[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.LRTByły dla mnie tym samym, czym ja byłam dla nich.Opierałamgłowę na stole i patrzyłam, jak mróz wchodzi na szyby.Spod kuchnibuchał ogień.Walcząc ze snem, by jak najdłużej siedzieć z nimi w tejciepłej kuchni i patrzeć w okno, słyszałam spokojny, usypiający głosRozy:- Już nawet nie jestem taka zła na tego Marczewskiego.Ani to mąż,ani to małżeństwo, o czym tu mówić.Z drugiej strony, jakby nie napa-toczył się Gabrieli w swoim czasie, to nie wiem, czy teraz znalazłabychwilę, żeby spojrzeć na kogokolwiek i pomyśleć o dziecku.Innasprawa, czy wtedy w ogóle o tym myślała.Wyszło, jak wyszło, i dzię-kować Bogu.Dziękowałyśmy Mu w niedzielę, że jestem.Roza często zabierałamnie do kościoła, a po drodze pytała:- Pamiętasz, za kogo masz się pomodlić?- Pamiętam, Roza.Za Juliannę, Amelię i Anastazję- recytowałam bez zająknienia, po czym dodawałam:- Minii modli się jeszcze za wszystkie zwierzęta, żeby nie cierpiały.- Mimi mówi czasem dziwne rzeczy - tłumaczyła Roza, dodając: -Za zwierzęta niech się modlą zwierzęta.One się za nas nie modlą.- Skąd wiesz? - pytałam.- Zapytaj matkę, jak przyjedzie, skoro mi nie wierzysz.W następnym tygodniu przyjechała Gabriela i gdy na koniec od-prowadzałam ją do mostu, zapytałam, kto ma rację: Mimi czy Roza.- One obydwie są stuknięte.Nie bierz poważnie wszystkiego, cogadają - odpowiedziała.Za którymś razem, gdy nie odprowadzałyśmy już Gabrieli, tylkożegnałyśmy się na werandzie, bo przyjechała swoim pierwszym samo-chodem, Roza powiedziała jakby od niechcenia:- Zapisałam dziecko do szkoły.LRT- Do jakiej szkoły? - podobnym tonem zapytała moja matka.- Podstawowej.Gabriela zatrzepotała rzęsami.Coś jakby do niej dotarło.- Mówisz o mojej córce?- A jest tu jeszcze jakieś inne dziecko, które mogłabym zapisać doszkoły?Gabriela, swoim zwyczajem, chwyciła się za głowę.- O matko, całkiem mi z głowy wyleciało.Kornelia, ty masz jużsiedem lat.Skinęłam posępnie głową.Nie chciało mi się iść do tej szkoły.Przezkilka miesięcy próbowałam nawet udawać chorobę serca i chyba ze dwarazy omdlenia, ale Roza nie dała się nabrać.- Zastanawiałam się tylko - kontynuowała Roza - czy jej nie posłaćdo Dąbrowy, bo tu chodzi przecież syn Kostrzewskiego.- Którego? - zainteresowała się żywo Gabriela.- Starszego.- A! No i co?- Ale w końcu tu ją zapisałam, do Kociej Góry.Wy tu chodziłyście,wasza matka.- I Kostrzewscy! - złowieszczo dokończyła Joanna.Roza na to, żeby jej dały święty spokój.Jak co potrzeba, to żadnejnie ma, a potem gadanie, że tamto siamto owanto.Kornelia nie jest naszczęście tak stuknięta jak one, żeby szukać zaczepki z chłopakiem, jakone szukały.Zresztą, nawet jakby on zaczynał, mała sobie w mig pora-dzi, bo to takie nie wiadomo co, jakieś takie obskubane, niewyrośnięte,jak.jak.- Jak ogryzek - podpowiedziałam.LRT- Właśnie, jak ogryzek - podchwyciła Roza.- Może jej, jak mówiłaAmelia, nagwizdać.Spojrzałyśmy na siebie i obydwie zgodnie przytaknęłyśmy jednadrugiej.Gabriela na to, że po co zaraz te nerwy, jakby rzeczywiście byłoo co.Niech już tam sobieLRTbędzie w tej Kociej Górze, skoro Roza tak postanowiła, co to w końcu zaróżnica.Wprawdzie jeszcze wiosną zastanawiali się z Wiktorem, czybymałej nie przywiezć i nie posłać do szkoły w Warszawie.- Jeszcze tylko małej w tej Warszawie nie widzieli - przerwała jejRoza dość odważnie, bo wiedziała, że jest już za pózno na jakiekolwiekinne posunięcia.A gdyby nawet było i dostatecznie wcześnie, to Gabriela miała coinnego na głowie.Właśnie zmienił się ustrój i zapaliło zielone światłodla prywatnej inicjatywy, więc kto tylko miał trochę odwagi, to już z tymczy tamtym zaczynał.Gabriela miała odwagę i cztery porządne maszynydo szycia, przy których zamierzała posadzić cztery zdolne szwaczki iruszyć z prawdziwym interesem, a nie szyć pokątnie do końca życia jakjakaś, nie przymierzając, krawcowa.Poszłam więc z początkiem września do tej szkoły w Kociej Górze izaraz pierwszego dnia w drodze powrotnej poszturchałam się z synemStarszego Kostrzewskiego, bo taka byłam zła, że Roza nigdy nie opo-wiadała mi bajek.Od tamtej pory nie było dnia, żebyśmy się nie posztur-chali lub przynajmniej nie zwyzywali.On mi wymyślał od czarownic zbagien, a ja jemu od ogryzków.Pózniej, gdy moje słownictwo nieco sięwzbogaciło, dodałam jeszcze: parszywy".Parszywy Ogryzek był dwalata starszy, ale sięgał mi zaledwie do brody, więc mogłam sobie na topozwolić.No i nie miał starszego brata.Każdego lata, spędzając urlop w Czerwonych Bagnach, Gabrielamówiła, że postanowili z Wiktorem posłać mnie do jakiejś szkoły wWarszawie, gdy będę w wyższej klasie, to mnie tam naprawdę czegośnauczą, co Roza kwitowała krótkim:- Dużo jej tam w tej Warszawie nauczą!Oddychałam z ulgą, gdy zaczynał się kolejny wrzesieńi znowu szłam do szkoły w Kociej Górze.Lubiłam swoją drogę doszkoły.Od mostu do brzozowego zagajnika snuła się krętą ścieżką, po-tem zaczynał się piaszczysty trakt, na którym zimą i latem kotłowaliśmysię w śniegu lub piachu z Parszywym Ogryzkiem.Albo zajeżdżaliśmysobie drogę rowerami.LRT- W tej rodzinie od osiemdziesięciu pięciu lat nic się nie zmieniło -biadoliła Roza, gdy wracałam ze szkoły z siniakiem albo scentrowanymkołem.Lubiłam przechodzić przez wieś, zaglądać ludziom na podwórka,mijać kościół i plebanię, przed którą Mimi dowiedziała się, jak wyglądaBóg, a potem siedzącą na ławce nieśmiertelną staruszkę o przepięknych,dobrych oczach, w których Mimi tego Boga zobaczyła i pobiegła po-chwalić się tym Rozie.Najbardziej jednak lubiłam siadać koło Mimi, kiedy latem leżała nałące, patrząc w niebo, a zimą przykucnąć obok niej na podłodze, gdypochylona nad atlasami nieba, z błyszczącymi oczyma opowiadała ogwiazdach i galaktykach.- Wiele z nich umarło dawno temu - mówiła z przejęciem.- Z czą-stek materii tych, które zgasły przed miliardami lat, utworzyła się mię-dzy innymi Ziemia.Kiedy pojawiliśmy się my, całkiem niedawno, za-staliśmy cudowną planetę pełną małych i wielkich istot.- Małe istoty są tak samo ważne jak duże - recytowałam to, czegomnie nauczyła.Ogień trzeszczący pod kuchnią rzucał jasne światło na jej ciepłątwarz.Mimi uśmiechała się i kładła mi rękę na ramieniu.- Popatrz, Kornelio, jakie to niesamowite.Zawdzięczamy życiegwiazdom, które umarły miliardy lat temu.Pytałam wtedy, czy Bóg nie znalazłby dla nas innego miejsca.- Może by i znalazł - odpowiadała.- Ale tam na pewno nie byłobyCzerwonych Bagien.- Skąd wiesz?- Byłoby coś innego.Wszystko jest jedyne w swym rodzaju.Na pewno nie byłoby Parszywego Ogryzka, dodawałam w myślach,zastanawiając się, w jaki sposób urwać się nazajutrz z ostatniej lekcji,żeby wyjść razem z jego klasą i odpłacić mu w drodze powrotnej zaLRTzniszczone białe tenisówki, bo musiałam wejść w nich do zamulonegorowu po rower, który mi tam wrzucił.Często myślę, że wtedy wiosna, lato, jesień i zima nie mijały takszybko jak teraz.Wrażenie nieskończoności, wiecznego trwania, w po-łączeniu z atmosferą zimowych wieczorów z ogniem buchającym spodotwartej kuchni, to coś, czego najbardziej mi brakowało, gdy odeszłam zCzerwonych Bagien.Ale póki tam "byłam, wszystko trwało razem ze mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.LRTByły dla mnie tym samym, czym ja byłam dla nich.Opierałamgłowę na stole i patrzyłam, jak mróz wchodzi na szyby.Spod kuchnibuchał ogień.Walcząc ze snem, by jak najdłużej siedzieć z nimi w tejciepłej kuchni i patrzeć w okno, słyszałam spokojny, usypiający głosRozy:- Już nawet nie jestem taka zła na tego Marczewskiego.Ani to mąż,ani to małżeństwo, o czym tu mówić.Z drugiej strony, jakby nie napa-toczył się Gabrieli w swoim czasie, to nie wiem, czy teraz znalazłabychwilę, żeby spojrzeć na kogokolwiek i pomyśleć o dziecku.Innasprawa, czy wtedy w ogóle o tym myślała.Wyszło, jak wyszło, i dzię-kować Bogu.Dziękowałyśmy Mu w niedzielę, że jestem.Roza często zabierałamnie do kościoła, a po drodze pytała:- Pamiętasz, za kogo masz się pomodlić?- Pamiętam, Roza.Za Juliannę, Amelię i Anastazję- recytowałam bez zająknienia, po czym dodawałam:- Minii modli się jeszcze za wszystkie zwierzęta, żeby nie cierpiały.- Mimi mówi czasem dziwne rzeczy - tłumaczyła Roza, dodając: -Za zwierzęta niech się modlą zwierzęta.One się za nas nie modlą.- Skąd wiesz? - pytałam.- Zapytaj matkę, jak przyjedzie, skoro mi nie wierzysz.W następnym tygodniu przyjechała Gabriela i gdy na koniec od-prowadzałam ją do mostu, zapytałam, kto ma rację: Mimi czy Roza.- One obydwie są stuknięte.Nie bierz poważnie wszystkiego, cogadają - odpowiedziała.Za którymś razem, gdy nie odprowadzałyśmy już Gabrieli, tylkożegnałyśmy się na werandzie, bo przyjechała swoim pierwszym samo-chodem, Roza powiedziała jakby od niechcenia:- Zapisałam dziecko do szkoły.LRT- Do jakiej szkoły? - podobnym tonem zapytała moja matka.- Podstawowej.Gabriela zatrzepotała rzęsami.Coś jakby do niej dotarło.- Mówisz o mojej córce?- A jest tu jeszcze jakieś inne dziecko, które mogłabym zapisać doszkoły?Gabriela, swoim zwyczajem, chwyciła się za głowę.- O matko, całkiem mi z głowy wyleciało.Kornelia, ty masz jużsiedem lat.Skinęłam posępnie głową.Nie chciało mi się iść do tej szkoły.Przezkilka miesięcy próbowałam nawet udawać chorobę serca i chyba ze dwarazy omdlenia, ale Roza nie dała się nabrać.- Zastanawiałam się tylko - kontynuowała Roza - czy jej nie posłaćdo Dąbrowy, bo tu chodzi przecież syn Kostrzewskiego.- Którego? - zainteresowała się żywo Gabriela.- Starszego.- A! No i co?- Ale w końcu tu ją zapisałam, do Kociej Góry.Wy tu chodziłyście,wasza matka.- I Kostrzewscy! - złowieszczo dokończyła Joanna.Roza na to, żeby jej dały święty spokój.Jak co potrzeba, to żadnejnie ma, a potem gadanie, że tamto siamto owanto.Kornelia nie jest naszczęście tak stuknięta jak one, żeby szukać zaczepki z chłopakiem, jakone szukały.Zresztą, nawet jakby on zaczynał, mała sobie w mig pora-dzi, bo to takie nie wiadomo co, jakieś takie obskubane, niewyrośnięte,jak.jak.- Jak ogryzek - podpowiedziałam.LRT- Właśnie, jak ogryzek - podchwyciła Roza.- Może jej, jak mówiłaAmelia, nagwizdać.Spojrzałyśmy na siebie i obydwie zgodnie przytaknęłyśmy jednadrugiej.Gabriela na to, że po co zaraz te nerwy, jakby rzeczywiście byłoo co.Niech już tam sobieLRTbędzie w tej Kociej Górze, skoro Roza tak postanowiła, co to w końcu zaróżnica.Wprawdzie jeszcze wiosną zastanawiali się z Wiktorem, czybymałej nie przywiezć i nie posłać do szkoły w Warszawie.- Jeszcze tylko małej w tej Warszawie nie widzieli - przerwała jejRoza dość odważnie, bo wiedziała, że jest już za pózno na jakiekolwiekinne posunięcia.A gdyby nawet było i dostatecznie wcześnie, to Gabriela miała coinnego na głowie.Właśnie zmienił się ustrój i zapaliło zielone światłodla prywatnej inicjatywy, więc kto tylko miał trochę odwagi, to już z tymczy tamtym zaczynał.Gabriela miała odwagę i cztery porządne maszynydo szycia, przy których zamierzała posadzić cztery zdolne szwaczki iruszyć z prawdziwym interesem, a nie szyć pokątnie do końca życia jakjakaś, nie przymierzając, krawcowa.Poszłam więc z początkiem września do tej szkoły w Kociej Górze izaraz pierwszego dnia w drodze powrotnej poszturchałam się z synemStarszego Kostrzewskiego, bo taka byłam zła, że Roza nigdy nie opo-wiadała mi bajek.Od tamtej pory nie było dnia, żebyśmy się nie posztur-chali lub przynajmniej nie zwyzywali.On mi wymyślał od czarownic zbagien, a ja jemu od ogryzków.Pózniej, gdy moje słownictwo nieco sięwzbogaciło, dodałam jeszcze: parszywy".Parszywy Ogryzek był dwalata starszy, ale sięgał mi zaledwie do brody, więc mogłam sobie na topozwolić.No i nie miał starszego brata.Każdego lata, spędzając urlop w Czerwonych Bagnach, Gabrielamówiła, że postanowili z Wiktorem posłać mnie do jakiejś szkoły wWarszawie, gdy będę w wyższej klasie, to mnie tam naprawdę czegośnauczą, co Roza kwitowała krótkim:- Dużo jej tam w tej Warszawie nauczą!Oddychałam z ulgą, gdy zaczynał się kolejny wrzesieńi znowu szłam do szkoły w Kociej Górze.Lubiłam swoją drogę doszkoły.Od mostu do brzozowego zagajnika snuła się krętą ścieżką, po-tem zaczynał się piaszczysty trakt, na którym zimą i latem kotłowaliśmysię w śniegu lub piachu z Parszywym Ogryzkiem.Albo zajeżdżaliśmysobie drogę rowerami.LRT- W tej rodzinie od osiemdziesięciu pięciu lat nic się nie zmieniło -biadoliła Roza, gdy wracałam ze szkoły z siniakiem albo scentrowanymkołem.Lubiłam przechodzić przez wieś, zaglądać ludziom na podwórka,mijać kościół i plebanię, przed którą Mimi dowiedziała się, jak wyglądaBóg, a potem siedzącą na ławce nieśmiertelną staruszkę o przepięknych,dobrych oczach, w których Mimi tego Boga zobaczyła i pobiegła po-chwalić się tym Rozie.Najbardziej jednak lubiłam siadać koło Mimi, kiedy latem leżała nałące, patrząc w niebo, a zimą przykucnąć obok niej na podłodze, gdypochylona nad atlasami nieba, z błyszczącymi oczyma opowiadała ogwiazdach i galaktykach.- Wiele z nich umarło dawno temu - mówiła z przejęciem.- Z czą-stek materii tych, które zgasły przed miliardami lat, utworzyła się mię-dzy innymi Ziemia.Kiedy pojawiliśmy się my, całkiem niedawno, za-staliśmy cudowną planetę pełną małych i wielkich istot.- Małe istoty są tak samo ważne jak duże - recytowałam to, czegomnie nauczyła.Ogień trzeszczący pod kuchnią rzucał jasne światło na jej ciepłątwarz.Mimi uśmiechała się i kładła mi rękę na ramieniu.- Popatrz, Kornelio, jakie to niesamowite.Zawdzięczamy życiegwiazdom, które umarły miliardy lat temu.Pytałam wtedy, czy Bóg nie znalazłby dla nas innego miejsca.- Może by i znalazł - odpowiadała.- Ale tam na pewno nie byłobyCzerwonych Bagien.- Skąd wiesz?- Byłoby coś innego.Wszystko jest jedyne w swym rodzaju.Na pewno nie byłoby Parszywego Ogryzka, dodawałam w myślach,zastanawiając się, w jaki sposób urwać się nazajutrz z ostatniej lekcji,żeby wyjść razem z jego klasą i odpłacić mu w drodze powrotnej zaLRTzniszczone białe tenisówki, bo musiałam wejść w nich do zamulonegorowu po rower, który mi tam wrzucił.Często myślę, że wtedy wiosna, lato, jesień i zima nie mijały takszybko jak teraz.Wrażenie nieskończoności, wiecznego trwania, w po-łączeniu z atmosferą zimowych wieczorów z ogniem buchającym spodotwartej kuchni, to coś, czego najbardziej mi brakowało, gdy odeszłam zCzerwonych Bagien.Ale póki tam "byłam, wszystko trwało razem ze mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]