[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczerwieniona skóra wokół nosazdradzała, że był bardzo zdenerwowany. Nie do wiary powtarzał. Nie do wiary! Siedzimy tu, na tejcholernej wyspie, pierwszego maja i rozmawiamy o rozwodzie! Nie dowiary! W pewnym momencie oboje poczujemy ulgę zapewniła.Wyjęła z torebki tabletkę aspiryny i wrzuciła do szklanki z wodą. Przepraszam, muszę to wypić.Po tych słowach zapadła cisza, którą od czasu do czasu przerywałyzarzuty i pretensje Michaela, a także snute przez niego ponure wizjeprzyszłości Karin.Zdążył też zamówić sobie wino i koniak oraz zapalić kolejnegopapierosa.Karin twardo trzymała się wody, z ulgą stwierdziła, że bólgłowy ustępuje i czekała na koniec tego wieczoru.Z przerażającąintensywnością chciała być jak najdalej od Michaela.Wydawało jej się, żezasady dobrego wychowania każą jej wytrzymać do końca kolacji,pozwolić, by Michael wyrzucił z siebie wszystko, co chodziło mu pogłowie, nawet jeśli w dużej mierze były to jad i trucizna.To ona chciałarozstania i tym samym musiała odpokutować, siedząc tu z nimi wysłuchując jego narzekania.W najgorszym razie łyknie jeszcze jednąaspirynę. Ale wkrótce powtarzała sobie w niedalekiej przyszłości, będzie powszystkim.Nigdy więcej się nie zobaczymy.On pójdzie swoją drogą, jaswoją i nie będzie między nimi żadnych punktów stycznych.Szukała w sobie smutku na tę myśl, a przynajmniej poczucia straty,i nie znalazła niczego.Zobaczyła za to co innego, jeszcze ukryta podstertami zapomnianego bólu i starych lęków iskrzyła się radość, szczęścieniemal przerażające swoją intensywnością i witalnością.Wewnętrzny głosprzywoływał ją do porządku, ale drugi, nowy, twierdził, że dość jużrozsądku.Coś się zmieniło, a był to dopiero pierwszy krok, na razie jednaknieufnie przyglądała się propozycji, którą składało jej życie.Zbyt długożyła bez odrobiny szczęścia, bez radości.Nie miała pojęcia, jak się z nimiobchodzić.Na krótko przed północą zdenerwowany kelner ponownie podszedł dostolika. Zamykamy o dwunastej szepnął. Gdybym mógł podać państwurachunek. Sam zdecyduję, kiedy wyjdę warknął Michael.Był już pijanyi szukał ujścia dla agresji.Karin wyczuwała, że rzuci się na kelnera, jeśli tenda mu choćby cień pretekstu.Szybko sięgnęła po torebkę. Poproszę o rachunek powiedziała. Ja się tym zajmę. Pozwalasz, żeby ten typ cię poganiał? wybełkotał Michael. Mojażona pozwala, żeby pingwin wyrzucał ją z knajpy? Ty. Wystarczająco długo tu siedzimy wpadła mu w słowo Karin.Niech personel restauracji też ma wreszcie wolne.Właściwie powinniśmyjuż dawno. Niczego dawno nie powinniśmy! No jasne, cała ty! Ktoś coś mówi, a tyod razu podkulasz ogon.Uciekasz, gdy tylko człowiek otwiera usta.Jesteśtak uległa, że to mi się w głowie nie mieści.Ty. Michael! szepnęła błagalnie.Podniósł głos.Kelnerzy zerkali na nich z irytacją. Nie będziesz mi mówiła, kiedy mam się zamknąć! Nie skończyłemjeszcze. Jestem zmęczona mruknęła. Chcę do domu. Chcesz do domu? Chcesz skończyć tę rozmowę? I co, myślisz, że ci sięto uda? Rzucasz mi w twarz słowo rozwód , a potem oznajmiasz, że jesteśzmęczona i chcesz do łóżka? Nie mamy nic więcej do omówienia zauważyła Karin. I dlatego niema sensu dłużej tu siedzieć.Kelner przyniósł rachunek.Karin położyła na stoliku kilka banknotów. Jeszcze nie skończyliśmy upierał się Michael.Wstała.Nogi się pod nią uginały, dzień odcisnął piętno na jej nerwach,ale uważała, że w ogólnym rozrachunku dobrze sobie poradziła. Ależ tak, Michael stwierdziła. Skończyliśmy.To jego sprawa, jak wróci do hotelu.Są przecież taksówki.To już nie jejproblem.Wyszła z restauracji.Czując na sobie jego zdumione spojrzenie,podeszła do samochodu.Wiedziała, że w tej chwili dotarło to do niego w pełni: nie ma sensuo nią walczyć, decyzja zapadła.Otworzyła drzwiczki samochodu, usiadła za kierownicą.Przed niąwidniał zamek Cornet.Morze obmywało ciemną plażę. Jestem wolna pomyślała.Było to porażające, przytłaczające uczuciei na moment zamknęła oczy. Jestem wolna.I sama sobie tę wolnośćwywalczyłam.Nikt mi jej nie przydzielił, nie narzucił, nie wydałłaskawie.Sama ją sobie wzięłam.Uniosła powieki.Zdawała sobie sprawę, że zwątpienie i lęki powrócą,nie dadzą jej spokoju.Ale w tej chwili przepełniała ją tak bezgranicznamoc, że sama myśl o tym zapierała dech w piersiach. Muszę na zawsze zapamiętać tę chwilę pomyślała do końca życia.Muszę pamiętać, że ta moc istnieje, bo przecież nie czułabym jej, gdybybyło inaczej.Jest we mnie.Na zawsze we mnie zostanie, muszę tylko miećtego świadomość.Odczekała kilka chwil, aż jej serce przestało bić jak oszalałe, a potemodpaliła silnik i wyjechała z parkingu.Była dokładnie północ.11Jechała przez uśpioną wioskę Le Variouf, pokonała stromą drogę naskraju wioski.Noc była pogodna i ciemna. Niebo pewnie skrzy się odgwiazd pomyślała.Skręciła na podjazd, zaparkowała za innym samochodem.Beatrice.Dopiero kiedy wysiadła, zobaczyła, że ta nadal siedziała za kierownicą.Zapukała w szybę.Beatrice drgnęła i uchyliła drzwiczki. Ach, to pani mruknęła. Straciłam poczucie czasu.Która togodzina? Koło wpół do pierwszej.Czemu pani siedzi w samochodzie? Musiałam pomyśleć. Beatrice wysiadła, pokręciła głową, jakbychciała się pozbyć nieprzyjemnych refleksji. Problemy z Alanem, rozumiepani.Dzisiaj w ogóle nie dają mi spokoju. A Kevin pani nie rozbawił? Nie poszłam do niego.Zawiozłam Helene, pojechałam na PleinmontPoint i tam długo siedziałam na skałach.Pewnie złapałam przeziębienie i tobędzie cały plon tego wieczora. Uśmiechnęła się gorzko.Razem weszły do domu. Helene na pewno już śpi mruknęła Beatrice. A jak pani minąłwieczór? Jak poszło z mężem?Karin wzruszyła ramionami. Niezbyt przyjemnie.Ale to chyba już koniec.Beatrice przyglądała się jej badawczo. Nie wygląda pani na smutną. Bo nie jestem przyznała.Odwiesiła płaszcz, który niosłaprzerzucony przez ramię. Odczułam ulgę. Zajrzę do Helene powiedziała Beatrice. Chcę mieć pewność, żewróciła cała i zdrowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Zaczerwieniona skóra wokół nosazdradzała, że był bardzo zdenerwowany. Nie do wiary powtarzał. Nie do wiary! Siedzimy tu, na tejcholernej wyspie, pierwszego maja i rozmawiamy o rozwodzie! Nie dowiary! W pewnym momencie oboje poczujemy ulgę zapewniła.Wyjęła z torebki tabletkę aspiryny i wrzuciła do szklanki z wodą. Przepraszam, muszę to wypić.Po tych słowach zapadła cisza, którą od czasu do czasu przerywałyzarzuty i pretensje Michaela, a także snute przez niego ponure wizjeprzyszłości Karin.Zdążył też zamówić sobie wino i koniak oraz zapalić kolejnegopapierosa.Karin twardo trzymała się wody, z ulgą stwierdziła, że bólgłowy ustępuje i czekała na koniec tego wieczoru.Z przerażającąintensywnością chciała być jak najdalej od Michaela.Wydawało jej się, żezasady dobrego wychowania każą jej wytrzymać do końca kolacji,pozwolić, by Michael wyrzucił z siebie wszystko, co chodziło mu pogłowie, nawet jeśli w dużej mierze były to jad i trucizna.To ona chciałarozstania i tym samym musiała odpokutować, siedząc tu z nimi wysłuchując jego narzekania.W najgorszym razie łyknie jeszcze jednąaspirynę. Ale wkrótce powtarzała sobie w niedalekiej przyszłości, będzie powszystkim.Nigdy więcej się nie zobaczymy.On pójdzie swoją drogą, jaswoją i nie będzie między nimi żadnych punktów stycznych.Szukała w sobie smutku na tę myśl, a przynajmniej poczucia straty,i nie znalazła niczego.Zobaczyła za to co innego, jeszcze ukryta podstertami zapomnianego bólu i starych lęków iskrzyła się radość, szczęścieniemal przerażające swoją intensywnością i witalnością.Wewnętrzny głosprzywoływał ją do porządku, ale drugi, nowy, twierdził, że dość jużrozsądku.Coś się zmieniło, a był to dopiero pierwszy krok, na razie jednaknieufnie przyglądała się propozycji, którą składało jej życie.Zbyt długożyła bez odrobiny szczęścia, bez radości.Nie miała pojęcia, jak się z nimiobchodzić.Na krótko przed północą zdenerwowany kelner ponownie podszedł dostolika. Zamykamy o