[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.liściezaczynały opadać z drzew, powietrze ostygało, coraz rzadziej ukazywało sięsłońce, dni chmurne i krótkie wzmagały tęsknotę smutkiem w całej naturzerozlanym.Hrabina Julia coraz bardziej była nieruchoma i milcząca, domagała się tylkoZdzisława, który ciągle siedzieć przy niej musiał.Patrzała nań i łzy cichepuszczały się jej z oczu; całowała go w głowę, przyciskała ku sobie alerzadko zdobyła się na jakie pytanie i słowo.Doktor przychodził codziennie, dawał jakieś przepisy i lekarstwa; gdy Różawychodziła za nim do sieni, aby z oczu jego wyczytać pociechę, spoglądał nanią smutny, ściskał, jej rękę w milczeniu i wymykał się, aby nie być zmuszonymkłamać lub powiedzieć zbyt wiele.Nagle jednego dnia hrabinie zdało się być znacznie lepiej, wstała rzezwiejsza,chodziła kilkakroć do okna obejrzeć okolicę, kazała się pannie Różyzaprowadzić do pokoiku Zdzisia, aby obejrzeć, jak też on mieszka.Opierała siędługo towarzyszka, ale wreszcie poszła z nią do ciasnej izdebki.Na widok jej,ledwie przez drzwi spojrzawszy, hrabina zapłakała i odeszła.Jednakże dnia tegobyła więcej ożywiona, ale razem podrażniona bardziej niż zwyczajnie.Mówiła wiele, doktor znajdował, że zanadto.Nad wieczorem zza chmurpokazało się słońce i promyk jego wpadł do pokoju, hrabina ucieszyła się nim,uderzyła w dłonie, witała go jak gościa, a gdy to światło blednąć zaczęło iznikło, zapłakała jak dziecię.Wieczorem gdy przyniesiono lampę, kazała sobiepodać szkatułkę, w której były jej kosztowności.Rozłożyła je na kolanach,jakby przypominając sobie chwile, w których je kładła i odbierała hołdy.Piękny łańcuch złoty wrzuciła na szyję klęczącej przy niej Róży.Nie mam ci coteraz dać na pamiątkę.wez choć ten symbol niewoli naszego życia.Resztępozamykała starannie, a pierścień z wielkim soliterem, który zwykle nosiła napalcu, zdjęła i rzuciła także do szkatułki, zostawiając tylko na wychudłej ręceślubną obrączkę.Szkatułkę kazała zanieść do pokoju Zdzisia.Dziwne teprzygotowania, choć je za fantazję uważano, zaniepokoiły wszystkich; posłanopo doktora raz drugi, który znalazł trochę gorączki i radził pójść na spoczynekdo łóżka.Wszyscy się rozeszli, została tylko p.Paklewska, a u tej uprosiła hrabina, żebyjak najśpieszniej posłała po księdza. Ale pani się nie czujesz gorzej? doktor mi zaręczył, że nie ma nic. Cóż to szkodzi, że się wyspowiadam? lżej mi będzie na duszy.Na plebanii nie było nikogo oprócz staruszka, który się przywlókł zaraz.Powitała go z radością wielka, a on znalazł ją tak ożywioną i na pozór silną, żesię tym pocieszył i rozweselił.Po odbytym obrzędzie, ksiądz prosił jeszcze ochwilkę rozmowy.Zdało mu się, że spełni dobry uczynek, gdy się dopojednania przyczyni.Z należnymi ostrożnościami oznajmił hrabinie o ofierzepana Sebastiana i odrzuceniu jej przez Zdzisława, którego ani potępiał, anichwalił.Hrabina się zamyśliła głęboko. Mój ojcze, rzekła Zdziś jest teraz głową rodziny i sam całą ją stanowi.doniego należy sądzić co ma uczynić, aby wyszedł choć ubogim, ale czystym z tejpróby, jaką się Bogu dotknąć nas podobało.On miał słuszność, mój ojcze mytego nie powinniśmy przyjąć, nie możemy.Albo nas dotknęła krzywda, którą znieść należy, nie mogąc się jej obronić; lubponosimy karę za winę czyjąś, i od niej nie chcemy się wyswobadzać.JałmużnySamoborski nie przyjmie, dobrodziejstwa od tego, co mu odebrał wszystko, niepotrzebuje; Bóg opatrzy przyszłość.Aza pociekła jej z oczu. Nie mówmy o tym więcej dodała Zdziś pięknie i szlachetnie postąpił.Spokojna jestem o przyszłość jego.Nie śmiał nalegać staruszek.Hrabina wsunęła mu zwitek jakiś, prosząc onabożeństwo za duszę Julii i pożegnała.Było po północy już, gdy panna Róża weszła znowu do sypialni i zastała hrabinęna modlitwie, spokojną, uśmiechniętą nawet [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.liściezaczynały opadać z drzew, powietrze ostygało, coraz rzadziej ukazywało sięsłońce, dni chmurne i krótkie wzmagały tęsknotę smutkiem w całej naturzerozlanym.Hrabina Julia coraz bardziej była nieruchoma i milcząca, domagała się tylkoZdzisława, który ciągle siedzieć przy niej musiał.Patrzała nań i łzy cichepuszczały się jej z oczu; całowała go w głowę, przyciskała ku sobie alerzadko zdobyła się na jakie pytanie i słowo.Doktor przychodził codziennie, dawał jakieś przepisy i lekarstwa; gdy Różawychodziła za nim do sieni, aby z oczu jego wyczytać pociechę, spoglądał nanią smutny, ściskał, jej rękę w milczeniu i wymykał się, aby nie być zmuszonymkłamać lub powiedzieć zbyt wiele.Nagle jednego dnia hrabinie zdało się być znacznie lepiej, wstała rzezwiejsza,chodziła kilkakroć do okna obejrzeć okolicę, kazała się pannie Różyzaprowadzić do pokoiku Zdzisia, aby obejrzeć, jak też on mieszka.Opierała siędługo towarzyszka, ale wreszcie poszła z nią do ciasnej izdebki.Na widok jej,ledwie przez drzwi spojrzawszy, hrabina zapłakała i odeszła.Jednakże dnia tegobyła więcej ożywiona, ale razem podrażniona bardziej niż zwyczajnie.Mówiła wiele, doktor znajdował, że zanadto.Nad wieczorem zza chmurpokazało się słońce i promyk jego wpadł do pokoju, hrabina ucieszyła się nim,uderzyła w dłonie, witała go jak gościa, a gdy to światło blednąć zaczęło iznikło, zapłakała jak dziecię.Wieczorem gdy przyniesiono lampę, kazała sobiepodać szkatułkę, w której były jej kosztowności.Rozłożyła je na kolanach,jakby przypominając sobie chwile, w których je kładła i odbierała hołdy.Piękny łańcuch złoty wrzuciła na szyję klęczącej przy niej Róży.Nie mam ci coteraz dać na pamiątkę.wez choć ten symbol niewoli naszego życia.Resztępozamykała starannie, a pierścień z wielkim soliterem, który zwykle nosiła napalcu, zdjęła i rzuciła także do szkatułki, zostawiając tylko na wychudłej ręceślubną obrączkę.Szkatułkę kazała zanieść do pokoju Zdzisia.Dziwne teprzygotowania, choć je za fantazję uważano, zaniepokoiły wszystkich; posłanopo doktora raz drugi, który znalazł trochę gorączki i radził pójść na spoczynekdo łóżka.Wszyscy się rozeszli, została tylko p.Paklewska, a u tej uprosiła hrabina, żebyjak najśpieszniej posłała po księdza. Ale pani się nie czujesz gorzej? doktor mi zaręczył, że nie ma nic. Cóż to szkodzi, że się wyspowiadam? lżej mi będzie na duszy.Na plebanii nie było nikogo oprócz staruszka, który się przywlókł zaraz.Powitała go z radością wielka, a on znalazł ją tak ożywioną i na pozór silną, żesię tym pocieszył i rozweselił.Po odbytym obrzędzie, ksiądz prosił jeszcze ochwilkę rozmowy.Zdało mu się, że spełni dobry uczynek, gdy się dopojednania przyczyni.Z należnymi ostrożnościami oznajmił hrabinie o ofierzepana Sebastiana i odrzuceniu jej przez Zdzisława, którego ani potępiał, anichwalił.Hrabina się zamyśliła głęboko. Mój ojcze, rzekła Zdziś jest teraz głową rodziny i sam całą ją stanowi.doniego należy sądzić co ma uczynić, aby wyszedł choć ubogim, ale czystym z tejpróby, jaką się Bogu dotknąć nas podobało.On miał słuszność, mój ojcze mytego nie powinniśmy przyjąć, nie możemy.Albo nas dotknęła krzywda, którą znieść należy, nie mogąc się jej obronić; lubponosimy karę za winę czyjąś, i od niej nie chcemy się wyswobadzać.JałmużnySamoborski nie przyjmie, dobrodziejstwa od tego, co mu odebrał wszystko, niepotrzebuje; Bóg opatrzy przyszłość.Aza pociekła jej z oczu. Nie mówmy o tym więcej dodała Zdziś pięknie i szlachetnie postąpił.Spokojna jestem o przyszłość jego.Nie śmiał nalegać staruszek.Hrabina wsunęła mu zwitek jakiś, prosząc onabożeństwo za duszę Julii i pożegnała.Było po północy już, gdy panna Róża weszła znowu do sypialni i zastała hrabinęna modlitwie, spokojną, uśmiechniętą nawet [ Pobierz całość w formacie PDF ]