[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziewczynie zrobiło się gorąco, kiedytowarzystwo, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia, zwróciło sięku niej.-Co na to powiesz, Rhiannon? - zapytał Edward, wieczny prowokator.-Ja? Nic nie wiem o mężczyznach.Ten unik z jej strony potraktowano gwizdami i pohukiwaniem.Rhiannon uśmiechnęła się figlarnie i uciszyła towarzystwo machnięciemręki, świadoma, że Ash Merrick na nią patrzy.Nagle zapragnęła, by zjego twarzy zniknął ten nieznośny wyraz obojętności.- O zwierzętach jednak wiem sporo - ciągnęła - i mogęstwierdzić, że to, co wiewiórka tak skrzętnie gromadzi przed zimą,często okazuje się niczym więcej niż.zgniłymi orzechami.Towarzystwo ryknęło śmiechem.Nawet Edith, wydawszy z siebiezgorszone Rhiannon!", roześmiała się głośno.W oczach Merricka, kuzachwytowi dziewczyny, pojawiło się zaskoczenie, zanim przyłączył siędo powszechnego wybuchu wesołości.Tylko Phillip nie w pełni docenił jej dowcip.Rzadko bywałaśmiała, a nigdy rubaszna, patrzył więc teraz na nią, jakby uświadomiłsobie, że kotek, którego przygarnął, okazał się lisem.Spochmurniał nachwilę, ale wreszcie górę wzięła jego wrodzona dobroduszność.-Panie Merrick! - zawołał w stronę gościa.- Co londyński kawaleruczyniłby z taką zuchwałą dziewczyną?-To zależy.- odparł Ash, podchodząc do Rhiannon.Położył rękę na39biodrze w pozie konesera, który ogląda oferowane dobra.Młodziludzie, spodziewając się zabawy, otoczyli ich kołem.Zaczął powoli krążyć wokół Rhiannon.Podniosła dumnie brodę,rzucając mu wyzwanie; sama nie byłaby w stanie wyjaśnić, co ją dotego skłoniło.-Zależy od czego? - Nie chciała się obracać jak osaczona łania.Czuła jego wzrok na sobie z równą intensywnością, jakby jejdotykał.-Od wielu rzeczy.- Jego głos był słodki jak francuski koniak pod-grzany nad świecą, jego oddech.poruszał włosy na jej karku? Wargiznajdowały się o parę centymetrów od jej skóry.Na oczach Phillipanie mógł.Nie powinien.Odwróciła się gwałtownie.Podniósł brwi pytająco.stojąc o dobredwa metry od niej.Ich spojrzenia się spotkały.Szare i przejrzyste.Miękkie jak kwietniowa mgła i chłodne jak morze w listopadzie.Niesposób patrzeć na nic innego niż te ocienione czarnymi rzęsami oczy,zajrzeć w nie głęboko i odkryć.znużenie.Straszliwe znużenie podmaską spokoju i dworności.- Na przykład? - dopytywał się Phillip.Wzrok Asha oderwał się od Rhiannon niczym pajęcza nić przeciętabrzytwą.-Na przykład od tego, w której części Londynu jest owa dziewczyna- odparł.- W różnych krainach panują różne obyczaje.-Krainach? - zdziwiła się Susan Chapham.-Tak-potwierdził Ash.-Londyn nie jest jak jednolita skała.To całyświat złożony z miriady maleńkich, sąsiadujących ze sobą krain,ledwie zdających sobie sprawę z istnienia tych drugich.CoventGarden i Seven Dials, Spitalfields i Whitechapel.To są księstwa naogromnym obszarze Londynu rządzone przez królów i książęta,którzy nie mają nazwisk.-A czy Rhiannon byłaby tam księżniczką? - zapytała Susan i się ro-ześmiała.-Sądzę, że wszędzie byłaby księżniczką - odrzekł Ash dwornie.-Cóż, lepiej zatem, żeby nie jechała do Londynu, bo to by oznaczałospadek jej pozycji w świecie - stwierdził John Fortnum.-Dlaczego tak uważasz? - zdziwił się Phillip.-Bo za trzy tygodnie zostanie królową Fair Badden powiedziałJohn.-Królową? - spytał Ash Merrick, przy wtórze śmiechu pozostałych.-Królową majowego święta-wyjaśniła Snsan markotnie.-Trzylata z rzędu.To niesprawiedliwe.-To prawda - wtrąciła się Edith.- Ale to się nie skończy, dopókidziewczyna nie wyjdzie za mąż i nie będzie można jej wybierać.Wtym dniu mogą panować tylko dziewice, jak zapewne pan wie.-Nie - powiedział Ash.-Nie wiedziałem.-Nie martw się, panno Chapham - odezwał się Phillip.- Obiecuję, żeRhiannon nie będzie mogła się ubiegać o ten urząd w przyszłymroku.Czy też w przyszłym miesiącu, skoro o tym mowa.To, że patrzył nie na nią, ale na przyjaciół, tak jakby mówił bardziejdo nich niż do niej, sprawiało, że Rhiannon poczuła się niezręcznie.- Co powiesz na to, żebyśmy pobrali się wcześniej i dali innymślicznotkom szansę na koronę? - zapytał ją z uśmiechem.Towarzystwo ucichło, ciekawe odpowiedzi.Oświadczyny PhillipaWatta były wynikiem najbardziej niezwykłego - w oczach niektórychszaleńczego - romansu, jaki miał miejsce w Fair Badden za ludzkiejpamięci.Ojciec Phillipa, niezmiernie bogaty - a niektórzy twierdzili, żeniezmiernie głupi - nie tylko zgodził się na ślub, ale też zapewniłsynowi dość pieniędzy, aby ten wybrał sobie pannę, którą pokocha, a nietaką, która da mu majątek.Tą dziewczyną była Rhiannon, ładna i dobra,ale pozbawiona nazwiska, rodziny i wiana.Teraz mogła skorzystać z okazji, by zalegalizować ten związek,zanim Phillip albo jego ojciec pójdą po rozum do głowy.Wszyscyspojrzeli na nią, oczekując, że przyjmie propozycję z wdzięcznością.-Nie - powiedziała Rhiannon.-Nie? - powtórzył Phillip.Towarzystwo nie posiadało się ze zdumienia.Niewielu ludzisłyszało to słowo z ust Rhiannon, a nigdy wypowiedziane takstanowczo.Zacisnęła dłonie w zdenerwowaniu, którego nie zdradzał wesołygłos.-Cóż, ulegam własnej zachłanności [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Dziewczynie zrobiło się gorąco, kiedytowarzystwo, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia, zwróciło sięku niej.-Co na to powiesz, Rhiannon? - zapytał Edward, wieczny prowokator.-Ja? Nic nie wiem o mężczyznach.Ten unik z jej strony potraktowano gwizdami i pohukiwaniem.Rhiannon uśmiechnęła się figlarnie i uciszyła towarzystwo machnięciemręki, świadoma, że Ash Merrick na nią patrzy.Nagle zapragnęła, by zjego twarzy zniknął ten nieznośny wyraz obojętności.- O zwierzętach jednak wiem sporo - ciągnęła - i mogęstwierdzić, że to, co wiewiórka tak skrzętnie gromadzi przed zimą,często okazuje się niczym więcej niż.zgniłymi orzechami.Towarzystwo ryknęło śmiechem.Nawet Edith, wydawszy z siebiezgorszone Rhiannon!", roześmiała się głośno.W oczach Merricka, kuzachwytowi dziewczyny, pojawiło się zaskoczenie, zanim przyłączył siędo powszechnego wybuchu wesołości.Tylko Phillip nie w pełni docenił jej dowcip.Rzadko bywałaśmiała, a nigdy rubaszna, patrzył więc teraz na nią, jakby uświadomiłsobie, że kotek, którego przygarnął, okazał się lisem.Spochmurniał nachwilę, ale wreszcie górę wzięła jego wrodzona dobroduszność.-Panie Merrick! - zawołał w stronę gościa.- Co londyński kawaleruczyniłby z taką zuchwałą dziewczyną?-To zależy.- odparł Ash, podchodząc do Rhiannon.Położył rękę na39biodrze w pozie konesera, który ogląda oferowane dobra.Młodziludzie, spodziewając się zabawy, otoczyli ich kołem.Zaczął powoli krążyć wokół Rhiannon.Podniosła dumnie brodę,rzucając mu wyzwanie; sama nie byłaby w stanie wyjaśnić, co ją dotego skłoniło.-Zależy od czego? - Nie chciała się obracać jak osaczona łania.Czuła jego wzrok na sobie z równą intensywnością, jakby jejdotykał.