dwunastej szepnął. Gdybym mógł podać państwurachunek. Sam zdecyduję, kiedy wyjdę warknął Michael.Był już pijanyi szukał ujścia dla agresji.Karin wyczuwała, że rzuci się na kelnera, jeśli tenda mu choćby cień pretekstu.Szybko sięgnęła po torebkę. Poproszę o rachunek powiedziała. Ja się tym zajmę. Pozwalasz, żeby ten typ cię poganiał? wybełkotał Michael. Mojażona pozwala, żeby pingwin wyrzucał ją z knajpy? Ty. Wystarczająco długo tu siedzimy wpadła mu w słowo Karin.Niech personel restauracji też ma wreszcie wolne.Właściwie powinniśmyjuż dawno. Niczego dawno nie powinniśmy! No jasne, cała ty! Ktoś coś mówi, a tyod razu podkulasz ogon.Uciekasz, gdy tylko człowiek otwiera usta.Jesteśtak uległa, że to mi się w głowie nie mieści.Ty. Michael! szepnęła błagalnie.Podniósł głos.Kelnerzy zerkali na nich z irytacją. Nie będziesz mi mówiła, kiedy mam się zamknąć! Nie skończyłemjeszcze. Jestem zmęczona mruknęła. Chcę do domu. Chcesz do domu? Chcesz skończyć tę rozmowę? I co, myślisz, że ci sięto uda? Rzucasz mi w twarz słowo rozwód , a potem oznajmiasz, że jesteśzmęczona i chcesz do łóżka? Nie mamy nic więcej do omówienia zauważyła Karin. I dlatego niema sensu dłużej tu siedzieć.Kelner przyniósł rachunek.Karin położyła na stoliku kilka banknotów. Jeszcze nie skończyliśmy upierał się Michael.Wstała.Nogi się pod nią uginały, dzień odcisnął piętno na jej nerwach,ale uważała, że w ogólnym rozrachunku dobrze sobie poradziła. Ależ tak, Michael stwierdziła. Skończyliśmy.To jego sprawa, jak wróci do hotelu.Są przecież taksówki.To już nie jejproblem.Wyszła z restauracji.Czując na sobie jego zdumione spojrzenie,podeszła do samochodu.Wiedziała, że w tej chwili dotarło to do niego w pełni: nie ma sensuo nią walczyć, decyzja zapadła.Otworzyła drzwiczki samochodu, usiadła za kierownicą.Przed niąwidniał zamek Cornet.Morze obmywało ciemną plażę. Jestem wolna pomyślała.Było to porażające, przytłaczające uczuciei na moment zamknęła oczy. Jestem wolna.I sama sobie tę wolnośćwywalczyłam.Nikt mi jej nie przydzielił, nie narzucił, nie wydałłaskawie.Sama ją sobie wzięłam.Uniosła powieki.Zdawała sobie sprawę, że zwątpienie i lęki powrócą,nie dadzą jej spokoju.Ale w tej chwili przepełniała ją tak bezgranicznamoc, że sama myśl o tym zapierała dech w piersiach. Muszę na zawsze zapamiętać tę chwilę pomyślała do końca życia.Muszę pamiętać, że ta moc istnieje, bo przecież nie czułabym jej, gdybybyło inaczej.Jest we mnie.Na zawsze we mnie zostanie, muszę tylko miećtego świadomość.Odczekała kilka chwil, aż jej serce przestało bić jak oszalałe, a potemodpaliła silnik i wyjechała z parkingu.Była dokładnie północ.11Jechała przez uśpioną wioskę Le Variouf, pokonała stromą drogę naskraju wioski.Noc była pogodna i ciemna. Niebo pewnie skrzy się odgwiazd pomyślała.Skręciła na podjazd, zaparkowała za innym samochodem.Beatrice.Dopiero kiedy wysiadła, zobaczyła, że ta nadal siedziała za kierownicą.Zapukała w szybę.Beatrice drgnęła i uchyliła drzwiczki. Ach, to pani mruknęła. Straciłam poczucie czasu.Która togodzina? Koło wpół do pierwszej.Czemu pani siedzi w samochodzie? Musiałam pomyśleć. Beatrice wysiadła, pokręciła głową, jakbychciała się pozbyć nieprzyjemnych refleksji. Problemy z Alanem, rozumiepani.Dzisiaj w ogóle nie dają mi spokoju. A Kevin pani nie rozbawił? Nie poszłam do niego.Zawiozłam Helene, pojechałam na PleinmontPoint i tam długo siedziałam na skałach.Pewnie złapałam przeziębienie i tobędzie cały plon tego wieczora. Uśmiechnęła się gorzko.Razem weszły do domu. Helene na pewno już śpi mruknęła Beatrice. A jak pani minąłwieczór? Jak poszło z mężem?Karin wzruszyła ramionami. Niezbyt przyjemnie.Ale to chyba już koniec.Beatrice przyglądała się jej badawczo. Nie wygląda pani na smutną. Bo nie jestem przyznała.Odwiesiła płaszcz, który niosłaprzerzucony przez ramię. Odczułam ulgę. Zajrzę do Helene powiedziała Beatrice. Chcę mieć pewność, żewróciła cała i zdrowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]