[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecież tylko się do nich uśmiechnął.14Thome pomyślał: a więc to jest starość.Wielki fotel przed telewizorem, ze sraczkowatym siedzeniem obłożonym w plastik icałą masą alarmowych guzików przywołujących.Uchwyty przy wannie i przesiąkniętemoczem majtki w umywalce oraz kobieta, która ma cię gdzieś i zagląda do ciebie dwa razydziennie, aby sprawdzić, czy jeszcze żyjesz.- Cukru, pani Nicklin? - McEvoy wyjrzała przez drzwi do kuchni.Annie Nicklin pokręciła beznamiętnie głową, a Thome powtórzył ten gest do McEvoynieco bardziej zdecydowanie.Choć mówiła niewiele, ta kobieta ze szponiastymi dłońmisplecionymi na zielonym kocu, na udach, nadal miała bystry umysł, ale ciało odmawiało jejposłuszeństwa.Artretyzm, cukrzyca, dusznica.Kierowniczka ośrodka, kobieta o surowejtwarzy, imieniem Margaret, z lubością wymieniała całą listę rozmaitych dolegliwości ichorób, gdy wprowadziła ich do pokoju Annie, i wyjaśniła, że raczej wiele się od niej niedowiedzą.Nikomu się to nie udało.McEvoy mimo wszystko przyniosła herbatę i gdy rozdała kubki, Thome wciążzastanawiał się nad pytaniem, które nurtowało go, odkąd przekroczył próg.Co by wolał?Mieć sprawny umysł i wątłe, nic niewarte ciało? A może ciało w wyśmienitej formie, ale zato uszkodzony, wadliwy mózg? Nikt nie miał w tej kwestii większego wyboru, a jednakThome przez chwilę się nad tym zastanawiał.Rozważał opcje.Wyglądało na to, że stan jegoojca się pogarszał, ale jeśli chodzi o Thome a, wolałby raczej, gdyby przyszło co do czego,żeby równocześnie podupadał tak na ciele, jak i na umyśle.Dzięki temu, siedząc we własnychodchodach, byłby błogo nieświadomy tego, co się z nim dzieje.Upił łyk herbaty i pomyślał o spotkaniu z Kenem Bowlesem dzień wcześniej.Otoczłowiek, który potrafił przewidzieć ból i samotność.Wziął biszkopta i pomyślał o Enrightach.Zupełnie jakby nie wystarczyły codzienneudręki starości.Znów rozmyślał o Charliem Gamerze, chłopcu, który stał się dla niego ponadczasowy.Miał przed sobą całe życie, a zarazem było już ono poza nim.Jego matkę zabił syn tejstaruszki siedzącej w sraczkowatym fotelu zabezpieczonym plastikiem i siorbiącej herbatę.Thome spojrzał na Annie Nicklin.Gdy patrzyła na syna Stuarta, kiedy był w wiekuCharliego, co w nim widziała? Czy dostrzegała jego przyszłość? Czy domyślała się, na kogowyrośnie?- Może być, Annie? - spytała McEvoy.Pani Nicklin znów skinęła głową, siorbnęła kolejny łyk herbaty iwciąż wgapiała się wciemny ekran zgaszonego telewizora.Thome podzwignął się z miękkiej, pozbawionej sprężyn sofy i wychylił się do przodu.- Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań na temat Stuarta.Nic.Tylkosiorbanie.I niekończące się dzwięki wykręcającej i zawracającej gdzieśopodal ciężarówki.W którymś z mieszkań zawył pies.Thome przeniósł wzrok na McEvoy.Zrobiłaś pierwszy krok, teraz pociągnijdelikatnie.McEvoy ku swemu rozdrażnieniu dziś rano wygrała swoją szansę, rzucając monetą.Thome nie potrafił określić, czy lepszy kontakt ze staruszką zdoła nawiązać Holland ze swymchłopięcym urokiem, czy obdarzona zdolnością empatii młodsza kobieta? Rzut monetąsprawił, że McEvoy znalazła się w aucie w drodze do Stanmore, z Thome em za kierownicą, aponieważ w samochodzie nie działało ogrzewanie, nawet nie starała się ukrywać, że fatalniesię czuje i że jest w parszywy nastroju.