[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Toportret mojego ojca, trzeciego hrabiego Clare, namalowany, kiedy byłem bar-dzo młody.W jego głosie dało się słyszeć czułość.Cassie przyjrzała się wizerunkowidobrze zbudowanego mężczyzny, którego ciemne oczy patrzyły z dyskretnymrozbawieniem.Wyglądał na pewnego siebie człowieka, od którego biła ta samasamcza witalność, co od jego syna.Ile razy widziała u niego to samo harde od-chylenie głowy i władczy wyraz twarzy.- Dostrzegam duże podobieństwo - stwierdziła.- A twoja matka?- Tam jest - powiedział, niedbałym gestem wskazując portret kobietyprzed trzydziestką.Surowa czarna suknia odsłaniała mlecznobiałe ramiona.Kobieta była piękna, lecz sprawiała wrażenie zimnej i próżnej.- Masz jej oczy - powiedziała Cassie, zaskoczona jego szorstkością.- Mam nadzieję, że to jedyne, co po niej odziedziczyłem.Cassie wyczekująco przechyliła głowę.Wzruszył ramionami i dodał tyl-ko:SR- Kochającą kobietą nie można jej nazwać.Nie obchodził jej za bardzomój ojciec, ani ja, jego syn.Po śmierci ojca nie zwlekała z powtórnym małżeń-stwem.Właściwie to nie w smak jej było nawet czekać zwyczajowy rok.Jejsyn, a mój przyrodni brat, przyjedzie pewnie wkrótce z wizytą.To miły czło-wiek, uroczy i dworny wobec dam, cierpi tylko na nieuleczalną słabość do eks-trawagancji i luksusów.Cassie zdumiała się, gdyż nigdy nie wspominał, że ma brata.Zanim jednak zdążyła wypytać go o tego nowo odkrytego krewniaka,hrabia powiedział:- Chodzmy na górę.Pokażę ci nasz pokój.Wzdrygnęła się na to przypomnienie o przymusowej bliskości.Szła zanim sztywno po szerokich schodach, podczas gdy on objaśniał jej klasycznemotywy z kolorowych fresków zdobiących białe zdobione sztukaterią ściany ipokazywał kolejnych członków rodu Parese, których portrety przypominałyprocesję postaci z dawnych wieków.Jasno wypolerowane dębowe schody niewydawały najlżejszego dzwięku, kiedy po nich wchodzili.Uśmiechnęła się tę-sknie na myśl o schodach w Hemphill Hall, które skrzypiały przerazliwie przykażdym nadepnięciu.Na szczycie schodów hrabia odwrócił się i zawołał do Scargilla, którystał w holu pogrążony w rozmowie z Marriną i Paolem:- Wnieś na górę bagaże, jak tylko przyjadą.- Tak jest, panie - krzyknął Scargill, po czym zwrócił się ponownie dokobiety.Cassie usłyszała ostry ton, ale nie mogła rozróżnić słów.Hrabia zaśmiał się cicho.- O ile się nie mylę, Scargill właśnie karci Marrinę za jawną dezaprobatę,jaką ci okazała.Zapewne jej tłumaczy, że masz być traktowana jak ważnygość, nie zaś jak kochanka sprowadzona tu tylko dla uciechy.- Poklepał ją poSRplecach.- Powiem tylko, cara, że gdybyś się zdecydowała mnie poślubić, na-tychmiast by cię polubiła.- Idz do diabła, milordzie!Hrabia potrząsnął głową i zatroskanym głosem powiedział:- Jak to dobrze, że Marrina nie mówi po angielsku.Twój niegodny damyjęzyk na pewno by ją oburzył.Cassie rzuciła mu piorunujące spojrzenie, po czym odwróciła się od rzez-bionej dębowej balustrady i pomaszerowała szerokim korytarzem.Szła terazpo dywanie z grubej ciemnoniebieskiej wełny, przetykanej plamami bieli, którewyglądały jak naniesione pędzlem artysty.Minęli wiele zamkniętych drzwi, zaktórymi musiały znajdować się sypialnie.Cassie wolałaby każdą