na jak długo – mruknęła Gawlińska.– Bogu dziękować – kontynuowała Halinka – że się takiego wstydu uniknęło, dopiero by mieli o czym gadać, a tak to tylko o was, jak zwykle.– Jedź, Borys – zarządziła Cześka.Borys ukłonił się Halince na pożegnanie i ruszył w drogę.– Mamusia mówiła – odezwała się w pewnym momencie Tuśka, wpatrzona w widokiza szybą – że jak dostanę, to wreszcie urosnę.I chyba już zaczęłam, wszystko na mnie małe.Małgośka wzięła ją za rękę.– Zajechałam do was po drodze – odezwała się do niej – bo myślałam, że ktoś cię zawiózłdo domu… Matka była przy kuchni, coś gotowała… Chyba powoli staje na nogi?Tuśka odwróciła wzrok od szyby, popatrzyła Małgośce w oczy i odparła cicho:– Od czasu do czasu jeszcze się ocknie, ale… ja nie mam już złudzeń.Żeby tylko te pięć lat jakoś wytrzymać… Do mojej osiemnastki.Żeby dzieciaków nie porozrzucali po domach dziecka, jak wtedy…Marlena, siedząca na przednim siedzeniu, odwróciła się i wypaliła wprost:– Pięć lat? Jakim cudem?– No to co mam zrobić?– Nie wiem – Marlena na to.– Sama nie zostaniesz, nie bój się.Skończy się to wariactwo, pomyślimy.Po tych słowach Tuśka jakby odetchnęła z wyraźną ulgą.Marlena dodała jeszcze:– I przestań przed nami udawać, że jest dobrze, jak jest źle, bo mnie to okropnie wkurza.Tuśka potulnie skinęła głową i nie odezwała się do samego szpitala.W szpitalu na oddział wpuszczono tylko Czesię z Marleną.Idąc korytarzem, dostrzegły w jednej z sal Marka.Natychmiast tam weszły.Znieruchomiały, widząc na sąsiednim łóżku męża Doris.Głowę miał owiniętą bandażem, drzemał.– Spokojnie – uspokoił je Marek.– Nie wie, gdzie jest, a do mnie mówi: Konrad.– Zrobiłpalcem znaczący gest na czole i usiadł.– Jutro wychodzę, to powierzchowna rana, nic groźnego.Idźcie lepiej do Doris.Podpisała na obchodzie, że chce wyjść na własne żądanie, siedzi na łóżku i czeka na was.– Matko jedyna! – Czesia uderzyła w lament, ale Marlena stuknęła ją w bok i wyciągnęła na korytarz.Tak jak powiedział Marek, Doris, w swoim własnym ubraniu, siedziała na łóżkui z uśmiechem rozglądała się dookoła.Jak je zobaczyła, podbiegła i rzuciła im się na szyję, najpierw jednej, potem drugiej, ściskając je z taką żarliwością, jakby całe lata ich obu nie widziała.– Jutro trzeba wypis odebrać! – rzuciła pielęgniarka, podłączająca pacjentce na sąsiednim łóżku kroplówkę.– Bo tak od ręki, kiedy się komu spodoba, to nie ma.Nic by się nie stało, jakby pani do jutra poleżała.Dla obserwacji chociażby.– Mało się tu należałam? – odparła Doris.Objęła Czesię i Marlenę, poprowadziła jedo drzwi.Nie wiedziały, co miała na myśli, mówiąc „mało”.Prowadziła je w pośpiechu korytarzem do wyjścia, uśmiechając się do każdego, ale nic nie mówiła.Dopiero na zewnątrz przyłożyła dłonie do twarzy i wykrzyknęła:– Boże, jaki świat jest piękny!Marlena z Czesią wymieniły znaczące spojrzenia i zabrały ją do samochodu.Tu, jak tylko Borys ruszył, Doris od razu spytała:– Powiedzcie mi, bo tam chyba chcieli zrobić ze mnie wariatkę… Jaki teraz jest miesiąc?Popatrzyli po sobie, ale tylko Gawlińska miała odwagę się odezwać.– Jak to jaki? Wrzesień.– Którego roku? – pytała dalej Doris.– Dwa tysiące trzynastego! Co ty, dziewczyno, zwariowałaś? – wypaliła Czesia.Z twarzy Doris zniknął wreszcie uśmiech.– Zaraz pomyślę, że tak.Przecież bardzo długo mnie nie było…– A gdzie byłaś? – spytała bez ogródek Czesia.– No właśnie nie wiem… Chyba… w śpiączce.– W jakiej śpiączce?– Nie wiecie, co to jest śpiączka?Czesia oparła się plecami na fotelu i uniosła dłoń do ust.Marlena wyciągnęła rękę,nakryła nią dłoń Doris i odezwała się spokojnym głosem:– Doris, byłaś nieprzytomna dwie godziny…– Jak to dwie godziny… Tyle przeżyłam.– Posłuchaj mnie, Doris… Obudziłam się którejś nocy ze snu, w którym bardzo, bardzodużo się działo.Spojrzałam na godzinę w komórce – okazało się, że spałam tylko pół godziny…– To nie był sen! – jęknęła Doris.– Skupmy się na razie na czym innym – mówiła dalej łagodnym głosem Marlena.– Wczoraj był nasz ślub, a potem przyjęcie…– Bardzo piękne – wtrącił Borys.– Pojawił się twój mąż, zranił Marka, rzucił się na ciebie…– To wiem, dalej nic nie pamiętam – przerwała jej Doris.– Ale to było dawno.– To było wczoraj.Spadłaś ze schodów i straciłaś przytomność, ale tylko na jakieś dwie godziny…Tamta kręciła głową; nic z tego, co mówiła Marlena, do niej nie docierało.– Spójrz! – Marlenę olśniło.– Borys jest w tym samym garniturze, w tej samej koszuli…Nad ranem poszliśmy do mnie odpocząć, nawet nie miał się jak przebrać [ Pobierz całość w formacie PDF ]