[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielkie szyby bez firanek, wiekowe fotele obiteczerwoną skórą, ciemne wnętrze wszystko przypomina wyobrażenie oluksusowym lokalu, jakie Polacy mieli jeszcze dwadzieścia lat temu.Wszedłem do środka i po krótkich wyjaśnieniach zaprowadzono mnie dodługiego na kilkanaście metrów baru, przed którym stały rzędem stołkibarowe, składające się z długiego metalowego pręta, na którego szczycieumieszczono okrągłe, czerwone siedzisko. Marszand , w ciemnym okularach na nosie, siedział na jednym zestołków.Nogi musiał umieścić na poprzeczce u dołu pręta, bo nie sięgały mudo podłogi.Pił jakiegoś drinka przez rurkę wystającą z wysokiej szklankiudekorowanej połówką cytryny.Ujrzawszy mnie wskazał na miejsce oboksiebie i zawołał barmana.Zamówiłem sok pomarańczowy. Jesteś punktualny powiedział zmęczonym tonem. Co będziemy dzisiaj robić? Powinniśmy zaraz wyruszyć, ale Niemcy zażyczyli sobie wczorajtrochę zabalować i pewnie trochę się to przeciągnie. syknął z bólu iprzyłożył palce obu rąk do głowy. Jacy Niemcy? zapytałem, ale odpowiedz stała już za moimiplecami i przemówiła angielszczyzną z mocnym akcentem. Dzień dobry odwróciliśmy się jak na komendę i zobaczyliśmydwóch mężczyzn, których znałem ze zdjęć monitoringu na lotnisku: Widzę, że odczuwa pan ciągle skutki wczorajszego bankietu powiedziałjowialnie niski i gruby Hans Groebe, uśmiechając się do skrzywionego Marszanda.Ale musimy już jechać.Jak mawiamy my, Niemcy, Ordnungmuss sein.Kim jest pański towarzysz? wbił we mnie ciekawskie oczka. To mój kierowca i ochroniarz, Paweł Daniec przedstawił mnie Marszand. Nas nie trzeba się bać, Herr Marszand Groebe wydawał sięurażony brakiem zaufania. Poza tym nie potrzebujemy świadków. dodał niskim,rozwibrowanym głosem wysoki blondyn Erwin Stolberg i zmierzył mnieposępnym, zimnym spojrzeniem. Z pańskich wczorajszych wyjaśnień wywnioskowałem, że może nambyć potrzebny ktoś silny. oponował Marszand. Erwin jest wystarczająco silny przerwał mu Groebe. Ale niema co tracić czasu machnął ręką. Ruszajmy czym prędzej powiedział, odwrócił się na pięcie i skierował do drzwi.Erwin Stolbergpodążył za nim. Marszand zsunął się z krzesła z taką miną, jakby na podłodzerozsypano pinezki.Zerknął znad okularów na oddalających się Niemców ipochylił się ku mnie.Kluczyki, które wypuścił z ręki, zastukały cicho o blat kontuaru. Czarny mercedes klasy CL z przyciemnianymi szybami nawarszawskich numerach.Stoi obok wejścia.Niemcy byli już na zewnątrz.Hans Groebe gestykulował energicznie imówił coś do Erwina Stolberga, który spoglądał na nas podejrzliwie.Czymprędzej do nich dołączyliśmy.Wychodząc przez drzwi wdusiłem przycisk alarmu na pilocieprzyczepionym do kluczyków.Luksusowa limuzyna po prawej zamrugałaświatłami i zapiszczała trzy razy.Kolejny przycisk i miękko szczęknąłcentralny zamek.Otworzyłem drzwi.Najpierw tylne przed Groebem iStolbergiem, a potem przednie obok kierowcy przed Marszandem.Wkońcu wsiadłem sam i uruchomiłem silnik. Wyjedz z Warszawy aleją Krakowską nakazał Marszand.Wydostałem się na Marszałkowską i z Ronda Dmowskiego zjechałem wprawo, w Aleje Jerozolimskie.Zerkałem co chwila w lusterko nad przedniąszybą.Stolberg siedział znudzony, wpatrując się w swoje kolana, ale Groebe zwyraznym zainteresowaniem przyglądał się mijanym przez nas budynkom.Jechaliśmy już Alejami Jerozolimskimi, kiedy w końcu odezwał sięgłosem nasyconym złośliwością: Głupio zrobiliście wywołując powstanie.Przedwojenna Warszawabyła dużo ładniejsza.Usłyszawszy te słowa, miałem chęć zawrócić, powiezć moich pasażerówprosto do Pałacu Mostowskich i oddać ich w ręce Skorlińskiego.Wiedziałemjednak, że stawka jest dużo wyższa niż urażone uczucia patriotyczne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wielkie szyby bez firanek, wiekowe fotele obiteczerwoną skórą, ciemne wnętrze wszystko przypomina wyobrażenie oluksusowym lokalu, jakie Polacy mieli jeszcze dwadzieścia lat temu.Wszedłem do środka i po krótkich wyjaśnieniach zaprowadzono mnie dodługiego na kilkanaście metrów baru, przed którym stały rzędem stołkibarowe, składające się z długiego metalowego pręta, na którego szczycieumieszczono okrągłe, czerwone siedzisko. Marszand , w ciemnym okularach na nosie, siedział na jednym zestołków.Nogi musiał umieścić na poprzeczce u dołu pręta, bo nie sięgały mudo podłogi.Pił jakiegoś drinka przez rurkę wystającą z wysokiej szklankiudekorowanej połówką cytryny.Ujrzawszy mnie wskazał na miejsce oboksiebie i zawołał barmana.Zamówiłem sok pomarańczowy. Jesteś punktualny powiedział zmęczonym tonem. Co będziemy dzisiaj robić? Powinniśmy zaraz wyruszyć, ale Niemcy zażyczyli sobie wczorajtrochę zabalować i pewnie trochę się to przeciągnie. syknął z bólu iprzyłożył palce obu rąk do głowy. Jacy Niemcy? zapytałem, ale odpowiedz stała już za moimiplecami i przemówiła angielszczyzną z mocnym akcentem. Dzień dobry odwróciliśmy się jak na komendę i zobaczyliśmydwóch mężczyzn, których znałem ze zdjęć monitoringu na lotnisku: Widzę, że odczuwa pan ciągle skutki wczorajszego bankietu powiedziałjowialnie niski i gruby Hans Groebe, uśmiechając się do skrzywionego Marszanda.Ale musimy już jechać.Jak mawiamy my, Niemcy, Ordnungmuss sein.Kim jest pański towarzysz? wbił we mnie ciekawskie oczka. To mój kierowca i ochroniarz, Paweł Daniec przedstawił mnie Marszand. Nas nie trzeba się bać, Herr Marszand Groebe wydawał sięurażony brakiem zaufania. Poza tym nie potrzebujemy świadków. dodał niskim,rozwibrowanym głosem wysoki blondyn Erwin Stolberg i zmierzył mnieposępnym, zimnym spojrzeniem. Z pańskich wczorajszych wyjaśnień wywnioskowałem, że może nambyć potrzebny ktoś silny. oponował Marszand. Erwin jest wystarczająco silny przerwał mu Groebe. Ale niema co tracić czasu machnął ręką. Ruszajmy czym prędzej powiedział, odwrócił się na pięcie i skierował do drzwi.Erwin Stolbergpodążył za nim. Marszand zsunął się z krzesła z taką miną, jakby na podłodzerozsypano pinezki.Zerknął znad okularów na oddalających się Niemców ipochylił się ku mnie.Kluczyki, które wypuścił z ręki, zastukały cicho o blat kontuaru. Czarny mercedes klasy CL z przyciemnianymi szybami nawarszawskich numerach.Stoi obok wejścia.Niemcy byli już na zewnątrz.Hans Groebe gestykulował energicznie imówił coś do Erwina Stolberga, który spoglądał na nas podejrzliwie.Czymprędzej do nich dołączyliśmy.Wychodząc przez drzwi wdusiłem przycisk alarmu na pilocieprzyczepionym do kluczyków.Luksusowa limuzyna po prawej zamrugałaświatłami i zapiszczała trzy razy.Kolejny przycisk i miękko szczęknąłcentralny zamek.Otworzyłem drzwi.Najpierw tylne przed Groebem iStolbergiem, a potem przednie obok kierowcy przed Marszandem.Wkońcu wsiadłem sam i uruchomiłem silnik. Wyjedz z Warszawy aleją Krakowską nakazał Marszand.Wydostałem się na Marszałkowską i z Ronda Dmowskiego zjechałem wprawo, w Aleje Jerozolimskie.Zerkałem co chwila w lusterko nad przedniąszybą.Stolberg siedział znudzony, wpatrując się w swoje kolana, ale Groebe zwyraznym zainteresowaniem przyglądał się mijanym przez nas budynkom.Jechaliśmy już Alejami Jerozolimskimi, kiedy w końcu odezwał sięgłosem nasyconym złośliwością: Głupio zrobiliście wywołując powstanie.Przedwojenna Warszawabyła dużo ładniejsza.Usłyszawszy te słowa, miałem chęć zawrócić, powiezć moich pasażerówprosto do Pałacu Mostowskich i oddać ich w ręce Skorlińskiego.Wiedziałemjednak, że stawka jest dużo wyższa niż urażone uczucia patriotyczne [ Pobierz całość w formacie PDF ]