z nich niżwspólny pokój z hrabią.Zatrzymał się jednak przed masywnymi podwójnymidrzwiami, przekręcił klamkę z kości słoniowej i ceremonialnie oświadczył:- Oto i nasza sypialnia, cara, a zarazem moja ulubiona komnata w całejwilli.Weszła do pokoju niespotykanych rozmiarów, uznając, że bardziej nada-wałby się na salę balową niż na pokój mieszkalny.Białe ściany tylko gdzie-niegdzie ozdobione były obrazami, co wzmagało wrażenie przestrzeni.Złotebrokatowe zasłony wisiały na jednej ze ścian.Po obu stronach pokoju znajdowały się białe marmurowe kominki udeko-rowane rzezbami winorośli i skrzydlatych cherubinków.Dębową podłogę po-krywało kilka wzorzystych dywanów, każdy w innym kolorze.Na połu-dniowym końcu komnaty dostrzegła wykończone łukiem przejście i zbliżyw-szy się do niego, skonstatowała, że komnata ma kształt litery L" i jest jeszczewiększa, niż jej się wydawało.Odwróciła się do hrabiego, który przyglądał się jej uważnie.- Istotnie robi ogromne wrażenie, milordzie - przyznała.SRSpojrzała pytająco w stronę ciężkich brokatowych zasłon.- Zaraz zobaczysz, dlaczego jest to moja ulubiona komnata.Patrzyła bez słowa, jak podchodzi do zasłon z prawej strony i pociąga zaaksamitny sznurek.Złoty brokatowy materiał powoli się rozsunął, ukazującokna, które ciągnęły się od sufitu do podłogi i to na całej długości ściany.Razspojrzała i już nie mogła oderwać wzroku od tarasowych ogrodów, gdzie rosłyegzotyczne kwiaty i gęsty bluszcz, i wiele gatunków drzew.Na północy, zanajwyższym z tarasów, widać było falujące zielone wzgórza, które stykały sięz błękitem nieba.Zdusiła okrzyk zachwytu i przeszła pod ozdobnym łukiem.Widok z tamtej strony także był oszałamiający.Na południu rozpościerała sięprzed nią Genua - z oddali wyglądała jeszcze bardziej spektakularnie.MorzeZródziemne połyskiwało w popołudniowym słońcu.Mogła też zobaczyć masz-ty zacumowanych w porcie statków, które zabawnie unosiły się i opadały koły-sane na falach.Hrabia nagle przesunął zasuwkę i wysokie okno okazało się drzwiamiprowadzącymi na długi wąski balkon.Biała kamienna balustrada przykryta by-ła rosnącym w donicach kwieciem, które nadawało powietrzu wspaniałą woń.Były tam biało-różowe stokrotki, białe kamelie, jaśmin, a nawet drzewka po-marańczy i oleandry zasadzone w większych doniczkach na obu końcach bal-konu.Przechyliła się za barierkę, by spojrzeć w kierunku tarasowych ogrodówi uwagę jej przykuły białe marmurowe posągi mężczyzn i kobiet w klasycz-nych pozach, przyozdobione gałązkami mirtu i pomarańczy.Dobiegł ją chłod-ny miarowy dzwięk wody i na niższym tarasie spostrzegła wdzięczną fontannęw kształcie ogromnego pucharu, porośniętą bluszczem.Na niej stał posągchłopca wylewającego z dzbana wodę do fontanny.Cassie wypuściła powoli powietrze.SR- Jest przepięknie.Chyba nie widziałam w życiu piękniejszej scenerii.Iwszystko komponuje się ze sobą.- Tak - zgodził się z nią łagodnie, kładąc łokcie na odkryty kawałek balu-strady.- Gdyby nie te bardziej powściągliwe obyczaje, które tu panują, chybanigdy nie zatęskniłbym za Anglią.