[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale przecież każdy znich to osobna pieśń, o własnej melodii i układanym latami tekście.Pryną poobydwu stronach estakady, Bóg jeden wie, dokąd każdy z nich się spieszy, za czymgoni, o czym rozmawia z sąsiadem wymachując rękami albo co myśli wtulając twarzw kołnierz, chowając ją znów nie wiadomo przed zimnym wiatrem, normalnym dlatych okolic, czy przed cudzymi spojrzeniami? Płyną codziennie obok ciebie i niezauważasz ich twarzy, co najwyżej podświadomie rejestrujesz ich obecność.JakStrona 75Wybrańcy bogówteraz zamknąć ten uliczny tłum, tłum miasta, tłum całego świata, w kilkuzwrotkach piosenki, w kilkunastu akordach? Trzeba by wyrzucić ich poza tekst,inaczej rozsadzą go sobą.Nazwać jednym słowem i zapomnieć.Przechodnie.Społeczeństwo.Ludzie.Albo hołota.Dobra, niech będą przechodnie.Aatwoprzychodzi ci znalezienie nazwy dla całego świa-200ta, a przecież, tak naprawdę, jakie to cholernie trudne.I ile zależy odjednego, właściwego słowa.W twojej pieśni oni będą przecież tym, kim ichnazwiesz.Czasem przychodziło mu do głowy, że wszystko, co się dzieje w świecie, tokwestia nie czynów, nie faktów, ale właśnie słów.Tylko poprzez słowa zdarzeniadocierają do ludzkich dusz.Więc ten, kto będzie dobierał słowa, tworzy świat,tworzy rzeczywistość dla wszystkich, którzy w niej żyją.I jeżeli o cokolwiekchcesz się użerać, musisz zacząć od słów.Nazwij czyjeś uniesienie, czyjśgłęboki ogień po prostu religianctwem, i już każdy to określi i odrzuci.Bo jużna samym słowie religianctwo" ciąży piętno odrzucenia.Nazwij to wiarą.nie,wiara to jeszcze za mało.Jak to właściwie nazwać? Nie znał odpowiedniegookreślenia.Przecież sam czasem mawiał religianci", bo słyszał to słowo tylerazy, że wczepiło mu się w mózg i podsuwało się samo, takie krótkie, zwięzłe,wygodne.Czyli że oni jednak w tej walce na słowa wygrywali.Nawet z tobą,Kensicz.A przecież, do jasnej cholery, jesteś właśnie od tego, by prowadzićwojnę o słowa.Dobra, powiedzmy, że byłeś od tego.Teraz chyba trzeba to zostawić innym.Miotacz leży w skrytce pod siedzeniem i pewnie drży z niecierpliwości.Flajter na minimalnej prędkości kołysał się lekko, jakby chciał pokazaćwszystkim umieszczone na burtach znaki Instytutu.Przechodnie jednak trzebaich jakoś nazwać spoglądali na nie czasem, odwracając szybko głowy i szepczącmiędzy sobą.Może pytali, co te kolorowe plamy oznaczają, a może wiedzieli to imruczeli pod nosem swoje życzenia pod adresem ukrytego za zaciemnionymi szybamikierowcy.Dzięki temu, że przyciemnił szyby, łatwiej mu było przepatrywać tentłum, w którym być może plątał się Hornen.Zresztą musiał to zrobić a nużprzypętałby się jakiś policjant i ze zdumieniem zapytał swoich przełożonych, cow jego201rewirze robi młodociany dirtas za sterami instytutowego flajtera.Powoli dopłynął do centrum placu miasta.Flajter zakołysał się jeszcze raz iosiadł ciężko na wewnętrznej, niedostępnej dla rollerów i pieszych części PlacuSecesji.Z betonowej płaszczyzny, dokładnie w jej środku, wykwitał na wysokimcokole pomnik pęk stężałych na mrozie blaszanych szmat, rzuconych na czterystrony wiatru.Pod nimi wyryto wielkimi literami napis: POLEGLI ZA WAS.Przecież nie za to, by komputery śledziły każdy wasz krok, nie za to, żebyzmieniono was w hodowlane bydło, przypominające tylko z nazwy ludzi.I nie zato, żebyście nie mieli czego żreć.I nie po to dali się wtedy, przed laty,pozabijać rwąc się na miotacze federacyjnego garnizonu Hynien, żebyściewyrodzili się w rasę niewolników, którzy o nic już nie dbają, niczego nie chcą,za nic nie biorą odpowiedzialności i tylko kombinują uparcie, jak się wykręcićnajtańszym kosztem i nie dać się zaje-bać.Historia to pokrętne bydlę.Kensicz,zdając sobie sprawę, że to głupie, podświadomie nienawidził tych, co za niegopolegli.Wcale ich o to nie prosił.Zresztą, niech się cieszą.Umarli w błogiejnieświadomości za co i dla kogo właściwie umierają.A ty masz taką świadomość? Może tobie