[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jasne.Dlaczego nie? I jest przecież naprawdę dobry z matmy.Nie dość, że wbił ojcu nóż w serce, to jeszcze go obrócił.Phillip wyglądał na autentycznie zranionego, ale jakoś nie był wstanie ani się odciąć, ani powiedzieć Dylanowi nic pojednawczego.Wstał więc, wziął tacę z kanapką, górą chipsów i butelką soku orazsrebrnym kompletem złożonym z solniczki i pieprzniczki, lnianąpodkładką pod talerz i pasującymi do niej lnianymi serwetkami.Wciążtrzymając pod pachą dokumenty, ruszył do wyjścia, ale zatrzymał sięw pół kroku i obrócił na pięcie tak szybko, że butelka omal nie spadłana podłogę.- Jamie, możesz przyjść do mnie do gabinetu? Chciałbym z tobąporozmawiać.Jasna cholera!Phillip opadł na oparcie fotela przy biurku i potarł dłońmi oczy.Patrząc na mnie pustym wzrokiem, przeciągnął palcami po twarzy.Wwieku czterdziestu dwóch lat był wciąż uderzająco przystojny, nawetbardziej niż po trzydziestce, ale tego wieczoru wydawał się zmęczony iblady.Złożył ręce i oparł je na przeponie.- Wierz mi, Jamie, mam w pracy spore problemy, na którychpowinienem się skupić.Jestem jednak ciekawy, dlaczego do naszegogospodarstwa domowego dołączył jakiś trener.Usiadłam na krześle obitym miękkim czerwonym materiałem wturecki wzór i położyłam stopy na otomanie.Pod ścianami w gabineciePhillipa stały zielone regały z oprawionymi w skórę książkamiprawniczymi.Ich ścianki ozdobione były mosiężnymi kinkietami,które rzucały miękkie światło na wytarte brązowe grzbietywoluminów.Był to najbardziej luksusowy pokój w całym mieszkaniu inic dziwnego, że mój mąż go uwielbiał.Na środku ściany po mojejlewej stronie zamontowany był telewizor z płaskim ekranem.Po mojejprawej stronie stało biurko Phillipa, zawalone teczkami idokumentami, które piętrzyły się również na podłodze.Ja takżezaczęłam pocierać palcami czoło i przesunęłam nimi po twarzy.Niemiałam ochoty rozmawiać o niańkach.- Co się stało, że ostatnio wcześniej wracasz do domu?- Pytałem cię o tego trenera, Jamie.- A ja pytam cię o pracę.- Jamie, co to za trener?- Ach, on.- Tak.On.- Chłopak z Kolorado, którego poznałam przypadkiem i pomyślałam,że od czasu do czasu mógłby nam pomagać trochę przy dzieciach.- Jak często?- No.- Zamilkłam na dłuższą chwilę.- Codziennie.- Co takiego?! - Phillip oparł dłonie na swoim wielkim biurku ispojrzał na mnie.- Przez trzy lata Yvette i Carolina jakoś sobie radziłyi nagle pewnego dnia zatrudniasz na pełny wymiar godzin kolejnąosobę, nic mi o tym nie mówiąc? Myślisz, że śpię na pieniądzach?- Powinieneś być dumny z tego, ile zarabiasz, z tego, że stałeś sięwspólnikiem w firmie i że stać nas było na kupno tego wielkiegomieszkania.- Nie jest wcale takie wielkie.- Owszem, jest.- Nie mamy nawet jadalni.- Biedny chłopiec.Wzruszył ramionami.- A żebyś wiedziała, że biedny.- O mój Boże.Proszę, tylko nie zaczynajmy od nowa.Jeszczebardziej poluzował węzeł windsorski przy krawacie.- Posłuchaj.Nie mówię, że jestem biedny w porównaniu z ludzmi zjakiegoś cholernego miasteczka na prowincji.Mam na myśli ludzi stąd.- Wskazał w kierunku podłogi.-Tych, którzy stanowią część mojegożycia.Mojego świata.O tym mówię i o to mi chodzi.Rozumiesz?- Bardzo dobrze nam się powodzi, Phillipie.- Nie, wcale nie.Dwadzieścia lat w renomowanej firmie prawniczej,a pod koniec roku nie starcza mi na spłatę trzech kart kredytowych.-Podwinął rękawy.- Pięćdziesiąt tysięcy dolców na dwie szkoły, stoosiemdziesiąt na czynsz i hipotekę, sto tysięcy na hipotekę domu nawsi i na naprawy, kolejne sto tysięcy na Yvette i Carolinę, a ty jeszczechcesz dodać kogoś do listy płac.- Opuszczając gabinet i idąc dosypialni, zawołał: - Utrzymanie, ubrania, urlop i wychodzę na zero!Poniżej zera.%7ładnych oszczędności.Do dupy z czymś takim.Phillip dorastał w czasach, gdy biali protestanci anglosaskiegopochodzenia, z których się wywodził, stanowili prawdziwą elitę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Jasne.Dlaczego nie? I jest przecież naprawdę dobry z matmy.Nie dość, że wbił ojcu nóż w serce, to jeszcze go obrócił.Phillip wyglądał na autentycznie zranionego, ale jakoś nie był wstanie ani się odciąć, ani powiedzieć Dylanowi nic pojednawczego.Wstał więc, wziął tacę z kanapką, górą chipsów i butelką soku orazsrebrnym kompletem złożonym z solniczki i pieprzniczki, lnianąpodkładką pod talerz i pasującymi do niej lnianymi serwetkami.Wciążtrzymając pod pachą dokumenty, ruszył do wyjścia, ale zatrzymał sięw pół kroku i obrócił na pięcie tak szybko, że butelka omal nie spadłana podłogę.- Jamie, możesz przyjść do mnie do gabinetu? Chciałbym z tobąporozmawiać.Jasna cholera!Phillip opadł na oparcie fotela przy biurku i potarł dłońmi oczy.Patrząc na mnie pustym wzrokiem, przeciągnął palcami po twarzy.Wwieku czterdziestu dwóch lat był wciąż uderzająco przystojny, nawetbardziej niż po trzydziestce, ale tego wieczoru wydawał się zmęczony iblady.Złożył ręce i oparł je na przeponie.- Wierz mi, Jamie, mam w pracy spore problemy, na którychpowinienem się skupić.Jestem jednak ciekawy, dlaczego do naszegogospodarstwa domowego dołączył jakiś trener.Usiadłam na krześle obitym miękkim czerwonym materiałem wturecki wzór i położyłam stopy na otomanie.Pod ścianami w gabineciePhillipa stały zielone regały z oprawionymi w skórę książkamiprawniczymi.Ich ścianki ozdobione były mosiężnymi kinkietami,które rzucały miękkie światło na wytarte brązowe grzbietywoluminów.Był to najbardziej luksusowy pokój w całym mieszkaniu inic dziwnego, że mój mąż go uwielbiał.Na środku ściany po mojejlewej stronie zamontowany był telewizor z płaskim ekranem.Po mojejprawej stronie stało biurko Phillipa, zawalone teczkami idokumentami, które piętrzyły się również na podłodze.Ja takżezaczęłam pocierać palcami czoło i przesunęłam nimi po twarzy.Niemiałam ochoty rozmawiać o niańkach.- Co się stało, że ostatnio wcześniej wracasz do domu?- Pytałem cię o tego trenera, Jamie.- A ja pytam cię o pracę.- Jamie, co to za trener?- Ach, on.- Tak.On.- Chłopak z Kolorado, którego poznałam przypadkiem i pomyślałam,że od czasu do czasu mógłby nam pomagać trochę przy dzieciach.- Jak często?- No.- Zamilkłam na dłuższą chwilę.- Codziennie.- Co takiego?! - Phillip oparł dłonie na swoim wielkim biurku ispojrzał na mnie.- Przez trzy lata Yvette i Carolina jakoś sobie radziłyi nagle pewnego dnia zatrudniasz na pełny wymiar godzin kolejnąosobę, nic mi o tym nie mówiąc? Myślisz, że śpię na pieniądzach?- Powinieneś być dumny z tego, ile zarabiasz, z tego, że stałeś sięwspólnikiem w firmie i że stać nas było na kupno tego wielkiegomieszkania.- Nie jest wcale takie wielkie.- Owszem, jest.- Nie mamy nawet jadalni.- Biedny chłopiec.Wzruszył ramionami.- A żebyś wiedziała, że biedny.- O mój Boże.Proszę, tylko nie zaczynajmy od nowa.Jeszczebardziej poluzował węzeł windsorski przy krawacie.- Posłuchaj.Nie mówię, że jestem biedny w porównaniu z ludzmi zjakiegoś cholernego miasteczka na prowincji.Mam na myśli ludzi stąd.- Wskazał w kierunku podłogi.-Tych, którzy stanowią część mojegożycia.Mojego świata.O tym mówię i o to mi chodzi.Rozumiesz?- Bardzo dobrze nam się powodzi, Phillipie.- Nie, wcale nie.Dwadzieścia lat w renomowanej firmie prawniczej,a pod koniec roku nie starcza mi na spłatę trzech kart kredytowych.-Podwinął rękawy.- Pięćdziesiąt tysięcy dolców na dwie szkoły, stoosiemdziesiąt na czynsz i hipotekę, sto tysięcy na hipotekę domu nawsi i na naprawy, kolejne sto tysięcy na Yvette i Carolinę, a ty jeszczechcesz dodać kogoś do listy płac.- Opuszczając gabinet i idąc dosypialni, zawołał: - Utrzymanie, ubrania, urlop i wychodzę na zero!Poniżej zera.%7ładnych oszczędności.Do dupy z czymś takim.Phillip dorastał w czasach, gdy biali protestanci anglosaskiegopochodzenia, z których się wywodził, stanowili prawdziwą elitę [ Pobierz całość w formacie PDF ]