- Nie uśmiecha mi się zbytnio wyciąganie informacji od słodkiej staruszki, której synjest, tak się składa, psychopatą.Nie musisz znać na pamięć mnóstwa podręczników, aby siędomyślić, że mogła mieć z tym coś wspólnego.Thome nie przeczytał ani jednego podręcznika i miał już tego dość.- To znaczy? Czy zamykała go w piwnicy? Malowała mu usta szminką i zmuszała dowkładania sukienek? Musimy pomówić z tą kobietą, a ja, szczerze mówiąc, nie mam zbytniejochoty na debatę o wyższości natury nad wpojonymi reakcjami lub na odwrót.McEvoy najwyrazniej było obojętne, co o tym sądził.- To, co nam wpojono, zawsze wygrywa.Zawsze.Thorne zatrzymał wóz na światłach i zaciągnął hamulec ręczny.- Załóżmy, że masz rację.Nie masz, ale załóżmy hipotetycznie.- McEvoy milczała, wyglądając przez szybę.- A co z ojcem Nicklina? Może biłnieszczęsnego małego Stuarta metalowym wieszakiem czy choćby pasem? - Palmerpowiedział mu, że ojciec Nicklina odszedł z domu, kiedy tamten był jeszcze maleńki.Nikt niewiedział inikogo nie obchodziło, czy żył, a jeżeli tak, gdzie był i czym się zajmował.Przez kilka chwil McEvoy zastanawiała się lub może udawała, że się zastanawia nadtym, co powiedział Thome.- Nie.Matki i synowie.Ojcowie i córki.Thome nacisnął na klakson, kiedy biała furgonetka ruszyła spod świateł, zajeżdżającmu drogę.- Nie znasz mojego ojca.prawda? - McEvoy nie zaśmiała się, więc Thome przestałsię z nią patyczkować.- Posłuchaj, jeżeli ta kobieta może powiedzieć coś, co nam pomoże,chcę to usłyszeć, jasne? Jesteś policjantką, nie psychiatrą amatorem, więc wejdz tam i rób, codo ciebie należy.Odkąd dotarli na miejsce, wszystko, co zrobiła McEvoy, wydawało się grubymi nićmiszyte.%7ładnej subtelności, za to mnóstwo bezpośredniego podejścia.- Może moglibyśmy zacząć od tego, jak Stuart opuścił dom, Annie.Stamszka odrząknęła.Jej piersią jeszcze przez kilka chwil wstrząsał suchy kaszel.Wreszcie się odezwała.- Na tym to się zaczyna i kończy.On odszedł.I kropka.To była jej najdłuższa jak dotąd wypowiedz.Thome spojrzał na McEvoy.Dalej.- I nigdy więcej pani o nim nie słyszała?Annie Nicklin podniosła pusty kubek, spojrzała na niego i odstawiła.-- Dostałam raz list z Londynu.- Wciąż go pani ma?Odwróciła głowę powoli, by na nich popatrzeć, i uśmiechnęła się, choć wyrazniecierpiała.- Nigdy go nie otworzyłam.- Nie chciała pani wiedzieć, co się z nim dzieje? - wtrącił Thome.Nie był pewien, czy zignorowała jego, czy pytanie.W każdym razie nieodpowiedziała.McEvoy mówiła dalej.- Odszedł we wrześniu osiemdziesiątego piątego, zgadza się? - Staruszka skinęłagłową.- Tak po prostu? Z dnia na dzień?- Nie byłam tym.szczególnie zaskoczona.Ani się zbytnio nie przejęłam, dodał za nią w myślach Thome.- To było mniej więcej miesiąc po zniknięciu Karen McMahon? - Pani Nicklinoblizała wargi i spojrzała przed siebie.McEvoy spróbowała raz jeszcze: - Stuart odszedłmniej więcej miesiąc po.?Z cichym jękiem pani Nicklin sięgnęła po laskę opartą o jej fotel istękając z wysiłku,wskazała nią na butelkę z lekarstwami stojącą na telewizorze.Thome wstał i sięgnął po leki.- Te? - Otworzył buteleczkę.- Ile? Tylko jedną? - Pani Nicklin skinęła głową, aThome podał jej pigułkę.Na tacy zamontowanej przy fotelu stała szklanka z wodą.Staruszkapopiła lekarstwo.Thome usiadł.Pigułka dla Annie, aby wydała ducha.Wciąż miała bystryumysł.Na tyle bystry, że wszystko rozumiała.Wiedziała, jaki moment będzienajodpowiedniejszy na przyjęcie leku, aby dzięki temu uniknąć odpowiedzi na kłopotliwepytanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Przecież tylko się do nich uśmiechnął.14Thome pomyślał: a więc to jest starość.Wielki fotel przed telewizorem, ze sraczkowatym siedzeniem obłożonym w plastik icałą masą alarmowych guzików przywołujących.Uchwyty przy wannie i przesiąkniętemoczem majtki w umywalce oraz kobieta, która ma cię gdzieś i zagląda do ciebie dwa razydziennie, aby sprawdzić, czy jeszcze żyjesz.- Cukru, pani Nicklin? - McEvoy wyjrzała przez drzwi do kuchni.Annie Nicklin pokręciła beznamiętnie głową, a Thome powtórzył ten gest do McEvoynieco bardziej zdecydowanie.Choć mówiła niewiele, ta kobieta ze szponiastymi dłońmisplecionymi na zielonym kocu, na udach, nadal miała bystry umysł, ale ciało odmawiało jejposłuszeństwa.Artretyzm, cukrzyca, dusznica.Kierowniczka ośrodka, kobieta o surowejtwarzy, imieniem Margaret, z lubością wymieniała całą listę rozmaitych dolegliwości ichorób, gdy wprowadziła ich do pokoju Annie, i wyjaśniła, że raczej wiele się od niej niedowiedzą.Nikomu się to nie udało.McEvoy mimo wszystko przyniosła herbatę i gdy rozdała kubki, Thome wciążzastanawiał się nad pytaniem, które nurtowało go, odkąd przekroczył próg.Co by wolał?Mieć sprawny umysł i wątłe, nic niewarte ciało? A może ciało w wyśmienitej formie, ale zato uszkodzony, wadliwy mózg? Nikt nie miał w tej kwestii większego wyboru, a jednakThome przez chwilę się nad tym zastanawiał.Rozważał opcje.Wyglądało na to, że stan jegoojca się pogarszał, ale jeśli chodzi o Thome a, wolałby raczej, gdyby przyszło co do czego,żeby równocześnie podupadał tak na ciele, jak i na umyśle.Dzięki temu, siedząc we własnychodchodach, byłby błogo nieświadomy tego, co się z nim dzieje.Upił łyk herbaty i pomyślał o spotkaniu z Kenem Bowlesem dzień wcześniej.Otoczłowiek, który potrafił przewidzieć ból i samotność.Wziął biszkopta i pomyślał o Enrightach.Zupełnie jakby nie wystarczyły codzienneudręki starości.Znów rozmyślał o Charliem Gamerze, chłopcu, który stał się dla niego ponadczasowy.Miał przed sobą całe życie, a zarazem było już ono poza nim.Jego matkę zabił syn tejstaruszki siedzącej w sraczkowatym fotelu zabezpieczonym plastikiem i siorbiącej herbatę.Thome spojrzał na Annie Nicklin.Gdy patrzyła na syna Stuarta, kiedy był w wiekuCharliego, co w nim widziała? Czy dostrzegała jego przyszłość? Czy domyślała się, na kogowyrośnie?- Może być, Annie? - spytała McEvoy.Pani Nicklin znów skinęła głową, siorbnęła kolejny łyk herbaty iwciąż wgapiała się wciemny ekran zgaszonego telewizora.Thome podzwignął się z miękkiej, pozbawionej sprężyn sofy i wychylił się do przodu.- Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań na temat Stuarta.Nic.Tylkosiorbanie.I niekończące się dzwięki wykręcającej i zawracającej gdzieśopodal ciężarówki.W którymś z mieszkań zawył pies.Thome przeniósł wzrok na McEvoy.Zrobiłaś pierwszy krok, teraz pociągnijdelikatnie.McEvoy ku swemu rozdrażnieniu dziś rano wygrała swoją szansę, rzucając monetą.Thome nie potrafił określić, czy lepszy kontakt ze staruszką zdoła nawiązać Holland ze swymchłopięcym urokiem, czy obdarzona zdolnością empatii młodsza kobieta? Rzut monetąsprawił, że McEvoy znalazła się w aucie w drodze do Stanmore, z Thome em za kierownicą, aponieważ w samochodzie nie działało ogrzewanie, nawet nie starała się ukrywać, że fatalniesię czuje i że jest w parszywy nastroju.- Nie uśmiecha mi się zbytnio wyciąganie informacji od słodkiej staruszki, której synjest, tak się składa, psychopatą.Nie musisz znać na pamięć mnóstwa podręczników, aby siędomyślić, że mogła mieć z tym coś wspólnego.Thome nie przeczytał ani jednego podręcznika i miał już tego dość.- To znaczy? Czy zamykała go w piwnicy? Malowała mu usta szminką i zmuszała dowkładania sukienek? Musimy pomówić z tą kobietą, a ja, szczerze mówiąc, nie mam zbytniejochoty na debatę o wyższości natury nad wpojonymi reakcjami lub na odwrót.McEvoy najwyrazniej było obojętne, co o tym sądził.- To, co nam wpojono, zawsze wygrywa.Zawsze.Thorne zatrzymał wóz na światłach i zaciągnął hamulec ręczny.- Załóżmy, że masz rację.Nie masz, ale załóżmy hipotetycznie.- McEvoy milczała, wyglądając przez szybę.- A co z ojcem Nicklina? Może biłnieszczęsnego małego Stuarta metalowym wieszakiem czy choćby pasem? - Palmerpowiedział mu, że ojciec Nicklina odszedł z domu, kiedy tamten był jeszcze maleńki.Nikt niewiedział inikogo nie obchodziło, czy żył, a jeżeli tak, gdzie był i czym się zajmował.Przez kilka chwil McEvoy zastanawiała się lub może udawała, że się zastanawia nadtym, co powiedział Thome.- Nie.Matki i synowie.Ojcowie i córki.Thome nacisnął na klakson, kiedy biała furgonetka ruszyła spod świateł, zajeżdżającmu drogę.- Nie znasz mojego ojca.prawda? - McEvoy nie zaśmiała się, więc Thome przestałsię z nią patyczkować.- Posłuchaj, jeżeli ta kobieta może powiedzieć coś, co nam pomoże,chcę to usłyszeć, jasne? Jesteś policjantką, nie psychiatrą amatorem, więc wejdz tam i rób, codo ciebie należy.Odkąd dotarli na miejsce, wszystko, co zrobiła McEvoy, wydawało się grubymi nićmiszyte.%7ładnej subtelności, za to mnóstwo bezpośredniego podejścia.- Może moglibyśmy zacząć od tego, jak Stuart opuścił dom, Annie.Stamszka odrząknęła.Jej piersią jeszcze przez kilka chwil wstrząsał suchy kaszel.Wreszcie się odezwała.- Na tym to się zaczyna i kończy.On odszedł.I kropka.To była jej najdłuższa jak dotąd wypowiedz.Thome spojrzał na McEvoy.Dalej.- I nigdy więcej pani o nim nie słyszała?Annie Nicklin podniosła pusty kubek, spojrzała na niego i odstawiła.-- Dostałam raz list z Londynu.- Wciąż go pani ma?Odwróciła głowę powoli, by na nich popatrzeć, i uśmiechnęła się, choć wyrazniecierpiała.- Nigdy go nie otworzyłam.- Nie chciała pani wiedzieć, co się z nim dzieje? - wtrącił Thome.Nie był pewien, czy zignorowała jego, czy pytanie.W każdym razie nieodpowiedziała.McEvoy mówiła dalej.- Odszedł we wrześniu osiemdziesiątego piątego, zgadza się? - Staruszka skinęłagłową.- Tak po prostu? Z dnia na dzień?- Nie byłam tym.szczególnie zaskoczona.Ani się zbytnio nie przejęłam, dodał za nią w myślach Thome.- To było mniej więcej miesiąc po zniknięciu Karen McMahon? - Pani Nicklinoblizała wargi i spojrzała przed siebie.McEvoy spróbowała raz jeszcze: - Stuart odszedłmniej więcej miesiąc po.?Z cichym jękiem pani Nicklin sięgnęła po laskę opartą o jej fotel istękając z wysiłku,wskazała nią na butelkę z lekarstwami stojącą na telewizorze.Thome wstał i sięgnął po leki.- Te? - Otworzył buteleczkę.- Ile? Tylko jedną? - Pani Nicklin skinęła głową, aThome podał jej pigułkę.Na tacy zamontowanej przy fotelu stała szklanka z wodą.Staruszkapopiła lekarstwo.Thome usiadł.Pigułka dla Annie, aby wydała ducha.Wciąż miała bystryumysł.Na tyle bystry, że wszystko rozumiała.Wiedziała, jaki moment będzienajodpowiedniejszy na przyjęcie leku, aby dzięki temu uniknąć odpowiedzi na kłopotliwepytanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]