[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ruszał się.Nawet gdybychciał, nie mógłby się poruszyć, ale byłem pewien, że niemiał na to ochoty.Wszystko potoczyło się tak szybko, żezabrakło mu czasu na zastanowienie.Pochyliłem się nadnim, aby móc mówić wprost do jego ucha.Inaczej nieprzebiłbym się przez donośne jęki kobiety z ogromnymbiustem, którą ostro ujeżdżał ktoś pozostający poza moimpolem widzenia.- Jak się nazywasz?Milczał.Zauważyłem, że zaciska powieki, spodziewającsię następnego ciosu.- Możesz zamykać oczy, dupku, ale uszy masz otwarte.Zapytam cię jeszcze tylko jeden raz.Jak się nazywasz?- Marvin - odparł drżącym głosem.- Dla kogo pracujesz, Marvin?- Dla nikogo.Nie pracuję dla nikogo.- To dlaczego mnie śledzisz, Marvin?Mówiłem równym, miarowym, niskim głosem.Prawieprzyjacielskim tonem.Spróbował obrócić głowę, żeby na mnie spojrzeć, więcpodciągnąłem jego ramię tak wysoko, jak mogłem, bezpołamania go.Syknął z bólu i powiedział:- To ty byłeś z tym facetem z OWP?- Dla kogo pracujesz, Marvin?133 - Powiedziałem, dla nikogo.Jestem detektywem.Prowa-dzę sprawę.- Jaką sprawę?- Nie mogę powiedzieć.To poufna informacja.Puść mojąrękę.Przecież mam swoje prawa.Zdałem sobie sprawę, że wydaje mu się, iż został schwytanyprzez policjanta.Wyjąłem z kieszeni zakupione w tymsklepie kajdanki i jedno ogniwo zamknąłem na ręce, którątrzymałem za jego plecami.Drugie trzymałem w dłoni, którąchwyciłem go za włosy.Teraz, gdy chciał opuścić niżej rękę,boleśnie ciągnął się za włosy.Wolną ręką wyjąłem zkieszeni kurtki plastykowy długopis.- Chcesz mój autograf, Marvin?- Co?- Chcesz mój autograf?- Na co mi twój autograf?Poruszył się, jakby zamierzał stanąć na nogach, toteżmocniej wcisnąłem kolano w jego plecy.Nareszcie mogłemdojrzeć wielkiego Murzyna, który zabawiał się z kobietą naekranie.Jej jęki stały się jeszcze głośniejsze.Ktoś próbowałotworzyć drzwi.Nieco silniej posiągnąłem rękę w kajdan-kach.Nie chciałem, żeby zaczął krzyczeć.- Aamiesz mi rękę, człowieku, łamiesz mi rękę! Proszę, puść.- Mam tu długopis, Marvin - przemówiłem znowu mono-tonnym głosem, dotykając końcówką długopisu jego policzka.Kobieta z wielkim biustem rzucała się po łóżku jeszczegwałtowniej.- Włożę ci go do ucha i będę powoli wpychał,aż złożę autograf na twoim mózgu.Pomyśl o tym, Marvin.- O czym ty mówisz? - W jego głosie pojawiła się panika.Poczuł już końcówkę długopisu wewnątrz ucha.Teraz jużnie wątpił, że ma do czynienia z psychopatą.Wiedziałem to.- Czego chcesz? Czego ode mnie chcesz?- Zledziłeś mnie, Marvin, a ja bardzo tego nie lubię.Chcęwiedzieć, dlaczego to zrobiłeś? I kto cię posłał?134 Lekko popchnąłem długopis w głąb ucha.W ciasnejkabinie zaczęło robić się gorąco.Upał denerwował mnie.Musiałem usłyszeć odpowiedzi i to już, zaraz.Mimo żedomyślałem się, kim jest ten człowiek.- Powiedziałem ci - pisnął.W błękitnawej poświacie,rzucanej przez telewizor, dojrzałem łzę spływającą po jegopoliczku.Kobieta na ekranie była na granicy orgazmu,Murzyn zawzięcie pompował dalej i w wytwarzanym przeztę dwójkę zgiełku trudno było dosłyszeć słowa Marvina.-Powiedziałem, jestem detektywem.- Dobrze.Dlatego chciałbym wiedzieć, dla kogo pracujesz.Może dla Herkulesa Poirot?Popchnąłem długopis głębiej.Jeszcze kilka milimetrów izacznie siać spustoszenie.- Puść mnie.Nie możesz tego zrobić!Pchnąłem długopis o kolejny milimetr.Marvin próbowałoderwać głowę od telewizora, uciec od bólu.Zaczęło migaćczerwone światełko z napisem WRZU %7łETON.Zastoso-wałem się do tej prośby; przedstawienie musiało trwać.