[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A więc prowadz - odparł Carl.-I mów, w czym mogę pomóc.- Będziemy u Kacperka - powiedziała Lou do Amy.Amy kiwnęła głową.Popatrzyła jeszcze, jak Carl i Lou idą w kierunku tylnych stajni i usłyszała słowa Carla:- Tak, to mi przypomina dawne czasy.Zmarszczyła czoło.To jasne, że Carl nie ma pojęcia o koniach, więcdlaczego udaje?Tego samego dnia po południu zadzwonił Matt.- Cześć.Jak leci?- Dobrze.Przyjechał Carl - oznajmiła Amy.- I jak jest? - zapytał Matt.- Dziwnie.Wcale się nie zna na koniach, ale udaje eksperta.Chyba chce sprawić przyjemność Lou.- I co w tym złego? - zapytał Matt zaskoczony.- Nie wiem.- Amy myślała nad odpowiednimi słowami.- Wiesz, chyba za bardzo się stara.- Aha - Matta to chyba nie przekonało.Zamilkł na chwilę.- Może pójdziemy w tym tygodniu do kina?- Me mogę - westchnęła Amy.- Mamy masę roboty.Jest Carl i Lou przygotowuje wszystko na imprezę, a dzisiajCarl zaprosił nas do restauracji.Może ty wpadniesz do nas któregoś dnia?- Pewnie - odparł Matt.- Do zobaczenia.Gdy tylko Amy odłożyła słuchawkę, otworzyły się drzwi i do kuchni weszli Lou i Carl, trzymając się za ręce.- Cześć - powiedziała Lou, a Amy zauważyła, że oczy jej błyszczą.- Miałam nadzieję, że tu będziesz.Carl mawiele świetnych pomysłów, jak zwiększyć dochody schroniska.- Na przykład? - zapytała Amy.- Och, są różne sposoby zarobienia pieniędzy -Carl usiadł, objął Lou w pasie i przyciągnął do siebie.Lou zaśmiała się i nachyliła, by pocałować go w czubek głowy.- Dobrze mieć cię tutaj - powiedziała.Amy skrzywiła się i zamierzała wyjść.- Nie chcesz nawet posłuchać, co mamy do powiedzenia? - Lou była urażona.- Wymyśliliśmy kampanięadopcyjną koni.Za pewną sumę będzie można dostać zdjęcie konia i biuletyn informacyjny.- To nie wypali - pokręciła głową Amy.- Staramy się wszystkim koniom znalezć dom, a nie mamy tylu stałychmieszkańców, by prowadzić taką akcję.- Och.- oczy Lou przygasły.- Ja wychodzę - powiedziała Amy szybko, chcąc uniknąć dalszej dyskusji.Wieczorem, kiedy wszyscy siedzieli w restauracji, Lou i Carl opowiedzieli dziadkowi o pomysłach, na jakiewpadli w związku z Heartlandem.Dziadek słuchał tylko i kiwał głową, a Amy usiłowała powstrzymać ogarniająceją zdenerwowanie.Widziała, że Lou bardzo się cieszy z obecności Carla i nie chciała zepsuć jej wieczoru.Nawetzaczęła już myśleć, że może - dla Lou - polubi Carla.Kiedy jednak ta zaczęła objaśniać sugestię Carla, byograniczyli liczbę boksów dla koni ratowanych przed okrucieństwem i zaniedbaniem do pięciu i zwiększyli liczbękoni przyjmowanych od prywatnych właścicieli, Amy poczuła, że więcej nie wytrzyma.- Co?! - krzyknęła tak głośno, że kilka osób w restauracji spojrzało w jej stronę.- Co ty sobie wyobrażasz, Lou?- zniżyła głos.- To ma sens - odparła Lou.- Opłacane konie zarobią wtedy na te zwierzęta, które ratujemy w Heartlandzie, ijeszcze osiągniemy zyski.- Nie będziemy ograniczać liczby ratowanych koni! - powiedziała Amy.-I nie będziemy niczego zmieniać.Wszystko zostanie tak, jak było za czasów mamy.%7ładnych zmian - Amy poczuła ból głowy.- %7ładnych zmian! -powtórzyła, widząc, że dziadek chce jej przerwać.Poczuła nagle, że nie wytrzyma dłużej przy stole, więc wstała ipobiegła do toalety, która, ku jej uldze, była pusta.Spojrzała w lustro i ujrzała bladą twarz z podkrążonymi od niewyspania oczami.Poczuła, jakmyśli wirują jej w głowie: Lou i Carl, Spartan, zmiany w Heartlandzie, mama.Zamknęła oczy i oparła czoło o zimną taflę lustra, pragnąc znalezć się gdzieś indziej, gdziekolwiek indziej.Nocą, jak zwykle, nawiedził ją ten sam koszmar: skrzypienie drzewa, deszcz, dzwięczący w uszach grzmot iwidok walącego się drzewa.Amy zapaliła światło i spojrzała na zegar: było dopiero wpół do czwartej.Usiadła nałóżku, czekając, aż minie uczucie przerażenia,W końcu wzięła głęboki oddech i podniosła z podłogi jakieś czasopismo, po czym otuliła się mocniej kołdrą izaczęła przerzucać kartki.Czytała z pół godziny, kiedy nagle drzwi do jej pokoju otworzyły się ze skrzypieniem.Podniosła oczy i ujrzała zatroskanego dziadka na progu.- Amy? - powiedział ściszonym głosem.- Jest czwarta rano.Czemu pali się u ciebie światło?- Ja.nie mogłam spać - odpowiedziała.- Znowu miałaś koszmary? - zapytał, spoglądając na wnuczkę i usiadł przy niej na łóżku.Amy kiwnęła twierdząco głową.Dziadek popatrzył na nią przez chwilę, po czym pogładził ją po włosach.- Noce są zawsze najgorsze, nawet jeśli nic nam się nie śni, prawda? - powiedział łagodnie.- Czasami i ja niemogę zasnąć, leżę i zastanawiam się,dlaczego pozwoliłem wam wtedy wyjechać w taką burzę, dlaczego was nie zatrzymałem.- Przecież to nie twoja wina, dziadku! - Amy popatrzyła na niego zdumiona.- Wiem - odparł.- Gdzieś tam w środku zdaję sobie sprawę, że nic nie było w stanie powstrzymać twojej mamytamtego wieczoru, kiedy już zdecydowała się pojechać.Podobnie jak nic by jej nie zmusiło do wyjazdu, gdyby tegonie chciała.Ale tak już jest - dziadek spojrzał badawczo na Amy.-Człowiek zawsze czuje, że mógł coś zrobić,zawsze wini siebie.Amy przełknęła ślinę, kiedy dziadek nachylił się i przytulił ją do siebie.- Z czasem to przejdzie, kochanie.Obiecuję ci, że tak będzie - to mówiąc, zaczął kołysać Amy w ramionach.Zacisnęła mocno oczy i z trudem powstrzymywała łzy.Czy dziadek ma rację? Wiedziała, że on nie jest niczemuwinien, ale co z nią? Przecież błagała wtedy mamę, żeby pojechać. Nic by jej nie zmusiło do wyjazdu, gdyby tegonie chciała" - dzwięczały w jej uszach słowa dziadka.Tak bardzo chciała w nie wierzyć, szczerze i prawdziwie.Carl zamierzał przyjechać tylko na dwa dni, ale zdecydował się zostać dzień dłużej.Wieczorem Amy miała jużdosyć jego wizyty i marzyła o tym, żeby wreszcie sobie pojechał.Jej zdaniem, całezainteresowanie Carla Heartlandem było tylko grą.Dziwiło ją, że Lou tego nie widzi.Jej siostra wydawała sięzupełnie nieświadoma, szczęśliwa, że wreszcie jest ktoś poważnie traktujący jej pomysły.Wieczorem, poskończeniu pracy w stajniach, Amy weszła do domu.Carl i Lou stali w kuchni, ubrani jak do wyjścia.- Odłóż buty - przypomniała jej automatycznie Lou.Amy kopnęła buty w róg pomieszczenia.Była zmęczona i nie miała ochoty wysłuchiwać narzekań siostry.- Potrzebna nam pasza - powiedziała oschle.- Zamówiłam już - odparła Lou.- Przywiozą w poniedziałek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- A więc prowadz - odparł Carl.-I mów, w czym mogę pomóc.- Będziemy u Kacperka - powiedziała Lou do Amy.Amy kiwnęła głową.Popatrzyła jeszcze, jak Carl i Lou idą w kierunku tylnych stajni i usłyszała słowa Carla:- Tak, to mi przypomina dawne czasy.Zmarszczyła czoło.To jasne, że Carl nie ma pojęcia o koniach, więcdlaczego udaje?Tego samego dnia po południu zadzwonił Matt.- Cześć.Jak leci?- Dobrze.Przyjechał Carl - oznajmiła Amy.- I jak jest? - zapytał Matt.- Dziwnie.Wcale się nie zna na koniach, ale udaje eksperta.Chyba chce sprawić przyjemność Lou.- I co w tym złego? - zapytał Matt zaskoczony.- Nie wiem.- Amy myślała nad odpowiednimi słowami.- Wiesz, chyba za bardzo się stara.- Aha - Matta to chyba nie przekonało.Zamilkł na chwilę.- Może pójdziemy w tym tygodniu do kina?- Me mogę - westchnęła Amy.- Mamy masę roboty.Jest Carl i Lou przygotowuje wszystko na imprezę, a dzisiajCarl zaprosił nas do restauracji.Może ty wpadniesz do nas któregoś dnia?- Pewnie - odparł Matt.- Do zobaczenia.Gdy tylko Amy odłożyła słuchawkę, otworzyły się drzwi i do kuchni weszli Lou i Carl, trzymając się za ręce.- Cześć - powiedziała Lou, a Amy zauważyła, że oczy jej błyszczą.- Miałam nadzieję, że tu będziesz.Carl mawiele świetnych pomysłów, jak zwiększyć dochody schroniska.- Na przykład? - zapytała Amy.- Och, są różne sposoby zarobienia pieniędzy -Carl usiadł, objął Lou w pasie i przyciągnął do siebie.Lou zaśmiała się i nachyliła, by pocałować go w czubek głowy.- Dobrze mieć cię tutaj - powiedziała.Amy skrzywiła się i zamierzała wyjść.- Nie chcesz nawet posłuchać, co mamy do powiedzenia? - Lou była urażona.- Wymyśliliśmy kampanięadopcyjną koni.Za pewną sumę będzie można dostać zdjęcie konia i biuletyn informacyjny.- To nie wypali - pokręciła głową Amy.- Staramy się wszystkim koniom znalezć dom, a nie mamy tylu stałychmieszkańców, by prowadzić taką akcję.- Och.- oczy Lou przygasły.- Ja wychodzę - powiedziała Amy szybko, chcąc uniknąć dalszej dyskusji.Wieczorem, kiedy wszyscy siedzieli w restauracji, Lou i Carl opowiedzieli dziadkowi o pomysłach, na jakiewpadli w związku z Heartlandem.Dziadek słuchał tylko i kiwał głową, a Amy usiłowała powstrzymać ogarniająceją zdenerwowanie.Widziała, że Lou bardzo się cieszy z obecności Carla i nie chciała zepsuć jej wieczoru.Nawetzaczęła już myśleć, że może - dla Lou - polubi Carla.Kiedy jednak ta zaczęła objaśniać sugestię Carla, byograniczyli liczbę boksów dla koni ratowanych przed okrucieństwem i zaniedbaniem do pięciu i zwiększyli liczbękoni przyjmowanych od prywatnych właścicieli, Amy poczuła, że więcej nie wytrzyma.- Co?! - krzyknęła tak głośno, że kilka osób w restauracji spojrzało w jej stronę.- Co ty sobie wyobrażasz, Lou?- zniżyła głos.- To ma sens - odparła Lou.- Opłacane konie zarobią wtedy na te zwierzęta, które ratujemy w Heartlandzie, ijeszcze osiągniemy zyski.- Nie będziemy ograniczać liczby ratowanych koni! - powiedziała Amy.-I nie będziemy niczego zmieniać.Wszystko zostanie tak, jak było za czasów mamy.%7ładnych zmian - Amy poczuła ból głowy.- %7ładnych zmian! -powtórzyła, widząc, że dziadek chce jej przerwać.Poczuła nagle, że nie wytrzyma dłużej przy stole, więc wstała ipobiegła do toalety, która, ku jej uldze, była pusta.Spojrzała w lustro i ujrzała bladą twarz z podkrążonymi od niewyspania oczami.Poczuła, jakmyśli wirują jej w głowie: Lou i Carl, Spartan, zmiany w Heartlandzie, mama.Zamknęła oczy i oparła czoło o zimną taflę lustra, pragnąc znalezć się gdzieś indziej, gdziekolwiek indziej.Nocą, jak zwykle, nawiedził ją ten sam koszmar: skrzypienie drzewa, deszcz, dzwięczący w uszach grzmot iwidok walącego się drzewa.Amy zapaliła światło i spojrzała na zegar: było dopiero wpół do czwartej.Usiadła nałóżku, czekając, aż minie uczucie przerażenia,W końcu wzięła głęboki oddech i podniosła z podłogi jakieś czasopismo, po czym otuliła się mocniej kołdrą izaczęła przerzucać kartki.Czytała z pół godziny, kiedy nagle drzwi do jej pokoju otworzyły się ze skrzypieniem.Podniosła oczy i ujrzała zatroskanego dziadka na progu.- Amy? - powiedział ściszonym głosem.- Jest czwarta rano.Czemu pali się u ciebie światło?- Ja.nie mogłam spać - odpowiedziała.- Znowu miałaś koszmary? - zapytał, spoglądając na wnuczkę i usiadł przy niej na łóżku.Amy kiwnęła twierdząco głową.Dziadek popatrzył na nią przez chwilę, po czym pogładził ją po włosach.- Noce są zawsze najgorsze, nawet jeśli nic nam się nie śni, prawda? - powiedział łagodnie.- Czasami i ja niemogę zasnąć, leżę i zastanawiam się,dlaczego pozwoliłem wam wtedy wyjechać w taką burzę, dlaczego was nie zatrzymałem.- Przecież to nie twoja wina, dziadku! - Amy popatrzyła na niego zdumiona.- Wiem - odparł.- Gdzieś tam w środku zdaję sobie sprawę, że nic nie było w stanie powstrzymać twojej mamytamtego wieczoru, kiedy już zdecydowała się pojechać.Podobnie jak nic by jej nie zmusiło do wyjazdu, gdyby tegonie chciała.Ale tak już jest - dziadek spojrzał badawczo na Amy.-Człowiek zawsze czuje, że mógł coś zrobić,zawsze wini siebie.Amy przełknęła ślinę, kiedy dziadek nachylił się i przytulił ją do siebie.- Z czasem to przejdzie, kochanie.Obiecuję ci, że tak będzie - to mówiąc, zaczął kołysać Amy w ramionach.Zacisnęła mocno oczy i z trudem powstrzymywała łzy.Czy dziadek ma rację? Wiedziała, że on nie jest niczemuwinien, ale co z nią? Przecież błagała wtedy mamę, żeby pojechać. Nic by jej nie zmusiło do wyjazdu, gdyby tegonie chciała" - dzwięczały w jej uszach słowa dziadka.Tak bardzo chciała w nie wierzyć, szczerze i prawdziwie.Carl zamierzał przyjechać tylko na dwa dni, ale zdecydował się zostać dzień dłużej.Wieczorem Amy miała jużdosyć jego wizyty i marzyła o tym, żeby wreszcie sobie pojechał.Jej zdaniem, całezainteresowanie Carla Heartlandem było tylko grą.Dziwiło ją, że Lou tego nie widzi.Jej siostra wydawała sięzupełnie nieświadoma, szczęśliwa, że wreszcie jest ktoś poważnie traktujący jej pomysły.Wieczorem, poskończeniu pracy w stajniach, Amy weszła do domu.Carl i Lou stali w kuchni, ubrani jak do wyjścia.- Odłóż buty - przypomniała jej automatycznie Lou.Amy kopnęła buty w róg pomieszczenia.Była zmęczona i nie miała ochoty wysłuchiwać narzekań siostry.- Potrzebna nam pasza - powiedziała oschle.- Zamówiłam już - odparła Lou.- Przywiozą w poniedziałek [ Pobierz całość w formacie PDF ]