[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym na spotkaniachtowarzyskich potrafił się zachować, jak przystało na człowieka jego rangi.Wtej kwestii zgodził się z nim nawet adiutant generała Clintona, major Andre,który sam był wielką gwiazdą nowojorskich salonów.Ale obaj byli bezradniwobec zaskakującej decyzji generała Howe'a.- Generał pana oczekuje.- Dziękuję, Dobbs.- Nowy porucznik o młodzieńczym wyglądzie, którydopiero co przyjechał z Dorset, także miał rozkaz pozostać w Nowym Jorku,gdzie razem przyjdzie im znosić generała Clintona.Mijając Dobbsa, Edwardzastanowił się jednak, skąd takie podniecenie w jego głosie.Może generałHowe zmienił zdanie.Przyspieszył kroku, nie zważając na wzmagający się bólw udzie.Młody szeregowy pospieszył otworzyć mu drzwi do salonu generała.Wi-dać było, że ledwo co wyrósł z krótkich spodni, mimo to wykazywał się za-angażowaniem i do tego był całkiem niegłupi.Niech tylko nastaną rządy gene-rała Clintona - zaraz się biednemu chłopakowi wszystkiego odechce.Edward zmrużył oczy, wchodząc do zalanego blaskiem słonecznym po-koju.Długie story rozsunięto i salon był przyjemnie nagrzany od porannegosłońca.- Dzień dobry, sir - elegancko zasalutował generałowi Edward.- Otrzy-małem pańską wiadomość.Generał Howe wstał z krzesła i Edward skonstatował, że człowiek, przedktórego zmiennymi humorami drżał niejeden oficer, był tego dnia wyjątkowowesoły.Jego obwisłe policzki nawet podniosły się w jowialnym uśmiechu.SR - Mam dla ciebie niespodziankę, mój chłopcze.- Znowu ten promiennyuśmiech.- Zmienił pan plany tegorocznej kampanii?To pytanie zmyło uśmiech z twarzy generała.- Ta sprawa, majorze Lyndhurst, jest już zamknięta.Proszę przywyknąćdo myśli o pozostaniu w Nowym Jorku, sir.Pan i major Andre będziecie mielito niełatwe zadanie, by utrzymać generała Clintona w ryzach, że się tak wyra-żę, do czasu zmiany dowództwa.Nie - ciągnął, znowu okazując dobry nastrój -poprosiłem pana tutaj z zupełnie innego powodu.Kapitanie Crowley, pozwolipan, że przedstawię majora Lyndhursta, jednego z moich najlepszych oficerów.Edward odwrócił się i zobaczył, że z odległego kąta salonu wyłania sięmężczyzna w podobnym wieku i podobnej budowy co generał.Ubrany był na-tomiast w biało-granatowy mundur marynarki.Nie kryjąc zaskoczenia, Edward wyciągnął do niego rękę.- Bardzo mi miło, kapitanie Crowley.- Popatrzył znowu na generała,unosząc pytająco brwi.- Kapitan Crowley przypłynął właśnie z Bostonu, dzisiaj o świcie, fregatąkrólewską  York".Edward poczuł, że jest poddawany oglądowi, i znieruchomiał.- Pan jest wicehrabią Delford?Głęboki głos kapitana brzmiał tak, jakby za chwilę zamierzał wydać onim osąd.Edward spojrzał na niego i nie mógł odwrócić wzroku od zimnychstalowych oczu.- Owszem, mam ten honor.O co mu do diabła chodzi, zastanawiał się Edward, przenosząc ciężar cia-ła na zdrową nogę.SR - Spodziewam się, panie - zaczął kapitan, zerkając na moment w stronęgenerała - że niespodzianka, o której wspomniał generał Howe, naprawdę panazachwyci.- Niespodzianka, sir?- Tak jest, panie.Dowiozłem ją osobiście z Genui.Edward pomyślał, że albo on zwariował, albo kapitan bredzi coś od rze-czy.Na drugim końcu salonu otwarły się drzwi.- Pańska żona powróciła, cała i zdrowa.- Kto taki?Jego pytanie pozostało bez odpowiedzi.- Nie - szepnął, blednąc na twarzy.Ona musi być zjawą, jego umysł kpi z niego okrutnie.Stała w milczeniu iobserwowała go.Edward widział wyraznie jej długie gęste złote włosy, wspa-niałą szczupłą sylwetkę i intensywnie niebieskie oczy, wpatrzone w niego z ła-godną czułością.- Cassie? - Kręcił z niedowierzaniem głową, chociaż wypowiedział jejimię.- Tak, Edwardzie, to ja.- Ale ty nie żyjesz.To niemożliwe.- Wystawił za siebie rękę, po omac-ku szukając krzesła.- Mój Boże.Cassie?Generał Howe i kapitan Crowley przestali dla niego istnieć.Potykającsię, postąpił do przodu, nie spuszczając z niej oczu, jakby się bał, że zarazzniknie.Oszołomiony wyciągnął do niej dłoń.Cassie patrzyła na Edwarda bez słowa.Wyglądał bardzo elegancko iprzystojnie w szkarłatno-kremowym mundurze, z włosami upudrowanymi nabiało i białym fularem na szyi.Jego mocno opalona twarz wydawała się star-sza, niż kiedy go ostatnio widziała.W orzechowobrązowych oczach kryło sięSR niedowierzanie.Kiedy wyciągnął do niej dłoń, ścisnęło ją w gardle i jej ciałemwstrząsnął spazm.Zerwała się z miejsca i rzuciła mu się w ramiona.- Edwardzie, mój drogi Edwardzie.- Cassie, o Boże.już myślałem, że cię straciłem.- Wymówił jej imięjeszcze raz i potem znowu przycisnął ją z całych sił do siebie.Pózniej odsunąłją na odległość ramienia i wpatrując się w nią, wciąż powtarzał jej imię.Jak przez mgłę dobiegł Cassie głęboki, ironiczny głos kapitana Crowleya.- Cóż, generale, wygląda na to, że wykonałem najprzyjemniejszą misję wcałej tej przeklętej wojnie.Jestem też spokojny, widząc, że wicehrabia dobrzezaopiekuje się moim ładunkiem.Cassie delikatnie oswobodziła się z objęć Edwarda.- Na mnie już pora, wicehrabino.Cieszę się, że chociaż podczas naszejpodróży nie zabrakło interesujących momentów, udało mi się dostarczyć cięmężowi zdrową jak ryba.Edward nie zdziwił się wcale, że kapitan nazywał go mężem Cassie.Właściwie nawet się nad tym nie zastanowił.Ujął wielką dłoń kapitana i moc-no ją uścisnął.- Moje najszczersze podziękowania, kapitanie.Nigdy nie zdołam się od-wdzięczyć za to, co pan dla nas zrobił.- Ja także dziękuję, kapitanie - włączył się generał Howe.- Jestem pe-wien, mój chłopcze, że jakoś damy sobie bez ciebie radę przez, powiedzmy, ty-dzień.Edward przytaknął, tak oszołomiony, że generał zarechotał.Zimne szare oczy kapitana Crawleya spoczęły na moment na Cassie i je-go wzrok się ocieplił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl