[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiesz, ile wieczorów musieli spędzić na podłodze ze swoimi małymiksiążątkami? Przecież oboje doglądali swoich dzieci, oboje czuli tęmieszaninę cudownego zachwytu i przerażenia.A wszystko przez ciebie itakich jak ty.Kit mocno trzymał ją za nos, a wolną rączką klepnął ją w policzek.- Tak, to twoja wina.Gaworzysz, uśmiechasz się do całego świata, niezdajesz sobie sprawy z własnej bezradności.Przez ciebie my też stajemysię bezradni, nie potrafimy obronić się przed miłością.Pan Charpentier.to znaczy Vim, uległ twojemu urokowi.Wstała z dzieckiem na ręku, uwalniając nos z uścisku małegołobuziaka.- Pan Charpentier jest czarującym mężczyzną, prawda? Kit wypuściłkolejne gazy, wyjątkowo donośnie jak na takniedużego człowieka.- Niegrzeczny chłopiec.Chociaż musiała szczerze przyznać, że nawet to wydawało jej sięujmujące.Dziecko nie przejmowało się naturalnymi odgłosami izapachem, jaki wydziela jego ciało.Było szczęśliwe, gdy znajdowało sięw bezpiecznym i ciepłym miejscu, miało pełny brzuszek, a wokół siebieludzi, którzy otaczali je troską.Bogu niech będą dzięki za Wilhelma Charpentiera.Bogu niech będądzięki, że uznał dobro dziecka za ważniejsze niż stosowne zachowanie.Bogu niech będą dzięki za śnieżycę, dzięki której Sophie ośmieliła siępoprosić o taką przysługę.Chociaż pomoc pana Charpentiera przy dziecku była nieoceniona, tojednak Sophie czuła w głębi serca, że cieszy się z jego towarzystwa takżez innych powodów.W zakamarkach umysłu dostępnych tylko jej samejpozwalała sobie na niezbyt przyzwoite marzenia z udziałem panaCharpentiera, żywiła też niemądre życzenia.Nikomu nie mogło tozaszkodzić - ona była damą, on dżentelmenem.A wszelkie marzenia iżyczenia i tak uważała za stratę czasu.Usłyszała kroki w korytarzu, więc zajęła miejsce na sofie, sadzającsobie dziecko na kolanach.- W bojlerze była jeszcze ciepła woda - oznajmił Vim.Nie mogła się przełamać, by zwracać się do niego po imieniu, choćimię to gościło często w jej myślach.Niezwykłe, teutońskie,znamionujące człowieka pełnego energii i świadomego celu, do któregozmierza.Vim.- Tym razem chciałabym zrobić to sama.- Proszę bardzo.Dobrze, że Kit regularnie się wypróżnia, bo to oznakazdrowia.- Vim odsunął stolik i rozłożył kocyk na sofie, wziął dziecko zkolan Sophie i ułożył je na pleckach na kocu.-Do dzieła, droga pani.%7łyczę powodzenia.Nadal klęczał przy sofie, siedząc na stopach.Sophie była zarazemzadowolona i przerażona jego bliskością.Odwiązała tasiemki podtrzymujące pieluszkę i odchyliła ją.- Ostrożnie.- Vim przytrzymał rozluznioną pieluszkę wokół pupydziecka.- Obsiusia cię w jednej chwili, jeśli się odpowiednio niezabezpieczysz.Sophie zarumieniła się, gdy zobaczyła, że dziecko rzeczywiście siusiado pobrudzonej już pieluszki.- Zwieże powietrze tak działa.Ale to nam oszczędzi kolejnegoprzewijania.Zdaje się, że już jest bezpiecznie.Jak mógł być taki spokojny! Sophie odwinęła wilgotną i cuchnącąpieluszkę.- Wielkie nieba.- Niezły bałagan!Rzuciła na niego okiem.Vim uśmiechał się szeroko jakby nigdy nic.- To pan go do tego zachęcił, panie Charpentier.Nauczył go panbrzydkiej rzeczy.- Proszę się pospieszyć.Nie powinien leżeć taki brudny.Może dostaćodparzenia i będzie musiał paradować na golasa przez kilka dni.Uśmiechał się od ucha do ucha.Jak rozbrykany łobuziak.Sophie również się uśmiechnęła i zdjęła dziecku pieluszkę.PanCharpentier wcisnął jej do ręki wilgotną szmatkę.Chociaż ją wykręcił,była jeszcze ciepła.- Proszę go dokładnie umyć - powiedział.- Nie żartowałem z tymodparzeniem.Biedne maluchy płaczą wtedy z bólu.Z tego samegopowodu trzeba go też wytrzeć do sucha po kąpieli.Sophie zajęła się myciem pupy dziecka, chociaż widok nawet małychmęskich organów wprawiał ją w zażenowanie.Co gorsza, Kit uśmiechałsię szeroko i kopał nóżkami, gdy przemywała wiadome części ciała.- On to lubi, Sophie.I trzeba się z tego cieszyć.- Jak to?Miała się cieszyć, że ta mała bestyjka nie grzeszy skromnością,podobnie jak jej bracia, gdy byli dziećmi?- Wyobraz sobie, jak trudno byłoby to wszystko przeprowadzić,gdyby nie lubił twojego dotyku.Wstydliwość wcale nie ułatwiłabysprawy.Odebrał z jej rąk brudną pieluszkę i podał jej czystą.Mimo że Kitnieustannie kopał i próbował coś złapać zaskakująco zwinnymirączkami, Sophie udało się w końcu zmienić pieluchę.Wymagało todużego skupienia i zręczności, a rezultat i tak nie wydawał sięzadowalający, gdyż pielucha wydawała się leżeć asymetrycznie.- Wygląd nie ma znaczenia.I tak ją niedługo pobrudzi i będzie doprania tak jak wszystkie inne.Zaniosę ją do pralni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wiesz, ile wieczorów musieli spędzić na podłodze ze swoimi małymiksiążątkami? Przecież oboje doglądali swoich dzieci, oboje czuli tęmieszaninę cudownego zachwytu i przerażenia.A wszystko przez ciebie itakich jak ty.Kit mocno trzymał ją za nos, a wolną rączką klepnął ją w policzek.- Tak, to twoja wina.Gaworzysz, uśmiechasz się do całego świata, niezdajesz sobie sprawy z własnej bezradności.Przez ciebie my też stajemysię bezradni, nie potrafimy obronić się przed miłością.Pan Charpentier.to znaczy Vim, uległ twojemu urokowi.Wstała z dzieckiem na ręku, uwalniając nos z uścisku małegołobuziaka.- Pan Charpentier jest czarującym mężczyzną, prawda? Kit wypuściłkolejne gazy, wyjątkowo donośnie jak na takniedużego człowieka.- Niegrzeczny chłopiec.Chociaż musiała szczerze przyznać, że nawet to wydawało jej sięujmujące.Dziecko nie przejmowało się naturalnymi odgłosami izapachem, jaki wydziela jego ciało.Było szczęśliwe, gdy znajdowało sięw bezpiecznym i ciepłym miejscu, miało pełny brzuszek, a wokół siebieludzi, którzy otaczali je troską.Bogu niech będą dzięki za Wilhelma Charpentiera.Bogu niech będądzięki, że uznał dobro dziecka za ważniejsze niż stosowne zachowanie.Bogu niech będą dzięki za śnieżycę, dzięki której Sophie ośmieliła siępoprosić o taką przysługę.Chociaż pomoc pana Charpentiera przy dziecku była nieoceniona, tojednak Sophie czuła w głębi serca, że cieszy się z jego towarzystwa takżez innych powodów.W zakamarkach umysłu dostępnych tylko jej samejpozwalała sobie na niezbyt przyzwoite marzenia z udziałem panaCharpentiera, żywiła też niemądre życzenia.Nikomu nie mogło tozaszkodzić - ona była damą, on dżentelmenem.A wszelkie marzenia iżyczenia i tak uważała za stratę czasu.Usłyszała kroki w korytarzu, więc zajęła miejsce na sofie, sadzającsobie dziecko na kolanach.- W bojlerze była jeszcze ciepła woda - oznajmił Vim.Nie mogła się przełamać, by zwracać się do niego po imieniu, choćimię to gościło często w jej myślach.Niezwykłe, teutońskie,znamionujące człowieka pełnego energii i świadomego celu, do któregozmierza.Vim.- Tym razem chciałabym zrobić to sama.- Proszę bardzo.Dobrze, że Kit regularnie się wypróżnia, bo to oznakazdrowia.- Vim odsunął stolik i rozłożył kocyk na sofie, wziął dziecko zkolan Sophie i ułożył je na pleckach na kocu.-Do dzieła, droga pani.%7łyczę powodzenia.Nadal klęczał przy sofie, siedząc na stopach.Sophie była zarazemzadowolona i przerażona jego bliskością.Odwiązała tasiemki podtrzymujące pieluszkę i odchyliła ją.- Ostrożnie.- Vim przytrzymał rozluznioną pieluszkę wokół pupydziecka.- Obsiusia cię w jednej chwili, jeśli się odpowiednio niezabezpieczysz.Sophie zarumieniła się, gdy zobaczyła, że dziecko rzeczywiście siusiado pobrudzonej już pieluszki.- Zwieże powietrze tak działa.Ale to nam oszczędzi kolejnegoprzewijania.Zdaje się, że już jest bezpiecznie.Jak mógł być taki spokojny! Sophie odwinęła wilgotną i cuchnącąpieluszkę.- Wielkie nieba.- Niezły bałagan!Rzuciła na niego okiem.Vim uśmiechał się szeroko jakby nigdy nic.- To pan go do tego zachęcił, panie Charpentier.Nauczył go panbrzydkiej rzeczy.- Proszę się pospieszyć.Nie powinien leżeć taki brudny.Może dostaćodparzenia i będzie musiał paradować na golasa przez kilka dni.Uśmiechał się od ucha do ucha.Jak rozbrykany łobuziak.Sophie również się uśmiechnęła i zdjęła dziecku pieluszkę.PanCharpentier wcisnął jej do ręki wilgotną szmatkę.Chociaż ją wykręcił,była jeszcze ciepła.- Proszę go dokładnie umyć - powiedział.- Nie żartowałem z tymodparzeniem.Biedne maluchy płaczą wtedy z bólu.Z tego samegopowodu trzeba go też wytrzeć do sucha po kąpieli.Sophie zajęła się myciem pupy dziecka, chociaż widok nawet małychmęskich organów wprawiał ją w zażenowanie.Co gorsza, Kit uśmiechałsię szeroko i kopał nóżkami, gdy przemywała wiadome części ciała.- On to lubi, Sophie.I trzeba się z tego cieszyć.- Jak to?Miała się cieszyć, że ta mała bestyjka nie grzeszy skromnością,podobnie jak jej bracia, gdy byli dziećmi?- Wyobraz sobie, jak trudno byłoby to wszystko przeprowadzić,gdyby nie lubił twojego dotyku.Wstydliwość wcale nie ułatwiłabysprawy.Odebrał z jej rąk brudną pieluszkę i podał jej czystą.Mimo że Kitnieustannie kopał i próbował coś złapać zaskakująco zwinnymirączkami, Sophie udało się w końcu zmienić pieluchę.Wymagało todużego skupienia i zręczności, a rezultat i tak nie wydawał sięzadowalający, gdyż pielucha wydawała się leżeć asymetrycznie.- Wygląd nie ma znaczenia.I tak ją niedługo pobrudzi i będzie doprania tak jak wszystkie inne.Zaniosę ją do pralni [ Pobierz całość w formacie PDF ]