[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał na sobie strój do biegania, stał przy dziecięcym wózku przysto-sowanym do joggingu, w pewnej odległości od reszty, i pił wodę z butelki,która miała długość mojej nogi.Wyglądał jakby pozował przed kobietami,a one sprawiały wrażenie, jakby im się to podobało.Poza jedną.Stała parę metrów dalej, najbliżej płotu oddzielającego placzabaw od psiego parku.Miała niemowlę w nosidle, założonym tak, że ple-cy dziecka przylegały do jej piersi, a ono mogło swobodnie spoglądać naświat.Tyle że dziecko wcale nie było zainteresowane światem, tylko darłosię wniebogłosy.Uspokoiło się na sekundę, kiedy matka wetknęła mu doust własny kciuk, lecz zaraz potem, zorientowawszy się, że to nie sutek anismoczek, ani butelka, znów ryknęło, trzęsąc się, jakby je poddano elek-trowstrząsom.Gabby zachowywała się kiedyś tak samo i pamiętam, jakbardzo czułem się wówczas bezradny i bezużyteczny.Kobieta co chwila oglądała się przez ramię.Pomyślałem, że posłała ko-goś po butelkę lub smoczek i niepokoiła się, dlaczego tak długo nie wraca.Kołysała się na stopach, dziecko wraz z nią, ale to nie wystarczało, żeby jeuspokoić.185W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały i już miałem jejpowiedzieć, że będzie lepiej, gdy nagle ona zmrużyła oczy, ja zrobiłem tosamo i oboje otwarliśmy usta.Włosy na czubku głowy mi zwilgot-niały.Nie widzieliśmy się dwanaście lat, ale to była ona.Amanda.I jej dziecko.Rozdział 19Nie mogła biec.Nie z dzieckiem w nosidle przypiętym do piersi.Nie zwózkiem i torbą, które musiała zabrać ze sobą.Nawet gdyby miała zdol-ność rozwijania prędkości światła, a my z Angie pozrywane więzadła wkolanach, musiałaby jednocześnie wsiąść do samochodu, włączyć silnik iprzypiąć dziecko w foteliku.- Cześć, Amando.Patrzyła, jak się zbliżam.Nie dostrzegłem w jej oczach tego szczegól-nego wyrazu strachu, jaki miewają ludzie, którzy nie chcą zostać odnale-zieni.Miała spokojne, otwarte spojrzenie.Dziecko wzięło do buzi jejkciuk, uznawszy zapewne, że lepsze to niż nic, a Amanda drugą ręką gła-dziła je po główce pokrytej cienkimi kosmykami płowych włosków.- Cześć, Patrick.Cześć, Angie.Dwanaście lat.- Jak ci leci? - Doszliśmy do rozdzielającego nas płotu.- Och, sami wiecie.Wskazałem ruchem głowy na dziecko.- Zliczne maleństwo.Spojrzała czule na dziecko.- Prawda, że jest słodka?Amanda też była ładna, choć nie przypominała modelki czy uczestnicz-ki konkursu piękności - na jej twarzy zbyt mocno rysował się charakter, aw oczach było za dużo mądrości.Leciutko garbaty nos harmonizował zminimalnie wygiętymi ustami.Długie ciemne włosy, wyprostowane nagorąco, okalały jej drobną twarz, tak że wydawała się jeszcze mniejsza.Dziecko poruszyło się i pisnęło, po czym znów zajęło się ssaniem kciu-ka Amandy.- Ile ona ma? - Angie przypatrywała się maleństwu.187- Prawie cztery tygodnie.Po raz pierwszy jest dłużej na dworze.Podo-bało jej się, dopóki nie zaczęła wrzeszczeć.- Tak, w tym wieku dzieci dużo wrzeszczą.- Macie dziecko? - Nie odrywając wzroku od niemowlęcia, wsunęła mupalec głębiej do buzi.- Tak, mamy córkę.Czteroletnią.- Jak ma na imię?- Gabriella.A twoja?Dziecko zamknęło oczy; niecałe dwie minuty trwało przejście od Ar-magedonu do niebiańskiego spokoju.- Claire.- Aadnie - pochwaliłem.- Tak? - Posłała mi uśmiech jednocześnie promienny i nieśmiały, aprzez to tym bardziej czarujący.- Podoba ci się?- Owszem.Bo nie jest trendy.- Och, nie znoszę takich imion, jak Perceval czy Colleton.- Pamiętasz okres irlandzki? - spytała Angie.Amanda zaśmiała się, kiwając głową.- Najpopularniejszymi imionami były Deveraux i Fiona.- Znałem jedną parę, niedaleko naszej ulicy, która dała swojemu dziec-ku na imię Bono.Amanda zaśmiała się tak, że dziecko na jej brzuchu aż podskoczyło.- Nie, niemożliwe.- Nie - przyznałem.