[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla Totha była to ogromna suma – nigdy nie widział takiej na oczy.Stenwold zaś odliczył monety chętnie i bez ociągania się.Stary skorpion poczynił pewne przygotowania i dał im wskazówki, które przy świetle księżyca doprowadziły ich do mrocznego placyku.Stenwold był opanowany – jego oddech w zimnym powietrzu tworzył pióropusz pary.Z dala od centrum Myny od groteskowych wartowników przed pałacem gubernatora było wiele takich ciemnych miejsc.Przed podbojem miejsce to stanowiło bogatszą dzielnicę miasta.Otaczające placyk domy miały po dwa piętra i wokół niektórych wciąż jeszcze wisiały żelazne kosze, w których kiedyś umieszczano doniczki z kwiatami.Wiele okien jednak pozbawionych już było okiennic, a inne zwisały bezwładnie na powyginanych zawiasach.Nietrudno było się domyślić, że połowa budynków była opuszczona, a w pozostałych mieszkali ludzie zasadniczo odmienni od pierwotnych właścicieli.Ale tu właśnie skierował ich Hokiak.Mieli się spotkać tutaj.Idący za Stenwoldem Totho trzymał w dłoniach gotową do strzału powtarzalną kuszę Scuta z magazynkiem w połowie zapełnionym bełtami.Stenwold pomyślał, że i jemu przydałaby się taka broń – miecz mógł się okazać niewystarczający.Gdyby skorpion ich zdradził, nie byłoby to złe miejsce na urządzenie pułapki.–Mistrzu! – syknął Totho ostrzegawczo.Odwróciwszy się, Stenwold zobaczył, że plac przecina dwu wysokich mężczyzn w żółtych koszulach i czarnych spodniach.Jeden trzymał w dłoniach pałkę, drugi – latarnię.Ostentacyjnie nie zwracali uwagi na dwu obcych, z przesadną pieczołowitością zapalając dwie uliczne latarnie, a po popisaniu się tym kunsztem ruszyli dalej.Nikły czerwonawy płomień kiepsko oświetlał scenerię, ale Stenwold i Totho widzieli w Mynie wielu takich stróżów.Patrolowali place targowe i ulice, czego nie chcieli robić żołnierze imperialnej armii.Werbowano ich zewsząd, gdzie się dało.Stenwold uznał ich za szarariczopodobnych z Sa, odległego od Myny na tyle, żeby nie myśleli o ucieczce czy buncie.Żołnierzy wcielonych do służby siłą nazywano w Imperium ciurami.Zapalacze lamp przeszli dalej, ale coś w ich postawie powiedziało Stenwoldowi, że to właśnie na nich czekali.Zaniepokoił się lekko.Ta część Myny zawsze była królestwem cieni, a jego wzrok nigdy nie był zbyt ostry w nocy.Ten aspekt sztuki zawsze mu umykał.Bliżej centrum place oświetlały latarnie gazowe, tu jednak używano tylko pochodni, prymitywnych irzucających w mrok zwodnicze światło.–Mistrzu Makerze – powtórzył Totho, odczekawszy chwilkę.–Stenwoldzie… Mów mi, Stenwoldzie, proszę… albo nawet Sten – mruknął starszymężczyzna.Nazwanie mistrza Stenem było dla młodego mechanika nie do pomyślenia, po chwili jednak zaczął jeszcze raz:–Znaczy… Stenwoldzie… Jest coś, o czym… ekhm… Skoro nadarzyła się okazja… Stenwold rozglądał się bacznie wokół, ale kiwnął głową na znak, że słucha.–Mów, chłopcze…–Chodzi o to, że… gdy uwolnimy Che… znaczy, Cheerwell.I oczywiście Salmę.Więcjak ich już…Chłopak od dawna dusił to w sobie, cokolwiek to było.Stenwold ujął w dłoń rękojeść miecza.Noc stawała się chłodniejsza, a niebo nad ich głowami oczyszczało się z chmur, odsłaniając gwiazdy.–To dlatego, że nigdy nie poznałem jej rodziców – wystękał Totho wreszcie.Zaskoczony Stenwold nie do końca wiedział, co właśnie usłyszał.–A co mają do tego jej rodzice? – zapytał, patrząc na chłopaka ze zdumieniem.–Bo… bo ja jej nawet nie zapytałem.Ona… ona chyba nie wie, jak sądzę… – Twarz Totha wyrażała udrękę.– Ale ponieważ pan jest jej stryjem…–Totho, czy chodzi ci o oświadczyny? – zapytał Stenwold całkowicie zaskoczony, że ktoś może w takiej sytuacji myśleć o takich sprawach.–Ja… – Totho zauważył w twarzy Makera coś, co ten byłby ukrył, gdyby wiedział, że jest aż tak widoczne.Pochylił pokornie głowę.Myśli wyryte na twarzy Stenwolda były dość jasne: niezależnie od tego, jaką przyszłość planował dla swojej bratanicy, nie uwzględniała ona przyjęcia do rodziny młodego mechanika.–Totho, nie chciałem… – zaczął Stenwold, zauważywszy reakcję chłopaka.