-Od wielu rzeczy.- Jego głos był słodki jak francuski koniak pod-grzany nad świecą, jego oddech.poruszał włosy na jej karku? Wargiznajdowały się o parę centymetrów od jej skóry.Na oczach Phillipanie mógł.Nie powinien.Odwróciła się gwałtownie.Podniósł brwi pytająco.stojąc o dobredwa metry od niej.Ich spojrzenia się spotkały.Szare i przejrzyste.Miękkie jak kwietniowa mgła i chłodne jak morze w listopadzie.Niesposób patrzeć na nic innego niż te ocienione czarnymi rzęsami oczy,zajrzeć w nie głęboko i odkryć.znużenie.Straszliwe znużenie podmaską spokoju i dworności.- Na przykład? - dopytywał się Phillip.Wzrok Asha oderwał się od Rhiannon niczym pajęcza nić przeciętabrzytwą.-Na przykład od tego, w której części Londynu jest owa dziewczyna- odparł.- W różnych krainach panują różne obyczaje.-Krainach? - zdziwiła się Susan Chapham.-Tak-potwierdził Ash.-Londyn nie jest jak jednolita skała.To całyświat złożony z miriady maleńkich, sąsiadujących ze sobą krain,ledwie zdających sobie sprawę z istnienia tych drugich.CoventGarden i Seven Dials, Spitalfields i Whitechapel.To są księstwa naogromnym obszarze Londynu rządzone przez królów i książęta,którzy nie mają nazwisk.-A czy Rhiannon byłaby tam księżniczką? - zapytała Susan i się ro-ześmiała.-Sądzę, że wszędzie byłaby księżniczką - odrzekł Ash dwornie.-Cóż, lepiej zatem, żeby nie jechała do Londynu, bo to by oznaczałospadek jej pozycji w świecie - stwierdził John Fortnum.-Dlaczego tak uważasz? - zdziwił się Phillip.-Bo za trzy tygodnie zostanie królową Fair Badden powiedziałJohn.-Królową? - spytał Ash Merrick, przy wtórze śmiechu pozostałych.-Królową majowego święta-wyjaśniła Snsan markotnie.-Trzylata z rzędu.To niesprawiedliwe.-To prawda - wtrąciła się Edith.- Ale to się nie skończy, dopókidziewczyna nie wyjdzie za mąż i nie będzie można jej wybierać.Wtym dniu mogą panować tylko dziewice, jak zapewne pan wie.-Nie - powiedział Ash.-Nie wiedziałem.-Nie martw się, panno Chapham - odezwał się Phillip.- Obiecuję, żeRhiannon nie będzie mogła się ubiegać o ten urząd w przyszłymroku.Czy też w przyszłym miesiącu, skoro o tym mowa.To, że patrzył nie na nią, ale na przyjaciół, tak jakby mówił bardziejdo nich niż do niej, sprawiało, że Rhiannon poczuła się niezręcznie.- Co powiesz na to, żebyśmy pobrali się wcześniej i dali innymślicznotkom szansę na koronę? - zapytał ją z uśmiechem.Towarzystwo ucichło, ciekawe odpowiedzi.Oświadczyny PhillipaWatta były wynikiem najbardziej niezwykłego - w oczach niektórychszaleńczego - romansu, jaki miał miejsce w Fair Badden za ludzkiejpamięci.Ojciec Phillipa, niezmiernie bogaty - a niektórzy twierdzili, żeniezmiernie głupi - nie tylko zgodził się na ślub, ale też zapewniłsynowi dość pieniędzy, aby ten wybrał sobie pannę, którą pokocha, a nietaką, która da mu majątek.Tą dziewczyną była Rhiannon, ładna i dobra,ale pozbawiona nazwiska, rodziny i wiana.Teraz mogła skorzystać z okazji, by zalegalizować ten związek,zanim Phillip albo jego ojciec pójdą po rozum do głowy.Wszyscyspojrzeli na nią, oczekując, że przyjmie propozycję z wdzięcznością.-Nie - powiedziała Rhiannon.-Nie? - powtórzył Phillip.Towarzystwo nie posiadało się ze zdumienia.Niewielu ludzisłyszało to słowo z ust Rhiannon, a nigdy wypowiedziane takstanowczo.Zacisnęła dłonie w zdenerwowaniu, którego nie zdradzał wesołygłos.-Cóż, ulegam własnej zachłanności [ Pobierz całość w formacie PDF ]