- Spojrzała pytająco, więc kontynuował: -Genueńczycy to bardzo skąpi ludzie.Wyobraz sobie, że wiele z sukni, któredla ciebie kupiłem, tutaj by uznano za zbyt strojne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Toportret mojego ojca, trzeciego hrabiego Clare, namalowany, kiedy byłem bar-dzo młody.W jego głosie dało się słyszeć czułość.Cassie przyjrzała się wizerunkowidobrze zbudowanego mężczyzny, którego ciemne oczy patrzyły z dyskretnymrozbawieniem.Wyglądał na pewnego siebie człowieka, od którego biła ta samasamcza witalność, co od jego syna.Ile razy widziała u niego to samo harde od-chylenie głowy i władczy wyraz twarzy.- Dostrzegam duże podobieństwo - stwierdziła.- A twoja matka?- Tam jest - powiedział, niedbałym gestem wskazując portret kobietyprzed trzydziestką.Surowa czarna suknia odsłaniała mlecznobiałe ramiona.Kobieta była piękna, lecz sprawiała wrażenie zimnej i próżnej.- Masz jej oczy - powiedziała Cassie, zaskoczona jego szorstkością.- Mam nadzieję, że to jedyne, co po niej odziedziczyłem.Cassie wyczekująco przechyliła głowę.Wzruszył ramionami i dodał tyl-ko:SR- Kochającą kobietą nie można jej nazwać.Nie obchodził jej za bardzomój ojciec, ani ja, jego syn.Po śmierci ojca nie zwlekała z powtórnym małżeń-stwem.Właściwie to nie w smak jej było nawet czekać zwyczajowy rok.Jejsyn, a mój przyrodni brat, przyjedzie pewnie wkrótce z wizytą.To miły czło-wiek, uroczy i dworny wobec dam, cierpi tylko na nieuleczalną słabość do eks-trawagancji i luksusów.Cassie zdumiała się, gdyż nigdy nie wspominał, że ma brata.Zanim jednak zdążyła wypytać go o tego nowo odkrytego krewniaka,hrabia powiedział:- Chodzmy na górę.Pokażę ci nasz pokój.Wzdrygnęła się na to przypomnienie o przymusowej bliskości.Szła zanim sztywno po szerokich schodach, podczas gdy on objaśniał jej klasycznemotywy z kolorowych fresków zdobiących białe zdobione sztukaterią ściany ipokazywał kolejnych członków rodu Parese, których portrety przypominałyprocesję postaci z dawnych wieków.Jasno wypolerowane dębowe schody niewydawały najlżejszego dzwięku, kiedy po nich wchodzili.Uśmiechnęła się tę-sknie na myśl o schodach w Hemphill Hall, które skrzypiały przerazliwie przykażdym nadepnięciu.Na szczycie schodów hrabia odwrócił się i zawołał do Scargilla, którystał w holu pogrążony w rozmowie z Marriną i Paolem:- Wnieś na górę bagaże, jak tylko przyjadą.- Tak jest, panie - krzyknął Scargill, po czym zwrócił się ponownie dokobiety.Cassie usłyszała ostry ton, ale nie mogła rozróżnić słów.Hrabia zaśmiał się cicho.- O ile się nie mylę, Scargill właśnie karci Marrinę za jawną dezaprobatę,jaką ci okazała.Zapewne jej tłumaczy, że masz być traktowana jak ważnygość, nie zaś jak kochanka sprowadzona tu tylko dla uciechy.- Poklepał ją poSRplecach.- Powiem tylko, cara, że gdybyś się zdecydowała mnie poślubić, na-tychmiast by cię polubiła.- Idz do diabła, milordzie!Hrabia potrząsnął głową i zatroskanym głosem powiedział:- Jak to dobrze, że Marrina nie mówi po angielsku.Twój niegodny damyjęzyk na pewno by ją oburzył.Cassie rzuciła mu piorunujące spojrzenie, po czym odwróciła się od rzez-bionej dębowej balustrady i pomaszerowała szerokim korytarzem.Szła terazpo dywanie z grubej ciemnoniebieskiej wełny, przetykanej plamami bieli, którewyglądały jak naniesione pędzlem artysty.Minęli wiele zamkniętych drzwi, zaktórymi musiały znajdować się sypialnie.Cassie wolałaby każdą z nich niżwspólny pokój z hrabią.Zatrzymał się jednak przed masywnymi podwójnymidrzwiami, przekręcił klamkę z kości słoniowej i ceremonialnie oświadczył:- Oto i nasza sypialnia, cara, a zarazem moja ulubiona komnata w całejwilli.Weszła do pokoju niespotykanych rozmiarów, uznając, że bardziej nada-wałby się na salę balową niż na pokój mieszkalny.Białe ściany tylko gdzie-niegdzie ozdobione były obrazami, co wzmagało wrażenie przestrzeni.Złotebrokatowe zasłony wisiały na jednej ze ścian.Po obu stronach pokoju znajdowały się białe marmurowe kominki udeko-rowane rzezbami winorośli i skrzydlatych cherubinków.Dębową podłogę po-krywało kilka wzorzystych dywanów, każdy w innym kolorze.Na połu-dniowym końcu komnaty dostrzegła wykończone łukiem przejście i zbliżyw-szy się do niego, skonstatowała, że komnata ma kształt litery L" i jest jeszczewiększa, niż jej się wydawało.Odwróciła się do hrabiego, który przyglądał się jej uważnie.- Istotnie robi ogromne wrażenie, milordzie - przyznała.SRSpojrzała pytająco w stronę ciężkich brokatowych zasłon.- Zaraz zobaczysz, dlaczego jest to moja ulubiona komnata.Patrzyła bez słowa, jak podchodzi do zasłon z prawej strony i pociąga zaaksamitny sznurek.Złoty brokatowy materiał powoli się rozsunął, ukazującokna, które ciągnęły się od sufitu do podłogi i to na całej długości ściany.Razspojrzała i już nie mogła oderwać wzroku od tarasowych ogrodów, gdzie rosłyegzotyczne kwiaty i gęsty bluszcz, i wiele gatunków drzew.Na północy, zanajwyższym z tarasów, widać było falujące zielone wzgórza, które stykały sięz błękitem nieba.Zdusiła okrzyk zachwytu i przeszła pod ozdobnym łukiem.Widok z tamtej strony także był oszałamiający.Na południu rozpościerała sięprzed nią Genua - z oddali wyglądała jeszcze bardziej spektakularnie.MorzeZródziemne połyskiwało w popołudniowym słońcu.Mogła też zobaczyć masz-ty zacumowanych w porcie statków, które zabawnie unosiły się i opadały koły-sane na falach.Hrabia nagle przesunął zasuwkę i wysokie okno okazało się drzwiamiprowadzącymi na długi wąski balkon.Biała kamienna balustrada przykryta by-ła rosnącym w donicach kwieciem, które nadawało powietrzu wspaniałą woń.Były tam biało-różowe stokrotki, białe kamelie, jaśmin, a nawet drzewka po-marańczy i oleandry zasadzone w większych doniczkach na obu końcach bal-konu.Przechyliła się za barierkę, by spojrzeć w kierunku tarasowych ogrodówi uwagę jej przykuły białe marmurowe posągi mężczyzn i kobiet w klasycz-nych pozach, przyozdobione gałązkami mirtu i pomarańczy.Dobiegł ją chłod-ny miarowy dzwięk wody i na niższym tarasie spostrzegła wdzięczną fontannęw kształcie ogromnego pucharu, porośniętą bluszczem.Na niej stał posągchłopca wylewającego z dzbana wodę do fontanny.Cassie wypuściła powoli powietrze.SR- Jest przepięknie.Chyba nie widziałam w życiu piękniejszej scenerii.Iwszystko komponuje się ze sobą.- Tak - zgodził się z nią łagodnie, kładąc łokcie na odkryty kawałek balu-strady.- Gdyby nie te bardziej powściągliwe obyczaje, które tu panują, chybanigdy nie zatęskniłbym za Anglią.- Spojrzała pytająco, więc kontynuował: -Genueńczycy to bardzo skąpi ludzie.Wyobraz sobie, że wiele z sukni, któredla ciebie kupiłem, tutaj by uznano za zbyt strojne [ Pobierz całość w formacie PDF ]