[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po jakichś dwudziestu minutach spaceru uznałam, żeczas wracać.Temperatura rosła, pojawiało się też corazwięcej osób z psami lub uprawiających jogging, któremachały do mnie radośnie, a ja uświadamiałam sobiecoraz dobitniej, że wyglądam, jakbym dopiero co zwlekłasię z wyrka, i że nie mam na sobie nawet stanika.Miałamwłaśnie zawrócić, kiedy zobaczyłam przecinkę w lesieciągnącym się wzdłuż drogi.Nie potrafiłam sobieprzypomnieć szczegółów, ale byłam całkiem pewna, żeznajdę tam ścieżkę prowadzącą niemal prosto do mojegodomu.Zatrzymałam się na skraju lasu, a potem weszłamw przecinkę i natychmiast poczułam się, jakbymwkraczała w inny świat.Było tu ciszej i ciemniej, słońcedocierało do podszycia wąskimi snopami, zatrzymując sięna koronach drzew.Nie byłam w lesie od lat, ale kiedy weszłam na ścieżkę, wszystko to wydało mi się znajome kropelki rosy na mchu, zapach sosen, gałązki i liściechrzęszczące pod moimi stopami.To było takie samouczucie, jak tamto towarzyszące wejściu do domu świadomość, że nawet jeśli opuścisz jakieś miejsce, to nieznaczy, że ono zniknie.Idąc przed siebie, zrozumiałam zezdu mie niem, że tęskniłam za tym.Po pół go dzi ny wszystkie moje ciepłe uczu cia względemlasu zdążyły wyparować.Zgubiłam ścieżkę, po którejszłam wcześniej, miałam nogi podrapane przez gałęzie, namojej szyi ucztowały komary i wolałam się nawet niezastanawiać, jak wyglądają moje włosy.Przedewszystkim jednak byłam wściekła na siebie i lekkoza sko czo na tym, że udało mi się zgubić tak bli sko domu.Nie miałam ze sobą komórki, która dziękiwbudowanemu kompasowi, nie wspominając o GPS-ie,bardzo by mi się teraz przydała.Nie widziałam żadnychdomów, niczego, co pozwoliłoby mi ustalić, gdzie sięznalazłam, ale jeszcze nie zaczęłam wpadać w panikę.Narazie miałam nadal nadzieję, że jeśli tylko znajdę swojąścieżkę, będę mogła cofnąć się nią do ulicy.Nie zależałomi już na skrótach, chciałam tyl ko wrócić do domu.Gdzieś w pewnej odległości usłyszałam ptasiekrakanie, a potem ktoś mu odpowiedział  ale marnie jenaśladując, to na pewno nie był inny ptak.Chwilę pózniejkrakanie rozległo się powtórnie, tym razem nieco lepsze, a ja szybkim krokiem ruszyłam w kierunku, z któregodobiegał ten dzwięk.Jeśli w lesie byli jacyśobserwatorzy ptaków, to znaczyło, że może będą moglipokazać mi drogę do ulicy i może nie zgubiłam się tak dokońca.Znalazłam ich szybko, w czym pomogły mi powtarzanepróby naśladowania ptasich głosów.Dwóch chłopaków,jeden wysoki, drugi mniej więcej wzrostu Gelsey,wpa try wało się w ja kieś drze wo, stojąc ple ca mi do mnie. Cześć!  zawołałam.Nie obchodziło mnie już, żezrobię z siebie idiotkę, chciałam tylko wrócić do domu,zjeść śniadanie i posmarować bąble po komarach maściąz ka la mi nem. Prze pra szam, że wam prze szka dzam, ale& Cśśśś!  rzucił głośnym szeptem wyższy, nieodrywając wzroku od drzewa. Próbujemyzaobserwować. Obejrzał się i urwał gwałtownie.To byłHenry, wyglądający na równie zaskoczonego, jak ja sięczułam.Znowu poczułam, że opada mi szczęka, więcpospiesznie zamknęłam usta.Nie miałam cieniawątpliwości, że się rumienię, a nie byłam jeszcze dośćopa lo na, żeby to ukryć. Cześć  mruknęłam, zaplatając ramiona ciasno napiersiach i zastanawiając się, jak to jest, że za każdymrazem, kiedy go widzę, wyglądam jeszcze gorzej niżpo przed nio.  Co ty tu ro bisz?  za py tał, nadal głośnym szep tem. A co, nie wolno mi nawet wchodzić do lasu? zapytałam zdecydowanie głośniej, więc dzieciak kołoHen ry ego także się obej rzał. Cśś!  powiedział z lornetką przytkniętą do oczu.Kiedy ją opuścił, uświadomiłam sobie ze zdumieniem, żeto młodszy brat Henry ego, Davy, ledwie podobny dosiedmiolatka, którego zapamiętałam.Teraz wyglądałprawie tak, jak Henry w jego wieku  poza tym, że byłbardzo opalony jak na sam początek lata i z jakiegośpowodu nosił mokasyny. Tropimy łuszczykain dy go we go. Davy, zachowuj się grzeczniej. Henry szturchnął gow plecy, a potem znowu spojrzał na mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl