[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego ka musiało wykonaćjeszcze jedną krótką podróż, a potem będzie mógł zebrać siły, by stanąć naprzeciwswojego.zbawcy.Zbuduj świątynię.Zbierz akolitów.Z tym światem możemy zrobić, co chcemy.Właśnie.Dotąd nie planował niczego poza odzyskaniem wolności, zanosiło się jednak na to, żebędzie miał dużo do zrobienia.*Rachel Shane wyszła z windy na parterze.Wytar-podeszwy jej butów niewydawały niemal żadnego dzwięku w zetknięciu z podłogą.Martwiła się oEliasa.Zawsze był pełen pasji i zdeterminowany, by zmienić DziałEgiptologii Royal Ontario Museum w jeden z najlepszych na świecie mimoograniczeń budżetowych i biurokratycznych, ale przez wszystkie lata ichznajomości - a to było naprawdę wiele dobrych lat", przyznała w duchu - niewidziała go nigdy tak czymś opętanego.Zatrzymała się przed drzwiami zabezpieczającymi, żeby zapiąć płaszcz.Chociaż bryła planetarium I zasłaniała widok z wyjścia dla personelu, dawałosię dostrzec wodę na chodniku między dwoma bu-dynkami.Nawet jeśli teraznie padało, to kropiło chwilę temu.Chwilę temu.Pomyślała o tym, jak w pracowni niemal w transie odwinęlipasek materiału z mumii.Bez dokumentacji.Bez zdjęć.Nawet nie zapisująchieroglifów.To było bardzo dziw.Nagły ból szarpnął jej głową.Za oczami coś eksplodowało czerwienią.Oparła się o drzwi, ocierając się wilgotnym policzkiem o gładkie szkło, gdywalczyła, by utrzymać się na nogach.Czy to udar? Z tą myślą przyszłaprzerażająca wizja całkowitej i ostatecznej bezradności, gorszej niż śmierć. Boże, jestem za młoda".Nie mogła złapać oddechu, nie mogła sobieprzypomnieć, jak działają jej płuca, nie mogła sobie przypomnieć niczegopoza bólem.Jak z oddali zobaczyła strażnika, który podbiegł do drzwi od drugiej strony iotworzył je, nie przewracając przy tym Rachel na podłogę.Objął ją w pasie ina wpół zaprowadził, na wpół zaniósł na krzesło.- Pani doktor.? Doktor Shane, wszystko w porządku?Desperacko uchwyciła się brzmienia swojego nazwiska.Ból zacząłustępować, zostawiając ją z uczuciem, jakby ktoś wyszorował ją od środkadrucianą szczotką.Zakończenia nerwowe pulsowały i na chwilę wielkiezłociste słońce przyćmiło hol, strażnika, wszystko.- Pani doktor.?Zniknęło słońce, znikł też ból, jakby go nigdy nie było.Potarła palcamiskronie, próbując sobie przy-pomnieć, co odczuwała, ale nie mogła.- Pani doktor.? Może wezwać karetkę? Karetkę?.To przedarło się do jejgłowy.- Nie, Andrew, dziękuję.Nic mi nie jest.Naprawdę.Zrobiło mi się tylkosłabo.- Jest pani pewna? - Przyjrzał jej się uważnie.- Tak.- Wzięła głęboki oddech i wstała.Zwiat został tam, gdzie zawsze był.Napięcie opadło z barków.- Skoro jest pani pewna.- Wciąż nie wyglądał na przekonanego.- Chyba siępani przepracowała, no i ci gliniarze trzymają was z dala od waszychgratów.- Wrócił za swoje biurko, nie spuszczając z niej oczu.- To jak,zabiorą tę mumię?- Mumię?- No.Powiedzieli, że Reid Ellis wpadł w ciemno-ściach na mumię i towystraszyło go na śmierć.- Och, mumia.- Zadziwiające, jak rozprzestrzeniają się plotki".Uśmiechnęłasię i pokręciła głową.Jako że policja kręciła się po dziale, nie ma sensu dłużejudawać.Będą po prostu musieli wszystkich przekonać, że celowo kupili pustysarkofag".- Andrew, nigdy nie było żadnej mumii.Tylko pusta trumna.Która,jak podejrzewam, w środku nocy może być równie przerażająca.Andrew wyglądał na trochę rozczarowanego.- Nie ma mumii?- Nie.Westchnął.- No cóż, to czyni historię o wiele mniej intere-sującą.- Przykro mi.- Rachel zatrzymała się z ręką na drzwiach prowadzących nazewnątrz i rzuciła strażnikowi surowe spojrzenie.- Byłabym wdzięczna,gdybyś rozpowszechnił prawdziwą wersję tej historii.Znowu westchnął.- Oczywiście, pani doktor.Nigdy nie było żadnej mumii.*Jego palce rozdarły prześcieradło, a bicie serca odbijało się od ścian sypialni.Znowu obudził się ze wspomnieniem oszałamiającego biało-złotego słońca nalazurowym niebie.- Nie chcę umierać! Ale dlaczego słońce?Jednej nocy mógł się zmusić, by to zignorować, zmyć łowami i krwią.Dwienoce sprawiły, że to zaczynało być rzeczywiste.Wyplątał się z pościeli i usiadł na skraju łóżka.Wierzch dłoni oparł na udach.Były wilgotne.Przez chwilę patrzył na nie, a potem gwałtownie wytarł je dosucha, próbując sobie przypomnieć, czy w ciągu ostatnich czterystupięćdziesięciu lat kiedykolwiek się pocił.Zapach jego strachu wypełnił pokój.Musiał od niego uciec.Nagi wyszedł z sypialni i przez wielkie okno apartamentu wyjrzał naToronto.Oparłszy dłonie i czoło o chłodne szkło, zmusił się, by powoli na-bierać i wypuszczać powietrze, póki się me uspo-koił.Patrzył na ruch naJarvis Street, na poświatę nad dzielnicą Yonge.Przebiegł wzrokiem po pobli-skich biurowcach, na których światła znaczyły miejsca, gdzie pracownicywyrabiali nadgodziny.Wiedział, że wraz z nadejściem ciemności inne, wciążludzkie dzieci nocy wyjdą ze swoich nor.To było jego miasto.Nagle zorientował się, że myśli o tym, jak by wyglądało w żółto-różowymblasku wschodzącego słońca odbijającego się w szklanych wieżowcach, gdyprzecinające je nitki asfaltu stałyby się perłowoszare, a nie czarne,pokolorowane zaś przez jesień drzewa ozdabiałyby miasto pod łukiemwspaniałego błękitnego nieba.I o tym, jak długo on by przetrwał, ile byzobaczył, nim złocisty krąg słońca spaliłby jego ciało, a on umarłby po razdrugi i ostatni.-Jezu, Panie Zastępów, chroń mnie.- Odskoczył od szyby i drżącymi palcamiwykonał znak krzyża.-Nie chcę umierać.- Nie mógł jednak wygnać zeswoich myśli obrazu słońca.Sięgnął po telefon.- Nelson.- Vicki, ja.- On co? Ma halucynacje? Traci zmysły?".- Henry? Wszystko w porządku? Muszę z tobą porozmawiać".Okazało się naraz, że nie może wydobyć zsiebie tych słów.Ale wyglądało na to, że ona i tak je usłyszała.-Jadę do ciebie.- Ton jej głosu nie zostawiał miejsca na dyskusję.- Jesteś wdomu?- Tak.- To zostań tam.Złapię taksówkę i zaraz będę.Cokolwiek się stało,poradzimy sobie z tym.Jej pewność sprawiła, że opuściła go część napięcia.Zaciśnięte na telefoniepalce rozluzniły się, a usta wykrzywiły w parodii uśmiechu.- Nie ma pośpiechu - powiedział, starając się odzyskać panowanie.- Mamyczas do świtu.*Chociaż głównie z poczucia winy doktor Rax siedział przy biurku nadpapierami długo po tym, jak Rachel Shane poszła do domu - stos zaległychdokumentów zaczął rozmiarami przypominać małe mamuciątko - o wielewiększy wpływ na te decyzję miało to, że mgliście czuł, iż coś nie zostałozakończone, czekał zatem niecierpliwie, aż nastąpi finał, Nabazgrał swojeinicjały na końcu raportu budżetowego, zamknął teczkę i wrzucił ją dokoszyka na sprawy załatwione.Potem westchnął i zaczął bezmyślnie mazaćpo kalendarzu.Gdyby tylko nie miał takich strasznych problemów zkoncentracją [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Jego ka musiało wykonaćjeszcze jedną krótką podróż, a potem będzie mógł zebrać siły, by stanąć naprzeciwswojego.zbawcy.Zbuduj świątynię.Zbierz akolitów.Z tym światem możemy zrobić, co chcemy.Właśnie.Dotąd nie planował niczego poza odzyskaniem wolności, zanosiło się jednak na to, żebędzie miał dużo do zrobienia.*Rachel Shane wyszła z windy na parterze.Wytar-podeszwy jej butów niewydawały niemal żadnego dzwięku w zetknięciu z podłogą.Martwiła się oEliasa.Zawsze był pełen pasji i zdeterminowany, by zmienić DziałEgiptologii Royal Ontario Museum w jeden z najlepszych na świecie mimoograniczeń budżetowych i biurokratycznych, ale przez wszystkie lata ichznajomości - a to było naprawdę wiele dobrych lat", przyznała w duchu - niewidziała go nigdy tak czymś opętanego.Zatrzymała się przed drzwiami zabezpieczającymi, żeby zapiąć płaszcz.Chociaż bryła planetarium I zasłaniała widok z wyjścia dla personelu, dawałosię dostrzec wodę na chodniku między dwoma bu-dynkami.Nawet jeśli teraznie padało, to kropiło chwilę temu.Chwilę temu.Pomyślała o tym, jak w pracowni niemal w transie odwinęlipasek materiału z mumii.Bez dokumentacji.Bez zdjęć.Nawet nie zapisująchieroglifów.To było bardzo dziw.Nagły ból szarpnął jej głową.Za oczami coś eksplodowało czerwienią.Oparła się o drzwi, ocierając się wilgotnym policzkiem o gładkie szkło, gdywalczyła, by utrzymać się na nogach.Czy to udar? Z tą myślą przyszłaprzerażająca wizja całkowitej i ostatecznej bezradności, gorszej niż śmierć. Boże, jestem za młoda".Nie mogła złapać oddechu, nie mogła sobieprzypomnieć, jak działają jej płuca, nie mogła sobie przypomnieć niczegopoza bólem.Jak z oddali zobaczyła strażnika, który podbiegł do drzwi od drugiej strony iotworzył je, nie przewracając przy tym Rachel na podłogę.Objął ją w pasie ina wpół zaprowadził, na wpół zaniósł na krzesło.- Pani doktor.? Doktor Shane, wszystko w porządku?Desperacko uchwyciła się brzmienia swojego nazwiska.Ból zacząłustępować, zostawiając ją z uczuciem, jakby ktoś wyszorował ją od środkadrucianą szczotką.Zakończenia nerwowe pulsowały i na chwilę wielkiezłociste słońce przyćmiło hol, strażnika, wszystko.- Pani doktor.?Zniknęło słońce, znikł też ból, jakby go nigdy nie było.Potarła palcamiskronie, próbując sobie przy-pomnieć, co odczuwała, ale nie mogła.- Pani doktor.? Może wezwać karetkę? Karetkę?.To przedarło się do jejgłowy.- Nie, Andrew, dziękuję.Nic mi nie jest.Naprawdę.Zrobiło mi się tylkosłabo.- Jest pani pewna? - Przyjrzał jej się uważnie.- Tak.- Wzięła głęboki oddech i wstała.Zwiat został tam, gdzie zawsze był.Napięcie opadło z barków.- Skoro jest pani pewna.- Wciąż nie wyglądał na przekonanego.- Chyba siępani przepracowała, no i ci gliniarze trzymają was z dala od waszychgratów.- Wrócił za swoje biurko, nie spuszczając z niej oczu.- To jak,zabiorą tę mumię?- Mumię?- No.Powiedzieli, że Reid Ellis wpadł w ciemno-ściach na mumię i towystraszyło go na śmierć.- Och, mumia.- Zadziwiające, jak rozprzestrzeniają się plotki".Uśmiechnęłasię i pokręciła głową.Jako że policja kręciła się po dziale, nie ma sensu dłużejudawać.Będą po prostu musieli wszystkich przekonać, że celowo kupili pustysarkofag".- Andrew, nigdy nie było żadnej mumii.Tylko pusta trumna.Która,jak podejrzewam, w środku nocy może być równie przerażająca.Andrew wyglądał na trochę rozczarowanego.- Nie ma mumii?- Nie.Westchnął.- No cóż, to czyni historię o wiele mniej intere-sującą.- Przykro mi.- Rachel zatrzymała się z ręką na drzwiach prowadzących nazewnątrz i rzuciła strażnikowi surowe spojrzenie.- Byłabym wdzięczna,gdybyś rozpowszechnił prawdziwą wersję tej historii.Znowu westchnął.- Oczywiście, pani doktor.Nigdy nie było żadnej mumii.*Jego palce rozdarły prześcieradło, a bicie serca odbijało się od ścian sypialni.Znowu obudził się ze wspomnieniem oszałamiającego biało-złotego słońca nalazurowym niebie.- Nie chcę umierać! Ale dlaczego słońce?Jednej nocy mógł się zmusić, by to zignorować, zmyć łowami i krwią.Dwienoce sprawiły, że to zaczynało być rzeczywiste.Wyplątał się z pościeli i usiadł na skraju łóżka.Wierzch dłoni oparł na udach.Były wilgotne.Przez chwilę patrzył na nie, a potem gwałtownie wytarł je dosucha, próbując sobie przypomnieć, czy w ciągu ostatnich czterystupięćdziesięciu lat kiedykolwiek się pocił.Zapach jego strachu wypełnił pokój.Musiał od niego uciec.Nagi wyszedł z sypialni i przez wielkie okno apartamentu wyjrzał naToronto.Oparłszy dłonie i czoło o chłodne szkło, zmusił się, by powoli na-bierać i wypuszczać powietrze, póki się me uspo-koił.Patrzył na ruch naJarvis Street, na poświatę nad dzielnicą Yonge.Przebiegł wzrokiem po pobli-skich biurowcach, na których światła znaczyły miejsca, gdzie pracownicywyrabiali nadgodziny.Wiedział, że wraz z nadejściem ciemności inne, wciążludzkie dzieci nocy wyjdą ze swoich nor.To było jego miasto.Nagle zorientował się, że myśli o tym, jak by wyglądało w żółto-różowymblasku wschodzącego słońca odbijającego się w szklanych wieżowcach, gdyprzecinające je nitki asfaltu stałyby się perłowoszare, a nie czarne,pokolorowane zaś przez jesień drzewa ozdabiałyby miasto pod łukiemwspaniałego błękitnego nieba.I o tym, jak długo on by przetrwał, ile byzobaczył, nim złocisty krąg słońca spaliłby jego ciało, a on umarłby po razdrugi i ostatni.-Jezu, Panie Zastępów, chroń mnie.- Odskoczył od szyby i drżącymi palcamiwykonał znak krzyża.-Nie chcę umierać.- Nie mógł jednak wygnać zeswoich myśli obrazu słońca.Sięgnął po telefon.- Nelson.- Vicki, ja.- On co? Ma halucynacje? Traci zmysły?".- Henry? Wszystko w porządku? Muszę z tobą porozmawiać".Okazało się naraz, że nie może wydobyć zsiebie tych słów.Ale wyglądało na to, że ona i tak je usłyszała.-Jadę do ciebie.- Ton jej głosu nie zostawiał miejsca na dyskusję.- Jesteś wdomu?- Tak.- To zostań tam.Złapię taksówkę i zaraz będę.Cokolwiek się stało,poradzimy sobie z tym.Jej pewność sprawiła, że opuściła go część napięcia.Zaciśnięte na telefoniepalce rozluzniły się, a usta wykrzywiły w parodii uśmiechu.- Nie ma pośpiechu - powiedział, starając się odzyskać panowanie.- Mamyczas do świtu.*Chociaż głównie z poczucia winy doktor Rax siedział przy biurku nadpapierami długo po tym, jak Rachel Shane poszła do domu - stos zaległychdokumentów zaczął rozmiarami przypominać małe mamuciątko - o wielewiększy wpływ na te decyzję miało to, że mgliście czuł, iż coś nie zostałozakończone, czekał zatem niecierpliwie, aż nastąpi finał, Nabazgrał swojeinicjały na końcu raportu budżetowego, zamknął teczkę i wrzucił ją dokoszyka na sprawy załatwione.Potem westchnął i zaczął bezmyślnie mazaćpo kalendarzu.Gdyby tylko nie miał takich strasznych problemów zkoncentracją [ Pobierz całość w formacie PDF ]