[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co więcej, szczęście i pełna gęba tego ostatniego są mu na rękę, rokują bowiem mniej kłopotów.Wiem bardzo dobrze, czego ludzie pragną — nie jest tego wiele.Chcą czuć się ważni, chcą urządzić się trochę lepiej niż ich sąsiedzi i nie chcą być poniewierani.Wspomni pan moje słowa, Norreys, to tu laburzyści pokpią sprawę, kiedy już dorwą się do władzy… — Jeśli się dorwą — poprawiłem go.— Dorwą się, to jasne — powiedział Gabriel z przekonaniem.— A ja już teraz powiem panu, gdzie popełnią błąd.Przestaną się liczyć z ludźmi.Zresztą w najlepszych intencjach.Albo się jest bezkompromisowym torysem, albo szaleńcem.A niech nas Bóg strzeże od szaleńców! Czy pan ma pojęcie, ile cierpienia jeden pyszałkowaty, przesiąknięty idealistyczną wizją szaleniec może sprowadzić na przyzwoity prawomyślny kraj?Próbowałem się spierać:— Czyż nadal wszystko nie sprowadza się do tego, że we własnym mniemaniu tylko pan ma receptę na pomyślność imperium?— Ani trochę.Wiem, co jest najlepsze dla Johna Gabriela.Krajowi nie zagrażają moje eksperymenty, ponieważ będę zajęty myśleniem o sobie i o tym, jak się wygodnie urządzić.Bynajmniej nie zależy mi na stanowisku premiera.— Pan mnie zadziwia!— Teraz niech pan uważa, Norreys: możliwe, że mógłbym nim zostać, jeślibym chciał.To zdumiewające, jak dużo człowiek potrafi zdziałać, jeżeli tylko wie, co ludzie chcą usłyszeć, i mówi im to.Lecz stanowisko premiera wiąże się z mnóstwem kłopotów i z ciężką pracą.Ja chcę tylko wyrobić sobie nazwisko, nic więcej…— A skąd pan weźmie pieniądze? Z sześcioma setkami rocznie daleko pan nie zajdzie.— Jeśli wygrają laburzyści, stawka pójdzie w górę.Do tysiąca na czysto.Ale niech pan nie będzie naiwny, jest mnóstwo sposobów na robienie pieniędzy w polityce; i tych uczciwych, i tych nie.No i zawsze wchodzi w grę małżeństwo…— Małżeństwo też pan uwzględnił w swoich planach? A tytuł?Z jakiegoś powodu poczerwieniał.— Nie — rzucił porywczo.— Nie ożenię się z kimś wyższego stanu.Wiem, do jakiej klasy należę.Nie jestem dżentelmenem.— Czy w dzisiejszych czasach to słowo jeszcze coś znaczy? — zapytałem z powątpiewaniem.— Słowo nie.Ale gatunek człowieka, określany tym słowem, nadal istnieje.— Zapatrzył się przed siebie.Kiedy znów się odezwał, jego głos był pełen zadumy, daleki.— Pamiętam, jak chodziłem z moim ojcem do pewnego wielkiego domu.Ojciec konserwował bojler w kuchni, a ja kręciłem się na zewnątrz.Za każdym razem zjawiała się dziewczynka, starsza ode mnie rok, może dwa.Miły dzieciak.Zabierała mnie do ogrodu, a raczej do parku, no wie pan, fontanny, tarasy i wysokie cedry, i zielona, aksamitna trawa.Był z nami również jej brat, trochę młodszy od nas.Bawiliśmy się we troje.W chowanego, w odgadywanie nazw przedmiotów.Wspaniale się ze sobą dogadywaliśmy.Potem z domu wychodziła niania, wystrojona w nakrochmalony uniform.Pam, tak miała na imię dziewczynka, biegła do niej w podskokach i mówiła, że chce mnie zabrać ze sobą do pokoju dziecinnego na herbatę i że bardzo o to prosi.Jeszcze teraz widzę tamtą zarozumiałą twarz, tamten sztuczny uśmiech, jeszcze dźwięczy mi w uszach mizdrzący się, afektowany głos: „Nie możesz tego zrobić, skarbie.To przecież chłopczyk z gminu”.Gabriel zamilkł.Byłem zaszokowany, wstrząśnięty tym, co może zrobić okrucieństwo, nieświadome, bezmyślne okrucieństwo.Do dziś słyszał tamten głos z dzieciństwa, widział tamtą twarz… Został zraniony, i to do głębi duszy.— Ale proszę zauważyć — powiedziałem.— To nie była matka tamtych dzieci.Ta osoba zachowała się, powiedzmy, bardzo niezręcznie, lecz okrucieństwo nie leżało w jej intencjach.Zwrócił ku mnie pobladłą, mroczną twarz.— Nie ma pan racji, Norreys.Zgadzam się, dama nie powiedziałaby czegoś takiego, damy ważą swoje słowa, lecz to nie zmienia faktu, że tamta kobieta trafiła w sedno sprawy.Przecież istotnie byłem dzieckiem z gminu.I nadal nim jestem.I pozostanę aż do śmierci.— Ależ to absurdalne! Jakie to ma znaczenie?— Żadnego.Co więcej, w dzisiejszych czasach nie opłaca się być dżentelmenem.Ludzie drwią sobie z tych nieco patetycznych, trzymających się prosto starych dam i z dżentelmenów, którzy mają doskonałe koligacje, a którym nie starcza pieniędzy na życie.Dzisiaj snobujemy się jedynie na wykształcenie.To ono jest naszym fetyszem.Ale w tym kłopot, Norreys, że ja nie chciałem być małym chłopcem z gminu.Wróciłem do domu i powiedziałem do ojca: „Tato, kiedy dorosnę, chcę być lordem.Chcę być lordem Johnem Gabrielem”.„Nigdy nim nie będziesz”, rzekł ojciec.„Lordem trzeba się urodzić.Mogą cię podnieść do takiej godności, jeśli będziesz wystarczająco bogaty, ale to nie to samo”.Tak, to nie to samo.To jest coś, czego nigdy nie posiądę.Och, nie myślę o tytule.Myślę o wrodzonej pewności siebie, która pomaga kontrolować własne słowa i czyny i dzięki której jesteś szorstki tylko wówczas, kiedy chcesz być szorstki, a nie dlatego, że wpadłeś w złość i chcesz nauczyć kogoś rozumu; która nie krępuje, nie zmusza do liczenia się z cudzą opinią i daje swobodę w osądzaniu innych.Myślę o pewności siebie, która pozwala być cudakiem, skąpcem czy ekscentrykiem, ponieważ jesteś tym, kim jesteś.— Ponieważ jesteś, na przykład, lady St Loo? — podsunąłem.— Niech diabli porwą tę starą sukę!Major Gabriel zadziwiał mnie raz za razem.— Wie pan — powiedziałem — jest pan doprawdy wielce interesującym człowiekiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl