[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co pan powie na drinka? Piąta minęła, działamylegalnie.- Uśmiechnął się z własnego oklepanego żartu i zatarłręce z zadowoleniem.Jack z powrotem opadł na wiklinowy fotel.Z rezygnacjączekał na rozwój wydarzeń, niewiele sobie obiecując.186W oranżerii musiał być ukryty dzwonek na służbę, gdyżnagle pojawiła się pokojówka.Pan domu poprosił o martiniz wódką i oliwki.Następnie z lubością powrócił do omawiania planów bliskiejpodróży jego i McKenny, jakby nic się nie wydarzyło.Jack podziękował za martini.W tym momencie alkohol zajmował ostatnią pozycję na liście jego pragnień.Rozważał myśl o tym, żeby daćsobie zdrowy wycisk, gdy tylko uda mu się wyrwać z willi.Właśnie w chwili, w której jego cierpliwość była prawiena wyczerpaniu, rozległy się melodyjne dzwonki u drzwi,zwiastujące gości.Stanhope się nie poruszył.Z oddali dobiegłszczęk otwieranych i zamykanych drzwi i przygłuszony gwar.Po chwili do salonu wkroczył Tony Fasano.Półtora metra zanim szedł identycznie ubrany, ale niepokojąco potężnie zbudowany mężczyzna.Kierowany odruchem szacunku Jack wstał.Zauważył, żeStanhope tego nie zrobił.- Gdzie ten niby wniosek? - spytał podniesionym głosemFasano.Nie miał czasu na uprzejmości.Stanhope wolną ręką wskazał formularz.W drugiej trzymał kieliszek.McKenna tuliła się do gospodarza, muskając opuszkami palców włoski na jego karku.Tony porwał formularz ze stoliczka i ocenił go fachowo,przelatując tekst ciemnymi oczami.W tym czasie Jackprzyglądał mu się uważnie.W sądzie adwokat zachowywałsię niefrasobliwie, ale teraz reagował spontanicznie i byłzirytowany.Jack oceniał go na trzydzieści pięć, czterdzieścilat.Miał szeroką, wręcz okrągłą twarz, proste zęby.Ręce jakbochny, palce jak serdelki.Wzrok Jacka przesunął się na jegoznacznie większego i szerszego towarzysza, który był ubranyw identyczny szary garnitur, czarną koszulę i czarny krawat.Przystanął w progu oranżerii.Nie ulegało wątpliwości, że pełnirolę osobistej ochrony Fasano.To, że adwokat nie rozstaje sięze swoim gorylem, kiedy składa wizytę klientowi, dało trochędo myślenia Jackowi.- Co to za kretyństwo? - spytał tym samym co poprzedniotonem Fasano, machając formularzem w stronę Jacka.187- Trudno nazwać urzędowy wniosek kretyństwem - zaprotestował Jack.- To pozwolenie na ekshumację.- Coś ty za jeden, Bowman ci płaci?- W żadnym wypadku.- To szwagier Bowmana - wyjaśnił Stanhope.- Zatrzymał się u niego i chce działać w imię sprawiedliwości.Jego własne słowa.- Sprawiedliwości, akurat! - zawarczał Fasano.- Maszczelność, człowieku, tak napadać mojego klienta i zawracaćmu głowę.- Pomyłka! - rzucił lekko Jack.- Zaproszono mnie naherbatkę.- I do tego mądrala - mruknął Fasano.- To prawda! Zaprosiłem go - wtrącił gospodarz.- I rzeczywiście przed martini piliśmy herbatkę.- Tylko staram się doprowadzić do sekcji - wyjaśniłJack.- Im większy zasób informacji, tym większa szansa nasprawiedliwy proces.Ktoś powinien przemówić w imieniuPatience Stanhope.- Nie mogę uwierzyć, że wysłuchuję takie pierdoły - powiedział Fasano, z irytacją wyrzucając ręce w górę.- Franco, chodź tu i pozbądź się tego gnojka z domu pana Stanhope'a!Franco posłusznie wszedł do oranżerii.Złapał Jacka załokieć, jednocześnie podrywając go do góry.Jack roztrząsałsens stawiania oporu, a także konsekwencje takiej postawy,podczas gdy Franco ruszył w powrotną drogę do drzwi, wlokącgo za sobą.Jack obejrzał się na gospodarza.Ten ani drgnąłna kanapce.Wydawał się zaskoczony obrotem wydarzeń, alenie interweniował, gdy tymczasem Fasano przepraszał go zanajście i obiecywał, że zajmie się intruzem.Nie wypuszczając ramienia Jacka, Franco przemaszerowałprzez salon i wkroczył do marmurowego holu z majestatycznąklatką schodową.- Czy moglibyśmy to przedyskutować jak dżentelmeni? -spytał Jack.W miarę jak się posuwali, zaczął stawiać lekkiopór, cały czas roztrząsając w duchu, jak najlepiej rozwiązać tęsytuację.Nie leżało w jego naturze dążyć do siłowego rozwią-188zywania spraw, nawet gdy go sprowokowano.Franco był osobnikiem wielkości szafy, kojarzącym się Jackowi z drugą linią obrony w futbolu.Nadzianie się na zawodnika o zbliżonej masiei rozmiarach zakończyło krótką karierę Jacka futbolisty.- Morda w kubeł! - warknął Franco, nawet się nie oglądając.Zatrzymał się, gdy dotarli do drzwi frontowych.Otworzył jei wypchnął Jacka na zewnątrz.Wyczuwając, na co się zanosi,Jack nie stawiał oporu.Jack poprawił marynarkę i zszedł na żwirowy podjazd.Pod kątem do bentleya i hyundaia stał wielki czarny cadillacz nieokreślonego rocznika.W porównaniu z mniejszymi pojazdami wyglądał jak rzeczna barka.Mimo że Jack ruszył do swojego auta i już miał kluczykiw ręce, zatrzymał się i odwrócił.Zdrowy rozsądek namawiałgo do wejścia do samochodu i odjechania, ale ten sam obszarw jego chromosomie Y, który kazał mu podziwiać bentleya,obudził w nim wściekłość po tym, jak wyproszono go w tak bezceremonialny sposób.Franco wyszedł z domu i stał na szeroko rozstawionych nogach, trzymając się pod boki.Wyzywającyuśmieszek wyrósł na pobliźnionej twarzy.Zanim ktokolwiekzdążył powiedzieć chociaż jedno słowo, z domu wypadł Fasanoi przebiegł obok Franca.Ukształtowany jak znacznie pomniejszona wersja zwalistego goryla, kołysał dziwnie biodrami, kiedy wprawił w ruch krzywe, krótkie nogi.Podszedł prostodo Jacka i niemal wbił mu palec w twarz.- Naucz się raz na zawsze, o co tu biega, kowboju - szczeknął.- Władowałem przynajmniej sto kawałków w tę sprawę i spodziewam się, że pięknie się rozmnożą.Dociera? Żebyś mitu niczego nie spieprzył.Proces ma iść jak po sznurku, więcnie ma mowy o żadnej sekcji.Capisce?- Nie rozumiem, czemu się tak unosisz - powiedział Jack.-Jeśli chcesz, postaw obok mnie własnego medyka sądowego,zrobimy to razem.- Wyczuwał, że sprawa sekcji poszła nadno jak kamień, ale irytowanie Fasano sprawiało mu przyjemność.Lekki wytrzeszcz, zwykle cechujący tamtego, teraz 189znacznie się powiększył.Żyły na jego skroniach wyskoczyły jak sine robaki.- Ty nie rozumiesz, jak się do ciebie mówi po ludzku?! -wrzasnął retorycznie Fasano.- Nie życzę sobie żadnej sekcji!Proces leci pięknie.Żadne niespodzianki nie są mile widziane.Przygwoździmy tego aroganckiego doktorka, tak jak na tozasłużył.