- Marvin, będę z tobą całkowicie szczery.Jeśli niezaczniesz mówić, wyjmę ten długopis twoim drugim uchem.I tak dowiem się wszystkiego od twojego kumpla.Moiprzyjaciele pewnie już wyciągają z niego wszystko, co wie.Wiedziałem, że zastanawia się nad tym, co powiedziałem.Miał szeroko otwarte oczy, był przerażony.Nie mógł liczyćna to, że partner wyciągnie go z tarapatów.Zdał sobiesprawę, że wiem znacznie więcej, niż początkowo sądził.Próbował przeanalizować sytuację, a mnie wcale na tym niezależało.Musiałem sprawić, by sprawy potoczyły się szybciej.Zostawiłem długopis w jego uchu, uniosłem dłoń i pięściąuderzyłem go w głowę niczym młotem.Zaszokowałem go.Nie spodziewał się ciosu.Myślał, że teraz spokojnie sobieporozmawiamy, a tu.- Jestem z %7łSO.Rozumiesz, z %7łydowskiego Stowarzysze-135 nia Obronnego (Jewish Defense League - JDL).Obser-wujemy biura tych palestyńskich szumowin.Widzieliśmy,jak stamtąd wychodzisz.Pomyśleliśmy, że pewnie dla nichpracujesz i chcieliśmy dowiedzieć się.- Czego chcieliście się dowiedzieć?- Chcieliśmy wiedzieć, kim ty, kurwa, jesteś! I co, dokurwy nędzy, tam robiłeś! Skąd mieliśmy wiedzieć, że jesteśgliniarzem?- Kto was posłał?- Rabin.Powiedział nam, co mamy robić.Nikogo nieobchodzi, co się z nami stanie.Sami musimy zadbać o własnąskórę.%7łydzi muszą trzymać się razem, inaczej goje naswytępią.Jesteś %7łydem?- Nie - odparłem.- Cóż, pewnie nie wiesz, że Palestyńczycy mają planeksterminacji wszystkich %7łydów.Amerykański rząd równieżmacza palce w tym spisku.- O czym ty bredzisz? Chyba za mocno uderzyłem cię wgłowę.- Nie pozwolimy na to! Poczekaj tylko, przekonasz się!Wszystkich ich wybijemy, zobaczysz.Wybijemy.Facet zaczynał pleść kompletne bzdury.Trochę silniejpociągnąłem jego rękę i mocniej przygiąłem kolanem, dziękiczemu zyskałem trochę dystansu między nim a sobą.Wstałem, odsunąłem kolano od jego pleców i podniosłemgo z podłogi, ciągnąc w górę rękę w kajdankach.Długopiswciąż tkwił w jego uchu.W kabinie nie było nic, czymmógłbym faceta związać.Nie mogłem go też ogłuszyć izostawić - wiązało się to z ryzykiem pozbawienia życia, anie chciałem go zabijać.Nie stanowił dla mnie zagrożenia,więc w ogóle nie brałem pod uwagę tego ostatecznegorozwiązania.Wyjąłem mu z ucha długopis i odpiąłem pasek przyspodniach.136 - Co robisz?- Rozbieram cię, mój chłopcze.- Po co? - Jego głos byl przesycony strachem.- Cochcesz mi zrobić?- Nic, jeśli będziesz grzeczny.A teraz wyskakuj ze spodnii rzuć je na ziemię.Zrobił, co kazałem.Po mniej więcej pięciu minutachzmagań z oporną odzieżą, z jedną ręką wciąż zakutą w kaj-danki za plecami, rozebrał się do naga.Zawinąłem ubraniew jego płaszcz i wcisnąłem sobie pod ramię.Mężczyznaklęczał na podłodze, twarzą do ekranu, z obiema rękamiskutymi za plecami.- Teraz cię zostawię - powiedziałem, wrzucając kilkażetonów do otworu wrzutowego.- Masz zapewnione jakieśdziesięć minut rozrywki, a potem musisz radzić sobie sam.- Nie możesz mnie tak zostawić.Proszę - skamlał - niezabieraj mi ubrania.Proszę!W kabinie było bardzo gorąco, ale mimo to trząsł się, jakna mrozie.Zacząłem obawiać się, że przestanie panować nadzwieraczem i zapaskudzi podłogę, a przy okazji moje buty.Byłoby fatalnie.I bez tego cuchnął wyjątkowo nieprzyjemnie.- Albo cię tak zostawię, albo zabiję.Chyba rozumiesz, żenie mogę pozwolić, żebyś tak po prostu za mną wyszedł.Więc, co wolisz?Nie doczekałem się odpowiedzi.Akał cicho.Kiedy wy-chodziłem z kabiny, z jękiem osunął się na podłogę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl