[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieraz zdarzałomu się ubliżyć Siobhan, ale ona zbytnio się tym nie przejmowała.Zresztą nikt w osadzie go nie161słuchał.Był starym mężczyzną, bez prawdziwej władzy.Nienależał do wybranych.Skoro duchy odtrąciły go już przyurodzeniu, nie mógł dziedziczyć po swoim bracie blizniaku.Gdyby po prostu był młodszym bratem, wtedy sytuacja byłabyinna.Jako blizniak miał szansę przyjść na świat pierwszy, aleduchy zdecydowały inaczej.Dlatego to Jay, a nie jego ojciec, został wodzem po śmierciTomika.Ale po śmierci brata Witi się zmienił.Kiedy Jayopuszczał osadę, jego ojciec wchodził w rolę wodza.Niektórzy sądzili, że Jay sobie tego życzył.Siobhan wiedziała, że to nieprawda.Jay nie miał o niczym pojęcia.Gdyby wiedział, nigdy by na tonie pozwolił.Może powinna była mu o tym powiedzieć? Wolałapoczekać, aż zrobi to ktoś inny.Witi jej nie lubił.Wykorzystywałkażdy pretekst, żeby ją wyśmiać, zadrwić z niej.W obecnościJay'a był jednak miły, uprzejmy, okazywał jej szacunek.Siobhan miała nadzieję, że to się z czasem zmieni, albo żestarzec umrze, zanim wyrządzi komuś prawdziwą krzywdę.Miała nadzieję, że może ktoś w końcu go przejrzy.Była pewna,że inni też widzą to, co ona widziała.Nie wzięła pod uwagę tego,że niemal wszyscy w osadzie byli ze sobą w jakiś sposóbspokrewnieni.A wystąpić przeciwko komuś bliskiemu nie byłołatwo.Więc ludzie milczeli.W końcu Witi nikogo nie skrzywdził.Siobhan bała się, że jeśli kiedyś, pod nieobecność Jay'a, starzecwyrządzi jej krzywdę, to ludzie nadal będą milczeć.Była niemalpewna, że wszyscy staną162murem za starym Witi, przeciwko niej.Wtedy wszystko mogłosię zdarzyć.Więc kiedy płakała, gdy Jay wyjeżdżał, to nie dlatego że byłagłupia, tylko dlatego, że się bała.Kiedy podeszła bliżej, stojący na placu ludzie odwrócili się wjej stronę.Zatrzymała się, ale stojący na środku placu Witi zdążyłjuż ją zauważyć.Uniósł dłoń i wskazując na nią palcem, odezwałsię drżącym głosem:- To ona.Kobieta-pakeha, która sprowadza na nasnieszczęścia! Kobieta, którą mój syn poślubił wbrew wolibogów!Ludzie byli wyraznie poruszeni.Siobhan próbowała znalezć w tłumie tych, którzy byli jejnajbliżsi, ale i oni odwracali od niej wzrok.Było tak, jakpodejrzewała.Tolerowali ją ze względu na Jay'a.Ze względu naszacunek, jakim się cieszył.Kiedy go nie było, nie mogła liczyćna nikogo.- Patrzcie, co na nas sprowadziła! - krzyczał Witi.Tłum się rozstąpił, tak żeby również Siobhan mogła zobaczyćciało mężczyzny, leżące u stóp Witfego.Jedno spojrzeniewystarczyło, żeby wiedziała, że mężczyzna nie żyje,- Przyjrzyjcie mu się dobrze! I jej też! Kiedy w naszej osadziewidzieliśmy jakiegoś pakeha? Dawniej prawie nigdy ich tu nieoglądaliśmy.Ale od czasu, kiedy ona się tu zjawiła, ciągle nasnachodzą.Najpierw ten ich kapłan, a teraz ten obcy.Szpiegowałnas.Obserwował dom wodza.Myślicie, że przyszedł tu sam?- Nie! - odpowiedział mu zgodny chór.Kiedy Siobhan usłyszała, że mężczyzna obserwował domwodza, uświadomiła sobie, jaka to pora163roku.Całkowicie o tym zapomniała, o obietnicy, którą jejkiedyś dał.Teraz sobie o niej przypomniała.Złapała się za głowę.Szykowała się już do snu, więc zdjęła zgłowy opaskę.Ruszyła w stronę środka placu, nie mogła zawrócić, bo tłumwokół niej gęstniał, zamykając jej drogę odwrotu.- Patrzcie na nią! - grzmiał Witi.- Widzicie kolor jej skóry?Jaki to kolor?-Biały - odpowiedział tłum, ale tym razem już nieco słabiej.-1 spójrzcie na niego! Na tego psa-pakeha! - krzyczał Witi.Kopnął ciało, potoczyło się po placu.-Jakiego koloru jest jego skóra?-Białego! - odpowiedział chór znów nieco głośniej.Siobhan poczuła, że robi się jej niedobrze.Spojrzała należącego na ziemi mężczyznę, na jego rozłupaną czaszkę, ispokojną, niemal nietkniętą twarz.Danny!- Taki los czeka wszystkie psy-pakeha, które odważą siępodejść pod naszą osadę! Bo Waikoto to nasza ziemia!- Zmierć psom-pakeha! - zawołali młodzi czarni wojownicy.Siobhan zaczęła się zastanawiać, który z nich zadał śmiertelnycios.Który na swoim toki ma ślady krwi Danny'ego? Znówspojrzała na martwe ciało Danny'ego.Poczuła, jak skręca jej siężołądek, ale nie mogła oderwać od niego oczu.Przynajmniej nie cierpiał, pomyślała.164- Patrzcie na nią! - krzyczał dalej Witi.Siobhan czuła na sobiewzrok ludzi.Stała wśródnich i czuła, jak pieką ją policzki.Wiedziała, że bacznie jąobserwują, szukając przejawów słabości.Wiedziała, że nie wolnojej niczym się zdradzić, nie wolno jej okazać żadnych emocji.- Widzicie, jak rozpacza?Niektórzy przytaknęli, ale większość milczała, przyglądając sięjej uważnie.Nie byli pewni, czy Witi ma rację, szukali dowodów.- Ktoś ma jakieś wątpliwości? - spytał Witi.- On jest pakeha.Ona też.Są siebie warci.Na placu zaległa cisza.-Przyszedł tu za nią! - zawołał Witi, wskazując na nią palcem.-Na pewno.Bo po co inaczej by tu przychodził? Zobaczycie, że zanim przyjdą inni.Biali to tchórze.Wysłali go na przeszpiegi.Zachwilę zjawią się tu czerwone kurtki.Jesteście gotowi wyjść imna spotkanie?- Tak! - odpowiedzieli zgodnie wojownicy.-Znasz tego białegopsa, kobieto? - spytał Witii znów kopnął ciało Danny'ego.Mimo bólu Siobhanzachowała kamienną twarz.Pokręciła głową.- Na pewno go znasz! On przyszedł tu za tobą.Dlaczegokłamiesz? Może masz coś do ukrycia? Kłamiesz, bo byłaś z nimw zmowie?- Nie znam go - odpowiedziała Siobhan, patrząc starcowi woczy.Wytrzymała jego spojrzenie, a jej głos brzmiał pewnie istanowczo.Mówiła spokojnie, jak Maory-ska.Wiedziała, że togo drażniło.Była za mądra, za zdolna, jego syn kochał ją zabardzo.No i już dała165mu dwóch synów.Witi nie miał jej czego zarzucić.Poza tym,że była biała.No i że była pakeha.-On nie żyje, nie zdradzi cię, ty biała wiedzmo.Zawróciłaś wgłowie mojemu synowi.Ale ja cię przejrzałem.Nie obchodzimnie, że jesteś dobra, kiedy leżysz pod nim na plecach.Wiem, żeużyłaś czarów, żeby zwrócić mojego syna przeciwko jegowłasnym ludziom.- Przestań!Starsza siostra Jay'a, Mary, wystąpiła przed tłum, stanęła obokSiobhan.- Dosyć tego!- Co to za córka, która staje przeciwko własnemu ojcu -powiedział Witi, spluwając jej przed nogi.Siobhan pomyślała, że na szczęście mąż Mary popłynął razemz Jay'em.Gdyby tu był, nie pozwoliłby, żeby ktokolwiek taktraktował jego żonę.Fakt, że Witi był ojcem Mary, nie miałbyżadnego znaczenia.Witi nie miał do niej żadnych praw.Marybyła zamężna.Obowiązkiem męża było chronić ją.Nagle Siobhan uświadomiła sobie, że wszystko to odnosi siętakże do niej.Gdyby Jay był tu teraz, musiałby ukarać ojca.Boprzecież Witi ją upokorzył.A ona była żoną Jay'a, jegoobowiązkiem było ją chronić.Upokarzając ją, Witi upokarzałtakże swojego syna.- Opanuj się, Witi te Tane o Rangitoto! - odezwała się Marywysokim, wyraznym głosem.- Podburzasz ludzi, by wystąpiliprzeciwko żonie ich wodza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Nieraz zdarzałomu się ubliżyć Siobhan, ale ona zbytnio się tym nie przejmowała.Zresztą nikt w osadzie go nie161słuchał.Był starym mężczyzną, bez prawdziwej władzy.Nienależał do wybranych.Skoro duchy odtrąciły go już przyurodzeniu, nie mógł dziedziczyć po swoim bracie blizniaku.Gdyby po prostu był młodszym bratem, wtedy sytuacja byłabyinna.Jako blizniak miał szansę przyjść na świat pierwszy, aleduchy zdecydowały inaczej.Dlatego to Jay, a nie jego ojciec, został wodzem po śmierciTomika.Ale po śmierci brata Witi się zmienił.Kiedy Jayopuszczał osadę, jego ojciec wchodził w rolę wodza.Niektórzy sądzili, że Jay sobie tego życzył.Siobhan wiedziała, że to nieprawda.Jay nie miał o niczym pojęcia.Gdyby wiedział, nigdy by na tonie pozwolił.Może powinna była mu o tym powiedzieć? Wolałapoczekać, aż zrobi to ktoś inny.Witi jej nie lubił.Wykorzystywałkażdy pretekst, żeby ją wyśmiać, zadrwić z niej.W obecnościJay'a był jednak miły, uprzejmy, okazywał jej szacunek.Siobhan miała nadzieję, że to się z czasem zmieni, albo żestarzec umrze, zanim wyrządzi komuś prawdziwą krzywdę.Miała nadzieję, że może ktoś w końcu go przejrzy.Była pewna,że inni też widzą to, co ona widziała.Nie wzięła pod uwagę tego,że niemal wszyscy w osadzie byli ze sobą w jakiś sposóbspokrewnieni.A wystąpić przeciwko komuś bliskiemu nie byłołatwo.Więc ludzie milczeli.W końcu Witi nikogo nie skrzywdził.Siobhan bała się, że jeśli kiedyś, pod nieobecność Jay'a, starzecwyrządzi jej krzywdę, to ludzie nadal będą milczeć.Była niemalpewna, że wszyscy staną162murem za starym Witi, przeciwko niej.Wtedy wszystko mogłosię zdarzyć.Więc kiedy płakała, gdy Jay wyjeżdżał, to nie dlatego że byłagłupia, tylko dlatego, że się bała.Kiedy podeszła bliżej, stojący na placu ludzie odwrócili się wjej stronę.Zatrzymała się, ale stojący na środku placu Witi zdążyłjuż ją zauważyć.Uniósł dłoń i wskazując na nią palcem, odezwałsię drżącym głosem:- To ona.Kobieta-pakeha, która sprowadza na nasnieszczęścia! Kobieta, którą mój syn poślubił wbrew wolibogów!Ludzie byli wyraznie poruszeni.Siobhan próbowała znalezć w tłumie tych, którzy byli jejnajbliżsi, ale i oni odwracali od niej wzrok.Było tak, jakpodejrzewała.Tolerowali ją ze względu na Jay'a.Ze względu naszacunek, jakim się cieszył.Kiedy go nie było, nie mogła liczyćna nikogo.- Patrzcie, co na nas sprowadziła! - krzyczał Witi.Tłum się rozstąpił, tak żeby również Siobhan mogła zobaczyćciało mężczyzny, leżące u stóp Witfego.Jedno spojrzeniewystarczyło, żeby wiedziała, że mężczyzna nie żyje,- Przyjrzyjcie mu się dobrze! I jej też! Kiedy w naszej osadziewidzieliśmy jakiegoś pakeha? Dawniej prawie nigdy ich tu nieoglądaliśmy.Ale od czasu, kiedy ona się tu zjawiła, ciągle nasnachodzą.Najpierw ten ich kapłan, a teraz ten obcy.Szpiegowałnas.Obserwował dom wodza.Myślicie, że przyszedł tu sam?- Nie! - odpowiedział mu zgodny chór.Kiedy Siobhan usłyszała, że mężczyzna obserwował domwodza, uświadomiła sobie, jaka to pora163roku.Całkowicie o tym zapomniała, o obietnicy, którą jejkiedyś dał.Teraz sobie o niej przypomniała.Złapała się za głowę.Szykowała się już do snu, więc zdjęła zgłowy opaskę.Ruszyła w stronę środka placu, nie mogła zawrócić, bo tłumwokół niej gęstniał, zamykając jej drogę odwrotu.- Patrzcie na nią! - grzmiał Witi.- Widzicie kolor jej skóry?Jaki to kolor?-Biały - odpowiedział tłum, ale tym razem już nieco słabiej.-1 spójrzcie na niego! Na tego psa-pakeha! - krzyczał Witi.Kopnął ciało, potoczyło się po placu.-Jakiego koloru jest jego skóra?-Białego! - odpowiedział chór znów nieco głośniej.Siobhan poczuła, że robi się jej niedobrze.Spojrzała należącego na ziemi mężczyznę, na jego rozłupaną czaszkę, ispokojną, niemal nietkniętą twarz.Danny!- Taki los czeka wszystkie psy-pakeha, które odważą siępodejść pod naszą osadę! Bo Waikoto to nasza ziemia!- Zmierć psom-pakeha! - zawołali młodzi czarni wojownicy.Siobhan zaczęła się zastanawiać, który z nich zadał śmiertelnycios.Który na swoim toki ma ślady krwi Danny'ego? Znówspojrzała na martwe ciało Danny'ego.Poczuła, jak skręca jej siężołądek, ale nie mogła oderwać od niego oczu.Przynajmniej nie cierpiał, pomyślała.164- Patrzcie na nią! - krzyczał dalej Witi.Siobhan czuła na sobiewzrok ludzi.Stała wśródnich i czuła, jak pieką ją policzki.Wiedziała, że bacznie jąobserwują, szukając przejawów słabości.Wiedziała, że nie wolnojej niczym się zdradzić, nie wolno jej okazać żadnych emocji.- Widzicie, jak rozpacza?Niektórzy przytaknęli, ale większość milczała, przyglądając sięjej uważnie.Nie byli pewni, czy Witi ma rację, szukali dowodów.- Ktoś ma jakieś wątpliwości? - spytał Witi.- On jest pakeha.Ona też.Są siebie warci.Na placu zaległa cisza.-Przyszedł tu za nią! - zawołał Witi, wskazując na nią palcem.-Na pewno.Bo po co inaczej by tu przychodził? Zobaczycie, że zanim przyjdą inni.Biali to tchórze.Wysłali go na przeszpiegi.Zachwilę zjawią się tu czerwone kurtki.Jesteście gotowi wyjść imna spotkanie?- Tak! - odpowiedzieli zgodnie wojownicy.-Znasz tego białegopsa, kobieto? - spytał Witii znów kopnął ciało Danny'ego.Mimo bólu Siobhanzachowała kamienną twarz.Pokręciła głową.- Na pewno go znasz! On przyszedł tu za tobą.Dlaczegokłamiesz? Może masz coś do ukrycia? Kłamiesz, bo byłaś z nimw zmowie?- Nie znam go - odpowiedziała Siobhan, patrząc starcowi woczy.Wytrzymała jego spojrzenie, a jej głos brzmiał pewnie istanowczo.Mówiła spokojnie, jak Maory-ska.Wiedziała, że togo drażniło.Była za mądra, za zdolna, jego syn kochał ją zabardzo.No i już dała165mu dwóch synów.Witi nie miał jej czego zarzucić.Poza tym,że była biała.No i że była pakeha.-On nie żyje, nie zdradzi cię, ty biała wiedzmo.Zawróciłaś wgłowie mojemu synowi.Ale ja cię przejrzałem.Nie obchodzimnie, że jesteś dobra, kiedy leżysz pod nim na plecach.Wiem, żeużyłaś czarów, żeby zwrócić mojego syna przeciwko jegowłasnym ludziom.- Przestań!Starsza siostra Jay'a, Mary, wystąpiła przed tłum, stanęła obokSiobhan.- Dosyć tego!- Co to za córka, która staje przeciwko własnemu ojcu -powiedział Witi, spluwając jej przed nogi.Siobhan pomyślała, że na szczęście mąż Mary popłynął razemz Jay'em.Gdyby tu był, nie pozwoliłby, żeby ktokolwiek taktraktował jego żonę.Fakt, że Witi był ojcem Mary, nie miałbyżadnego znaczenia.Witi nie miał do niej żadnych praw.Marybyła zamężna.Obowiązkiem męża było chronić ją.Nagle Siobhan uświadomiła sobie, że wszystko to odnosi siętakże do niej.Gdyby Jay był tu teraz, musiałby ukarać ojca.Boprzecież Witi ją upokorzył.A ona była żoną Jay'a, jegoobowiązkiem było ją chronić.Upokarzając ją, Witi upokarzałtakże swojego syna.- Opanuj się, Witi te Tane o Rangitoto! - odezwała się Marywysokim, wyraznym głosem.- Podburzasz ludzi, by wystąpiliprzeciwko żonie ich wodza [ Pobierz całość w formacie PDF ]