- %7łartowałem.Przez chwilę milczeliśmy; uśmiechy powoli zamierały nam na twa-rzach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Miał na sobie strój do biegania, stał przy dziecięcym wózku przysto-sowanym do joggingu, w pewnej odległości od reszty, i pił wodę z butelki,która miała długość mojej nogi.Wyglądał jakby pozował przed kobietami,a one sprawiały wrażenie, jakby im się to podobało.Poza jedną.Stała parę metrów dalej, najbliżej płotu oddzielającego placzabaw od psiego parku.Miała niemowlę w nosidle, założonym tak, że ple-cy dziecka przylegały do jej piersi, a ono mogło swobodnie spoglądać naświat.Tyle że dziecko wcale nie było zainteresowane światem, tylko darłosię wniebogłosy.Uspokoiło się na sekundę, kiedy matka wetknęła mu doust własny kciuk, lecz zaraz potem, zorientowawszy się, że to nie sutek anismoczek, ani butelka, znów ryknęło, trzęsąc się, jakby je poddano elek-trowstrząsom.Gabby zachowywała się kiedyś tak samo i pamiętam, jakbardzo czułem się wówczas bezradny i bezużyteczny.Kobieta co chwila oglądała się przez ramię.Pomyślałem, że posłała ko-goś po butelkę lub smoczek i niepokoiła się, dlaczego tak długo nie wraca.Kołysała się na stopach, dziecko wraz z nią, ale to nie wystarczało, żeby jeuspokoić.185W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały i już miałem jejpowiedzieć, że będzie lepiej, gdy nagle ona zmrużyła oczy, ja zrobiłem tosamo i oboje otwarliśmy usta.Włosy na czubku głowy mi zwilgot-niały.Nie widzieliśmy się dwanaście lat, ale to była ona.Amanda.I jej dziecko.Rozdział 19Nie mogła biec.Nie z dzieckiem w nosidle przypiętym do piersi.Nie zwózkiem i torbą, które musiała zabrać ze sobą.Nawet gdyby miała zdol-ność rozwijania prędkości światła, a my z Angie pozrywane więzadła wkolanach, musiałaby jednocześnie wsiąść do samochodu, włączyć silnik iprzypiąć dziecko w foteliku.- Cześć, Amando.Patrzyła, jak się zbliżam.Nie dostrzegłem w jej oczach tego szczegól-nego wyrazu strachu, jaki miewają ludzie, którzy nie chcą zostać odnale-zieni.Miała spokojne, otwarte spojrzenie.Dziecko wzięło do buzi jejkciuk, uznawszy zapewne, że lepsze to niż nic, a Amanda drugą ręką gła-dziła je po główce pokrytej cienkimi kosmykami płowych włosków.- Cześć, Patrick.Cześć, Angie.Dwanaście lat.- Jak ci leci? - Doszliśmy do rozdzielającego nas płotu.- Och, sami wiecie.Wskazałem ruchem głowy na dziecko.- Zliczne maleństwo.Spojrzała czule na dziecko.- Prawda, że jest słodka?Amanda też była ładna, choć nie przypominała modelki czy uczestnicz-ki konkursu piękności - na jej twarzy zbyt mocno rysował się charakter, aw oczach było za dużo mądrości.Leciutko garbaty nos harmonizował zminimalnie wygiętymi ustami.Długie ciemne włosy, wyprostowane nagorąco, okalały jej drobną twarz, tak że wydawała się jeszcze mniejsza.Dziecko poruszyło się i pisnęło, po czym znów zajęło się ssaniem kciu-ka Amandy.- Ile ona ma? - Angie przypatrywała się maleństwu.187- Prawie cztery tygodnie.Po raz pierwszy jest dłużej na dworze.Podo-bało jej się, dopóki nie zaczęła wrzeszczeć.- Tak, w tym wieku dzieci dużo wrzeszczą.- Macie dziecko? - Nie odrywając wzroku od niemowlęcia, wsunęła mupalec głębiej do buzi.- Tak, mamy córkę.Czteroletnią.- Jak ma na imię?- Gabriella.A twoja?Dziecko zamknęło oczy; niecałe dwie minuty trwało przejście od Ar-magedonu do niebiańskiego spokoju.- Claire.- Aadnie - pochwaliłem.- Tak? - Posłała mi uśmiech jednocześnie promienny i nieśmiały, aprzez to tym bardziej czarujący.- Podoba ci się?- Owszem.Bo nie jest trendy.- Och, nie znoszę takich imion, jak Perceval czy Colleton.- Pamiętasz okres irlandzki? - spytała Angie.Amanda zaśmiała się, kiwając głową.- Najpopularniejszymi imionami były Deveraux i Fiona.- Znałem jedną parę, niedaleko naszej ulicy, która dała swojemu dziec-ku na imię Bono.Amanda zaśmiała się tak, że dziecko na jej brzuchu aż podskoczyło.- Nie, niemożliwe.- Nie - przyznałem.- %7łartowałem.Przez chwilę milczeliśmy; uśmiechy powoli zamierały nam na twa-rzach [ Pobierz całość w formacie PDF ]