- Mam wrażenie, że nie umiesz spojrzeć na to obiektywnie - zauważył Jack [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Co pan powie na drinka? Piąta minęła, działamylegalnie.- Uśmiechnął się z własnego oklepanego żartu i zatarłręce z zadowoleniem.Jack z powrotem opadł na wiklinowy fotel.Z rezygnacjączekał na rozwój wydarzeń, niewiele sobie obiecując.186W oranżerii musiał być ukryty dzwonek na służbę, gdyżnagle pojawiła się pokojówka.Pan domu poprosił o martiniz wódką i oliwki.Następnie z lubością powrócił do omawiania planów bliskiejpodróży jego i McKenny, jakby nic się nie wydarzyło.Jack podziękował za martini.W tym momencie alkohol zajmował ostatnią pozycję na liście jego pragnień.Rozważał myśl o tym, żeby daćsobie zdrowy wycisk, gdy tylko uda mu się wyrwać z willi.Właśnie w chwili, w której jego cierpliwość była prawiena wyczerpaniu, rozległy się melodyjne dzwonki u drzwi,zwiastujące gości.Stanhope się nie poruszył.Z oddali dobiegłszczęk otwieranych i zamykanych drzwi i przygłuszony gwar.Po chwili do salonu wkroczył Tony Fasano.Półtora metra zanim szedł identycznie ubrany, ale niepokojąco potężnie zbudowany mężczyzna.Kierowany odruchem szacunku Jack wstał.Zauważył, żeStanhope tego nie zrobił.- Gdzie ten niby wniosek? - spytał podniesionym głosemFasano.Nie miał czasu na uprzejmości.Stanhope wolną ręką wskazał formularz.W drugiej trzymał kieliszek.McKenna tuliła się do gospodarza, muskając opuszkami palców włoski na jego karku.Tony porwał formularz ze stoliczka i ocenił go fachowo,przelatując tekst ciemnymi oczami.W tym czasie Jackprzyglądał mu się uważnie.W sądzie adwokat zachowywałsię niefrasobliwie, ale teraz reagował spontanicznie i byłzirytowany.Jack oceniał go na trzydzieści pięć, czterdzieścilat.Miał szeroką, wręcz okrągłą twarz, proste zęby.Ręce jakbochny, palce jak serdelki.Wzrok Jacka przesunął się na jegoznacznie większego i szerszego towarzysza, który był ubranyw identyczny szary garnitur, czarną koszulę i czarny krawat.Przystanął w progu oranżerii.Nie ulegało wątpliwości, że pełnirolę osobistej ochrony Fasano.To, że adwokat nie rozstaje sięze swoim gorylem, kiedy składa wizytę klientowi, dało trochędo myślenia Jackowi.- Co to za kretyństwo? - spytał tym samym co poprzedniotonem Fasano, machając formularzem w stronę Jacka.187- Trudno nazwać urzędowy wniosek kretyństwem - zaprotestował Jack.- To pozwolenie na ekshumację.- Coś ty za jeden, Bowman ci płaci?- W żadnym wypadku.- To szwagier Bowmana - wyjaśnił Stanhope.- Zatrzymał się u niego i chce działać w imię sprawiedliwości.Jego własne słowa.- Sprawiedliwości, akurat! - zawarczał Fasano.- Maszczelność, człowieku, tak napadać mojego klienta i zawracaćmu głowę.- Pomyłka! - rzucił lekko Jack.- Zaproszono mnie naherbatkę.- I do tego mądrala - mruknął Fasano.- To prawda! Zaprosiłem go - wtrącił gospodarz.- I rzeczywiście przed martini piliśmy herbatkę.- Tylko staram się doprowadzić do sekcji - wyjaśniłJack.- Im większy zasób informacji, tym większa szansa nasprawiedliwy proces.Ktoś powinien przemówić w imieniuPatience Stanhope.- Nie mogę uwierzyć, że wysłuchuję takie pierdoły - powiedział Fasano, z irytacją wyrzucając ręce w górę.- Franco, chodź tu i pozbądź się tego gnojka z domu pana Stanhope'a!Franco posłusznie wszedł do oranżerii.Złapał Jacka załokieć, jednocześnie podrywając go do góry.Jack roztrząsałsens stawiania oporu, a także konsekwencje takiej postawy,podczas gdy Franco ruszył w powrotną drogę do drzwi, wlokącgo za sobą.Jack obejrzał się na gospodarza.Ten ani drgnąłna kanapce.Wydawał się zaskoczony obrotem wydarzeń, alenie interweniował, gdy tymczasem Fasano przepraszał go zanajście i obiecywał, że zajmie się intruzem.Nie wypuszczając ramienia Jacka, Franco przemaszerowałprzez salon i wkroczył do marmurowego holu z majestatycznąklatką schodową.- Czy moglibyśmy to przedyskutować jak dżentelmeni? -spytał Jack.W miarę jak się posuwali, zaczął stawiać lekkiopór, cały czas roztrząsając w duchu, jak najlepiej rozwiązać tęsytuację.Nie leżało w jego naturze dążyć do siłowego rozwią-188zywania spraw, nawet gdy go sprowokowano.Franco był osobnikiem wielkości szafy, kojarzącym się Jackowi z drugą linią obrony w futbolu.Nadzianie się na zawodnika o zbliżonej masiei rozmiarach zakończyło krótką karierę Jacka futbolisty.- Morda w kubeł! - warknął Franco, nawet się nie oglądając.Zatrzymał się, gdy dotarli do drzwi frontowych.Otworzył jei wypchnął Jacka na zewnątrz.Wyczuwając, na co się zanosi,Jack nie stawiał oporu.Jack poprawił marynarkę i zszedł na żwirowy podjazd.Pod kątem do bentleya i hyundaia stał wielki czarny cadillacz nieokreślonego rocznika.W porównaniu z mniejszymi pojazdami wyglądał jak rzeczna barka.Mimo że Jack ruszył do swojego auta i już miał kluczykiw ręce, zatrzymał się i odwrócił.Zdrowy rozsądek namawiałgo do wejścia do samochodu i odjechania, ale ten sam obszarw jego chromosomie Y, który kazał mu podziwiać bentleya,obudził w nim wściekłość po tym, jak wyproszono go w tak bezceremonialny sposób.Franco wyszedł z domu i stał na szeroko rozstawionych nogach, trzymając się pod boki.Wyzywającyuśmieszek wyrósł na pobliźnionej twarzy.Zanim ktokolwiekzdążył powiedzieć chociaż jedno słowo, z domu wypadł Fasanoi przebiegł obok Franca.Ukształtowany jak znacznie pomniejszona wersja zwalistego goryla, kołysał dziwnie biodrami, kiedy wprawił w ruch krzywe, krótkie nogi.Podszedł prostodo Jacka i niemal wbił mu palec w twarz.- Naucz się raz na zawsze, o co tu biega, kowboju - szczeknął.- Władowałem przynajmniej sto kawałków w tę sprawę i spodziewam się, że pięknie się rozmnożą.Dociera? Żebyś mitu niczego nie spieprzył.Proces ma iść jak po sznurku, więcnie ma mowy o żadnej sekcji.Capisce?- Nie rozumiem, czemu się tak unosisz - powiedział Jack.-Jeśli chcesz, postaw obok mnie własnego medyka sądowego,zrobimy to razem.- Wyczuwał, że sprawa sekcji poszła nadno jak kamień, ale irytowanie Fasano sprawiało mu przyjemność.Lekki wytrzeszcz, zwykle cechujący tamtego, teraz 189znacznie się powiększył.Żyły na jego skroniach wyskoczyły jak sine robaki.- Ty nie rozumiesz, jak się do ciebie mówi po ludzku?! -wrzasnął retorycznie Fasano.- Nie życzę sobie żadnej sekcji!Proces leci pięknie.Żadne niespodzianki nie są mile widziane.Przygwoździmy tego aroganckiego doktorka, tak jak na tozasłużył.- Mam wrażenie, że nie umiesz spojrzeć na to obiektywnie - zauważył Jack [ Pobierz całość w formacie PDF ]