[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie mają najczęściej spózniony refleks.Albo się boją. Więcej, są tchórzami mruknął ojciec. W tym rzecz.Ludzie totchórze, obchodzi ich tylko własna skóra.Jak by to powiedzieć: nie miesza-ją się w nie swoje sprawy.To miło, córuchno, że tak mocno wierzysz wsprawiedliwość, ale to niewiele pomoże.Mam na myśli tę dziewczynę.Jejjuż nie pomoże nic.Ewa nie odpowiedziała, głos odmówiłby jej posłuszeństwa.Zaciągnęłasię papierosem. Dlaczego dałeś tamtemu facetowi w pysk, tato? spytała nagle. Komu? Temu w robocie.Opowiadałeś przecież. Aha! No, mówiłem, był złośliwy. To nie jest odpowiedz. A dlaczego wpadłaś w taką histerię, kiedy umarła stara Skollenbor-gowa? Powiem ci innym razem. Jak będę umierał? Możesz wtedy spytać jeszcze raz, to zobaczymy.LRTNadchodziła noc.Ewa wspomniała Elmera.Zastanawiała się, co terazporabia.Może siedzi wpatrzony w ścianę, we wzór na tapecie? Albo wewłasne dłonie? Może się dziwi, jak to się dzieje, że żyją niezależnym ży-ciem i działają poza jego kontrolą? Tymczasem Maja leży w chłodni, po-zbawiona świadomości, bez nawet jednej myśli pod oziębioną czaszką.Ewie także wietrzały myśli z głowy.Dolała sobie wina i czuła, jak zniej uchodzą, zamieniają się w mgłę, której się już nie da przebić wzro-kiem.*Poranek był mglisty i wietrzny, lecz wypogodziło się, gdy jedli śniada-nie.Włączone radio brzęczało w tle.Ewa nie zwracała na nie uwagi.Naglenastawiła uszu.Zapowiedzieli wiadomości.W związku z morderstwem zpierwszego pazdziernika zatrzymano pięćdziesięciosiedmioletniego kie-rowcę autobusowego, właściciela białego renault.Oboje przestali jeść izamienili się w słuch. Ha! Nie ma alibi! skomentował ojciec.A więc jednak.Aresztowany przyznał, że wielokrotnie kupował seks uofiary.Naturalnie, nie był jedyny, całe tłumy przewinęły się przez miesz-kanie Mai w ciągu ostatnich niespełna dwóch lat.Ewa widziała oczami du-szy, jak przyszłość tego niewinnego biedaka wali się w gruzy.Może ma ro-dzinę.To moja wina, pomyślała. A nie mówiłem, że zaraz go złapią! triumfował ojciec. Trochę to, jak dla mnie, za łatwo poszło.Aresztować człowieka tyl-ko dlatego, że ma białe renault i nie potrafi podać alibi.Poza tym kupowa-nie usług seksualnych nie jest karalne.Dawniej, jak facet nie chodził doburdelu, to się nie liczył jako stuprocentowy mężczyzna. Rany boskie! Ojciec spojrzał na nią tak ostro, aż się spociła.Coś ty się tak uparła krytykować? Przecież u nas zawsze szybko łapią prze-stępców.To w końcu małe miasto. Bywa, że się mylą ucięła.LRTMęczyła się z twardą skórką na ojcowej kromce chleba i jednocześniezbliżała do podjęcia ostatecznych decyzji.Musi z tym coś zrobić. Z całą pewnością wśród gości.tej kobiety znajdzie się spora liczbaposiadaczy białych samochodów, którzy na ten wieczór nie mają alibi.Skończyła jeść i wstała.Sprzątnęła ze stołu, zmyła, wetknęła portfelpomiędzy gazety na stole i chwyciła płaszcz.Uściskała przelotnie ojca. Do zobaczenia niedługo, tato! Skinęła ręką. Niech żywi nie tracą nadziei!Poprawił sztuczną szczękę, która miała tendencję do opadania, gdyprzekraczał optymalną szerokość uśmiechu, i odpowiedział tym samym ge-stem.Odprowadził wzrokiem podskakującego na nierównościach drogiopla i poczuł, że drżenie jak zawsze gdy nagle zostawał sam po dłuższejwizycie córki narasta.Wkrótce zjeżdżała równym, szybkim tempem w kierunku tunelu wHov.Wstąpię na Rosenkrantzgate, postanowiła, do tego zielonego bliznia-ka i zorientuję się, kto to jest.W bagażniku miała dużą torbę na ramię, a wdługiej spódnicy mogła uchodzić za akwizytora albo reprezentantkę jakiejśewangelizującej sekty.Może uda się jej zerknąć na żonę albo zamienić dwasłowa z małym? O ile to był jego syn, ale właściwie nie miała wątpliwości.Zwiadkowie Jehowy chyba się ubierają podobnie i też mają długie włosy.Przynajmniej za jej dziewczęcych lat mieli.A może to byli mormoni? Czyto nie to samo? Wjechała do tunelu.Przyjrzała się w lusterku swojej po-zbawionej makijażu twarzy, ale dostrzegła jedynie odbłysk pomarańczo-wych lamp w zrenicach.Nie poznawała własnych rysów.Zacisnęła dłoniena kierownicy.Coś się w niej zaczynało żarzyć.Od czasów wspólnegodzieciństwa z Mają niczego podobnego nie odczuwała.Gwałtowne uczuciai namiętności zanikły w niej dawno.Przygniotły je trudne lata małżeństwa,stosy nie zapłaconych rachunków, troska o nadwagę Emmy i frustracja ar-tystycznego niespełnienia.%7łar powstał gdzieś w piersiach, lecz stopniowoschodził niżej, do podbrzusza.Wlał w Ewę życie, dał jej wrażenie, że gdy-by teraz była w atelier, potrafiłaby namalować wspaniały, mocny obraz,lepszy od wszystkich dotychczasowych, oparty na prawdziwym gniewie.Nastrój jej się natychmiast poprawił.Puls przyspieszył, a migotliwe poma-LRTrańczowe światło z sufitu podtrzymywało wewnętrzny płomień aż do wjaz-du do centrum.Tam zjechała na prawy pas i podążyła na Rosenkrantzgate.Wokół kolorowych domków było pusto.Pora widać zbyt wczesna.Przejechała obok zielonego budynku i zaparkowała za schowkiem na rowe-ry na skraju osiedla.Weszła spiesznym krokiem pomiędzy bloki, starającsię wyglądać na zadowoloną i zdecydowaną, jakby roznosiła Dobrą Nowi-nę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ludzie mają najczęściej spózniony refleks.Albo się boją. Więcej, są tchórzami mruknął ojciec. W tym rzecz.Ludzie totchórze, obchodzi ich tylko własna skóra.Jak by to powiedzieć: nie miesza-ją się w nie swoje sprawy.To miło, córuchno, że tak mocno wierzysz wsprawiedliwość, ale to niewiele pomoże.Mam na myśli tę dziewczynę.Jejjuż nie pomoże nic.Ewa nie odpowiedziała, głos odmówiłby jej posłuszeństwa.Zaciągnęłasię papierosem. Dlaczego dałeś tamtemu facetowi w pysk, tato? spytała nagle. Komu? Temu w robocie.Opowiadałeś przecież. Aha! No, mówiłem, był złośliwy. To nie jest odpowiedz. A dlaczego wpadłaś w taką histerię, kiedy umarła stara Skollenbor-gowa? Powiem ci innym razem. Jak będę umierał? Możesz wtedy spytać jeszcze raz, to zobaczymy.LRTNadchodziła noc.Ewa wspomniała Elmera.Zastanawiała się, co terazporabia.Może siedzi wpatrzony w ścianę, we wzór na tapecie? Albo wewłasne dłonie? Może się dziwi, jak to się dzieje, że żyją niezależnym ży-ciem i działają poza jego kontrolą? Tymczasem Maja leży w chłodni, po-zbawiona świadomości, bez nawet jednej myśli pod oziębioną czaszką.Ewie także wietrzały myśli z głowy.Dolała sobie wina i czuła, jak zniej uchodzą, zamieniają się w mgłę, której się już nie da przebić wzro-kiem.*Poranek był mglisty i wietrzny, lecz wypogodziło się, gdy jedli śniada-nie.Włączone radio brzęczało w tle.Ewa nie zwracała na nie uwagi.Naglenastawiła uszu.Zapowiedzieli wiadomości.W związku z morderstwem zpierwszego pazdziernika zatrzymano pięćdziesięciosiedmioletniego kie-rowcę autobusowego, właściciela białego renault.Oboje przestali jeść izamienili się w słuch. Ha! Nie ma alibi! skomentował ojciec.A więc jednak.Aresztowany przyznał, że wielokrotnie kupował seks uofiary.Naturalnie, nie był jedyny, całe tłumy przewinęły się przez miesz-kanie Mai w ciągu ostatnich niespełna dwóch lat.Ewa widziała oczami du-szy, jak przyszłość tego niewinnego biedaka wali się w gruzy.Może ma ro-dzinę.To moja wina, pomyślała. A nie mówiłem, że zaraz go złapią! triumfował ojciec. Trochę to, jak dla mnie, za łatwo poszło.Aresztować człowieka tyl-ko dlatego, że ma białe renault i nie potrafi podać alibi.Poza tym kupowa-nie usług seksualnych nie jest karalne.Dawniej, jak facet nie chodził doburdelu, to się nie liczył jako stuprocentowy mężczyzna. Rany boskie! Ojciec spojrzał na nią tak ostro, aż się spociła.Coś ty się tak uparła krytykować? Przecież u nas zawsze szybko łapią prze-stępców.To w końcu małe miasto. Bywa, że się mylą ucięła.LRTMęczyła się z twardą skórką na ojcowej kromce chleba i jednocześniezbliżała do podjęcia ostatecznych decyzji.Musi z tym coś zrobić. Z całą pewnością wśród gości.tej kobiety znajdzie się spora liczbaposiadaczy białych samochodów, którzy na ten wieczór nie mają alibi.Skończyła jeść i wstała.Sprzątnęła ze stołu, zmyła, wetknęła portfelpomiędzy gazety na stole i chwyciła płaszcz.Uściskała przelotnie ojca. Do zobaczenia niedługo, tato! Skinęła ręką. Niech żywi nie tracą nadziei!Poprawił sztuczną szczękę, która miała tendencję do opadania, gdyprzekraczał optymalną szerokość uśmiechu, i odpowiedział tym samym ge-stem.Odprowadził wzrokiem podskakującego na nierównościach drogiopla i poczuł, że drżenie jak zawsze gdy nagle zostawał sam po dłuższejwizycie córki narasta.Wkrótce zjeżdżała równym, szybkim tempem w kierunku tunelu wHov.Wstąpię na Rosenkrantzgate, postanowiła, do tego zielonego bliznia-ka i zorientuję się, kto to jest.W bagażniku miała dużą torbę na ramię, a wdługiej spódnicy mogła uchodzić za akwizytora albo reprezentantkę jakiejśewangelizującej sekty.Może uda się jej zerknąć na żonę albo zamienić dwasłowa z małym? O ile to był jego syn, ale właściwie nie miała wątpliwości.Zwiadkowie Jehowy chyba się ubierają podobnie i też mają długie włosy.Przynajmniej za jej dziewczęcych lat mieli.A może to byli mormoni? Czyto nie to samo? Wjechała do tunelu.Przyjrzała się w lusterku swojej po-zbawionej makijażu twarzy, ale dostrzegła jedynie odbłysk pomarańczo-wych lamp w zrenicach.Nie poznawała własnych rysów.Zacisnęła dłoniena kierownicy.Coś się w niej zaczynało żarzyć.Od czasów wspólnegodzieciństwa z Mają niczego podobnego nie odczuwała.Gwałtowne uczuciai namiętności zanikły w niej dawno.Przygniotły je trudne lata małżeństwa,stosy nie zapłaconych rachunków, troska o nadwagę Emmy i frustracja ar-tystycznego niespełnienia.%7łar powstał gdzieś w piersiach, lecz stopniowoschodził niżej, do podbrzusza.Wlał w Ewę życie, dał jej wrażenie, że gdy-by teraz była w atelier, potrafiłaby namalować wspaniały, mocny obraz,lepszy od wszystkich dotychczasowych, oparty na prawdziwym gniewie.Nastrój jej się natychmiast poprawił.Puls przyspieszył, a migotliwe poma-LRTrańczowe światło z sufitu podtrzymywało wewnętrzny płomień aż do wjaz-du do centrum.Tam zjechała na prawy pas i podążyła na Rosenkrantzgate.Wokół kolorowych domków było pusto.Pora widać zbyt wczesna.Przejechała obok zielonego budynku i zaparkowała za schowkiem na rowe-ry na skraju osiedla.Weszła spiesznym krokiem pomiędzy bloki, starającsię wyglądać na zadowoloną i zdecydowaną, jakby roznosiła Dobrą Nowi-nę [ Pobierz całość w formacie PDF ]