[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeniósł wiosła do tyłu, zanurzył jew wodzie i napinając mięśnie karku, ramion i nóg popchnął łódkę.Woda wewnątrz sieci zakotłowała się w kilku miejscach, ryby zaczęływyskakiwać w powietrze.43Umiejętność wykorzystania prądu odpływu do zarzucenia siecii ustawienia ich we właściwym miejscu zawsze robiła na nim ogromnewrażenie.Ponieważ ojciec pojechał do New Bedford po zaopatrzeniena najbliższą wyprawę, po raz pierwszy sam wypłynął na zatokę, byw tym pomóc.Teraz w pełni pojął, co miał na myśli ojciec, kiedymówił o konieczności współdziałania człowieka z przyrodą i z Bogiem.Zupełnie nie czuł, żeby łódz i sieci się przesuwały, ale ryby miotałysię już wszędzie.Zerknięcie przez ramię upewniło go, że pułapka sięzamyka.Usłyszał, jak Timothy Knox mówi coś do dziadka, a potemdobiegł go plusk wioseł.Spostrzegł, że mewy przestały nurkowaćw ławicę.Krążyły z krzykiem w górze.Zaczął docierać do niego łopotbiałych skrzydeł rysujących zawiłe ornamenty na szarobłękitnym niebiezasnutym dziwną mgiełką.Pan Knox powtórzył mu okrzyk z ostatniego barkasu.Puścił wiosła, zwinął dłonie w trąbkę, przyłożył je do ust i przekazałdalej: Przygotować się!Okrzyk przebiegł od łodzi do łodzi wzdłuż całej długiej na milęsieci.Pan Knox i wszyscy pozostali zwrócili się dziobami w stronęFairhaven, więc sam też to zrobił.Wtedy zobaczył, jak nagły podmuchsilnego wiatru szarpie wielką niebieską flagą w porcie i wygina długimaszt.Woda w pobliżu portu skłębiła się i pokryła białą pianą.Naglejeden z barkasów oderwał się od sieci.Gnany gwałtownym wiatremuderzył w słupy nabrzeża, które runęło przywalając łódz stertamidesek i belek.Spadzisty dach szopy narzędziowej głównego dokuwzbił się w powietrze i poszybował nad wodą. Ciąć liny! krzyknął pan Knox.Nim John zdążył podać to dalej, wiatr zwalił go z nóg.Wylądowałna dnie łodzi, uderzając ramieniem o wiosło, które wyskoczyło z dulkii wypadło za burtę.Wiatr przeszedł w wyjący wicher, ciskający łodziąna wszystkie strony.John zdołał uklęknąć na dnie i wyjrzeć przezwysokie burty łodzi.Ze wszystkich stron pędziły na niego ogromnefale.Szarpnął za drugie wiosło, by wciągnąć je do środka.Zobaczyłjeszcze, że pan Knox odcina się od sieci i wszystko zniknęło za ścianąulewy.W szalejącej z dziką furią nawałnicy nie widział nawet brzegu.Trzymając się kurczowo burty, mrużąc oczy przed zalewającymitwarz strugami deszczu, wyciągnął z pochwy na biodrze nóż i machnąłnim na oślep przed sobą.Hartowana stal gładko przecięła linę.Wiatrporwał łódz, huśtając nią na wszystkie strony.Próbował dobrnąć doczerpaka na wodę, bo co prawda uwolnionej łodzi nie zalewały jużfale, ale szybko napełniała się deszczówką.Wirowała w ciemnościach44potopu, a on tracił zupełnie poczucie kierunku.Ukląkł na dnie,zacisnął między kolanami pływające w wodzie wiosło i z całych siłprzywarł do ławeczki, by nie wypaść za burtę.Ulewa minęła równie nagle, jak nadeszła.Silny północno-wscho-dni wiatr znosił go w tę samą stronę co odpływ.Wiele łodzi wywróciłosię do góry dnem, inne, pozbawione masztów i sterów, dryfowałytak jak i on na otwarte morze, poza New Bedford.W odległościniecałych dwudziestu stóp pan Knox zakotwiczył swoją łódz wbiciemwiosła w łachę piachu ciągnącą się teraz zaledwie dwie stopy podpowierzchnią wody.Mijając go John skoczył na dziób i rzucił kotwicę.Chwycił czerpaki zaczął z zapamiętaniem wylewać wodę.Usłyszał, jak staruszekpewnym głosem uspokaja swego sześcioletniego wnuka.Doznał ogrom-nej ulgi, że wiatr zelżał na tyle, iż dociera do niego ich rozmowa.Podniósł głowę i spojrzał na słońce, wciąż spowite tą samą dziwnąmgiełką.Po wodzie niosły się krzyki i wołania wzywających ratunku. Panie Knox! zawołał. Nic się panu nie stało?Stary człowiek nie przestawał łagodnie namawiać wnuka, by doniego podszedł.John wrócił na dziób i ciągnąc za linkę kotwicy zaczął się ku nimprzesuwać. Panie Knox, czy mogę panu jakoś pomóc?Byli od niego już tylko niecałe dziesięć stóp.Uczepiony z całych siłwbitego w piach wiosła dziadek otworzył usta, by mu odpowiedzieć,ale jego słowa zagłuszył ryk burzy.Poryw wichru i następna fala ulewywyrwały starcowi łódz spod nóg.Zawisł na wbitym w mieliznę wioślepatrząc, jak uwolniona z pęt łódka unosi Timothy'ego.Woda sięgnęłamu po kolana, w następnej chwili po pas, po piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Przeniósł wiosła do tyłu, zanurzył jew wodzie i napinając mięśnie karku, ramion i nóg popchnął łódkę.Woda wewnątrz sieci zakotłowała się w kilku miejscach, ryby zaczęływyskakiwać w powietrze.43Umiejętność wykorzystania prądu odpływu do zarzucenia siecii ustawienia ich we właściwym miejscu zawsze robiła na nim ogromnewrażenie.Ponieważ ojciec pojechał do New Bedford po zaopatrzeniena najbliższą wyprawę, po raz pierwszy sam wypłynął na zatokę, byw tym pomóc.Teraz w pełni pojął, co miał na myśli ojciec, kiedymówił o konieczności współdziałania człowieka z przyrodą i z Bogiem.Zupełnie nie czuł, żeby łódz i sieci się przesuwały, ale ryby miotałysię już wszędzie.Zerknięcie przez ramię upewniło go, że pułapka sięzamyka.Usłyszał, jak Timothy Knox mówi coś do dziadka, a potemdobiegł go plusk wioseł.Spostrzegł, że mewy przestały nurkowaćw ławicę.Krążyły z krzykiem w górze.Zaczął docierać do niego łopotbiałych skrzydeł rysujących zawiłe ornamenty na szarobłękitnym niebiezasnutym dziwną mgiełką.Pan Knox powtórzył mu okrzyk z ostatniego barkasu.Puścił wiosła, zwinął dłonie w trąbkę, przyłożył je do ust i przekazałdalej: Przygotować się!Okrzyk przebiegł od łodzi do łodzi wzdłuż całej długiej na milęsieci.Pan Knox i wszyscy pozostali zwrócili się dziobami w stronęFairhaven, więc sam też to zrobił.Wtedy zobaczył, jak nagły podmuchsilnego wiatru szarpie wielką niebieską flagą w porcie i wygina długimaszt.Woda w pobliżu portu skłębiła się i pokryła białą pianą.Naglejeden z barkasów oderwał się od sieci.Gnany gwałtownym wiatremuderzył w słupy nabrzeża, które runęło przywalając łódz stertamidesek i belek.Spadzisty dach szopy narzędziowej głównego dokuwzbił się w powietrze i poszybował nad wodą. Ciąć liny! krzyknął pan Knox.Nim John zdążył podać to dalej, wiatr zwalił go z nóg.Wylądowałna dnie łodzi, uderzając ramieniem o wiosło, które wyskoczyło z dulkii wypadło za burtę.Wiatr przeszedł w wyjący wicher, ciskający łodziąna wszystkie strony.John zdołał uklęknąć na dnie i wyjrzeć przezwysokie burty łodzi.Ze wszystkich stron pędziły na niego ogromnefale.Szarpnął za drugie wiosło, by wciągnąć je do środka.Zobaczyłjeszcze, że pan Knox odcina się od sieci i wszystko zniknęło za ścianąulewy.W szalejącej z dziką furią nawałnicy nie widział nawet brzegu.Trzymając się kurczowo burty, mrużąc oczy przed zalewającymitwarz strugami deszczu, wyciągnął z pochwy na biodrze nóż i machnąłnim na oślep przed sobą.Hartowana stal gładko przecięła linę.Wiatrporwał łódz, huśtając nią na wszystkie strony.Próbował dobrnąć doczerpaka na wodę, bo co prawda uwolnionej łodzi nie zalewały jużfale, ale szybko napełniała się deszczówką.Wirowała w ciemnościach44potopu, a on tracił zupełnie poczucie kierunku.Ukląkł na dnie,zacisnął między kolanami pływające w wodzie wiosło i z całych siłprzywarł do ławeczki, by nie wypaść za burtę.Ulewa minęła równie nagle, jak nadeszła.Silny północno-wscho-dni wiatr znosił go w tę samą stronę co odpływ.Wiele łodzi wywróciłosię do góry dnem, inne, pozbawione masztów i sterów, dryfowałytak jak i on na otwarte morze, poza New Bedford.W odległościniecałych dwudziestu stóp pan Knox zakotwiczył swoją łódz wbiciemwiosła w łachę piachu ciągnącą się teraz zaledwie dwie stopy podpowierzchnią wody.Mijając go John skoczył na dziób i rzucił kotwicę.Chwycił czerpaki zaczął z zapamiętaniem wylewać wodę.Usłyszał, jak staruszekpewnym głosem uspokaja swego sześcioletniego wnuka.Doznał ogrom-nej ulgi, że wiatr zelżał na tyle, iż dociera do niego ich rozmowa.Podniósł głowę i spojrzał na słońce, wciąż spowite tą samą dziwnąmgiełką.Po wodzie niosły się krzyki i wołania wzywających ratunku. Panie Knox! zawołał. Nic się panu nie stało?Stary człowiek nie przestawał łagodnie namawiać wnuka, by doniego podszedł.John wrócił na dziób i ciągnąc za linkę kotwicy zaczął się ku nimprzesuwać. Panie Knox, czy mogę panu jakoś pomóc?Byli od niego już tylko niecałe dziesięć stóp.Uczepiony z całych siłwbitego w piach wiosła dziadek otworzył usta, by mu odpowiedzieć,ale jego słowa zagłuszył ryk burzy.Poryw wichru i następna fala ulewywyrwały starcowi łódz spod nóg.Zawisł na wbitym w mieliznę wioślepatrząc, jak uwolniona z pęt łódka unosi Timothy'ego.Woda sięgnęłamu po kolana, w następnej chwili po pas, po piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]