–W porządku, mistrzu Makerze…–Jesteś świetnym chłopakiem, ale…–Panie, oni już tu są.Stenwold odwrócił się.Rzeczywiście przybyli.Z cienia okrywającego przeciwległy kraniec placu wynurzyli się mężczyźni i kobiety [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Dla Totha była to ogromna suma – nigdy nie widział takiej na oczy.Stenwold zaś odliczył monety chętnie i bez ociągania się.Stary skorpion poczynił pewne przygotowania i dał im wskazówki, które przy świetle księżyca doprowadziły ich do mrocznego placyku.Stenwold był opanowany – jego oddech w zimnym powietrzu tworzył pióropusz pary.Z dala od centrum Myny od groteskowych wartowników przed pałacem gubernatora było wiele takich ciemnych miejsc.Przed podbojem miejsce to stanowiło bogatszą dzielnicę miasta.Otaczające placyk domy miały po dwa piętra i wokół niektórych wciąż jeszcze wisiały żelazne kosze, w których kiedyś umieszczano doniczki z kwiatami.Wiele okien jednak pozbawionych już było okiennic, a inne zwisały bezwładnie na powyginanych zawiasach.Nietrudno było się domyślić, że połowa budynków była opuszczona, a w pozostałych mieszkali ludzie zasadniczo odmienni od pierwotnych właścicieli.Ale tu właśnie skierował ich Hokiak.Mieli się spotkać tutaj.Idący za Stenwoldem Totho trzymał w dłoniach gotową do strzału powtarzalną kuszę Scuta z magazynkiem w połowie zapełnionym bełtami.Stenwold pomyślał, że i jemu przydałaby się taka broń – miecz mógł się okazać niewystarczający.Gdyby skorpion ich zdradził, nie byłoby to złe miejsce na urządzenie pułapki.–Mistrzu! – syknął Totho ostrzegawczo.Odwróciwszy się, Stenwold zobaczył, że plac przecina dwu wysokich mężczyzn w żółtych koszulach i czarnych spodniach.Jeden trzymał w dłoniach pałkę, drugi – latarnię.Ostentacyjnie nie zwracali uwagi na dwu obcych, z przesadną pieczołowitością zapalając dwie uliczne latarnie, a po popisaniu się tym kunsztem ruszyli dalej.Nikły czerwonawy płomień kiepsko oświetlał scenerię, ale Stenwold i Totho widzieli w Mynie wielu takich stróżów.Patrolowali place targowe i ulice, czego nie chcieli robić żołnierze imperialnej armii.Werbowano ich zewsząd, gdzie się dało.Stenwold uznał ich za szarariczopodobnych z Sa, odległego od Myny na tyle, żeby nie myśleli o ucieczce czy buncie.Żołnierzy wcielonych do służby siłą nazywano w Imperium ciurami.Zapalacze lamp przeszli dalej, ale coś w ich postawie powiedziało Stenwoldowi, że to właśnie na nich czekali.Zaniepokoił się lekko.Ta część Myny zawsze była królestwem cieni, a jego wzrok nigdy nie był zbyt ostry w nocy.Ten aspekt sztuki zawsze mu umykał.Bliżej centrum place oświetlały latarnie gazowe, tu jednak używano tylko pochodni, prymitywnych irzucających w mrok zwodnicze światło.–Mistrzu Makerze – powtórzył Totho, odczekawszy chwilkę.–Stenwoldzie… Mów mi, Stenwoldzie, proszę… albo nawet Sten – mruknął starszymężczyzna.Nazwanie mistrza Stenem było dla młodego mechanika nie do pomyślenia, po chwili jednak zaczął jeszcze raz:–Znaczy… Stenwoldzie… Jest coś, o czym… ekhm… Skoro nadarzyła się okazja… Stenwold rozglądał się bacznie wokół, ale kiwnął głową na znak, że słucha.–Mów, chłopcze…–Chodzi o to, że… gdy uwolnimy Che… znaczy, Cheerwell.I oczywiście Salmę.Więcjak ich już…Chłopak od dawna dusił to w sobie, cokolwiek to było.Stenwold ujął w dłoń rękojeść miecza.Noc stawała się chłodniejsza, a niebo nad ich głowami oczyszczało się z chmur, odsłaniając gwiazdy.–To dlatego, że nigdy nie poznałem jej rodziców – wystękał Totho wreszcie.Zaskoczony Stenwold nie do końca wiedział, co właśnie usłyszał.–A co mają do tego jej rodzice? – zapytał, patrząc na chłopaka ze zdumieniem.–Bo… bo ja jej nawet nie zapytałem.Ona… ona chyba nie wie, jak sądzę… – Twarz Totha wyrażała udrękę.– Ale ponieważ pan jest jej stryjem…–Totho, czy chodzi ci o oświadczyny? – zapytał Stenwold całkowicie zaskoczony, że ktoś może w takiej sytuacji myśleć o takich sprawach.–Ja… – Totho zauważył w twarzy Makera coś, co ten byłby ukrył, gdyby wiedział, że jest aż tak widoczne.Pochylił pokornie głowę.Myśli wyryte na twarzy Stenwolda były dość jasne: niezależnie od tego, jaką przyszłość planował dla swojej bratanicy, nie uwzględniała ona przyjęcia do rodziny młodego mechanika.–Totho, nie chciałem… – zaczął Stenwold, zauważywszy reakcję chłopaka.–W porządku, mistrzu Makerze…–Jesteś świetnym chłopakiem, ale…–Panie, oni już tu są.Stenwold odwrócił się.Rzeczywiście przybyli.Z cienia okrywającego przeciwległy kraniec placu wynurzyli się mężczyźni i kobiety [ Pobierz całość w formacie PDF ]