też kiedyś postawią pomnik i będą zaganiaćdzieci ze szkół, żeby składały pod nim zeschłe badyle, a w duszy nienawidziłycię za rzeczy, o których nawet nie myślałeś.Bo przecież ludzie, którzy przyjdą,nie prosili cię wcale, żebyś rzucał wszystko i zamiast grać, ruszał kuchwalebnemu przeznaczeniu.Podobne myśli tłukły mu się pod czaszką od paru dni.Po Trumnie, kiedy mielitrochę czasu dla siebie, podzielił się nimi z Hornenem, ale ten tylko wzruszyłramionami i sapnął gniewnie, żeby przestał pierdolić.I żeby myślał o tym, cojest do zrobienia, a nie o pierdu-202łach.Sayen w ogóle nie słyszał, nawet nie wzruszył ramionami.Zresztą z Sayenemnie potrafiłby jakoś gadać o sprawach, które tkwiły w nim głęboko.Sam niewiedział, dlaczego.Po paru minutach zobaczył wreszcie Hornena.Szedł niedbałym krokiem, z rękami wkieszeniach i twarzą ukrytą w kołnierzu.Na oko nie różnił się absolutnie niczymod innych przechodniów.Może to jakaś specjalna umiejętność, której się długouczył, może fajterski instynkt, ale Kensicz zauważył, że gdziekolwiek by Hornenanie postawić, zupełnie nie odróżniał się od tła.Dreptał powoli, dłubał w nosie,zaglądał w witryny sklepów dokładnie tak samo jak inni.Kropla w rzece.Strona 76Wybrańcy bogówZmienił nagle krok, włączając się w płynący przejściem strumień szarych istnień.Taki sam, nic nie dostrzegający, szary oraz zmęczony.Dopiero na wysokościflajtera odbił nagle w prawo i podszedł do pojazdu kilkoma długimi, szybkimikrokami.Szarpnął drzwiczki i wpasował się w fotel obok kierowcy.Tak jakbywyskoczył tylko na sekundę po papierosy do pobliskiego dystrybutora.Bez słowa,nie spojrzawszy nawet na Kensicza.Zerknął tylko przez szybę, czy nikt się zanim nie obejrzał. Szkoda faceta powiedział, wciąż odwrócony do szyby.Powiedział to poswojemu, szorstko, jakoś tak pewnie.Cała kabina w jednej chwili wypełniła sięHor-nenem, jego wieczną szorstkością, bezlitośnie wypychającą gdzieś nastrój,który Kensicz rozsnuł w niej na własny użytek. Co? Taki w jasnym płaszczu, szedł za mną.Pokazał na ciebie i mówi Patrz pan, odrana się skurwysyny tak rozbijają".Teraz będzie srał po nogach, że się wyrwałdo kapucha.O, ogląda się, Głupio, cholera.Przynajmniej jeszcze miał odwagę cośpowiedzieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ale przecież każdy znich to osobna pieśń, o własnej melodii i układanym latami tekście.Pryną poobydwu stronach estakady, Bóg jeden wie, dokąd każdy z nich się spieszy, za czymgoni, o czym rozmawia z sąsiadem wymachując rękami albo co myśli wtulając twarzw kołnierz, chowając ją znów nie wiadomo przed zimnym wiatrem, normalnym dlatych okolic, czy przed cudzymi spojrzeniami? Płyną codziennie obok ciebie i niezauważasz ich twarzy, co najwyżej podświadomie rejestrujesz ich obecność.JakStrona 75Wybrańcy bogówteraz zamknąć ten uliczny tłum, tłum miasta, tłum całego świata, w kilkuzwrotkach piosenki, w kilkunastu akordach? Trzeba by wyrzucić ich poza tekst,inaczej rozsadzą go sobą.Nazwać jednym słowem i zapomnieć.Przechodnie.Społeczeństwo.Ludzie.Albo hołota.Dobra, niech będą przechodnie.Aatwoprzychodzi ci znalezienie nazwy dla całego świa-200ta, a przecież, tak naprawdę, jakie to cholernie trudne.I ile zależy odjednego, właściwego słowa.W twojej pieśni oni będą przecież tym, kim ichnazwiesz.Czasem przychodziło mu do głowy, że wszystko, co się dzieje w świecie, tokwestia nie czynów, nie faktów, ale właśnie słów.Tylko poprzez słowa zdarzeniadocierają do ludzkich dusz.Więc ten, kto będzie dobierał słowa, tworzy świat,tworzy rzeczywistość dla wszystkich, którzy w niej żyją.I jeżeli o cokolwiekchcesz się użerać, musisz zacząć od słów.Nazwij czyjeś uniesienie, czyjśgłęboki ogień po prostu religianctwem, i już każdy to określi i odrzuci.Bo jużna samym słowie religianctwo" ciąży piętno odrzucenia.Nazwij to wiarą.nie,wiara to jeszcze za mało.Jak to właściwie nazwać? Nie znał odpowiedniegookreślenia.Przecież sam czasem mawiał religianci", bo słyszał to słowo tylerazy, że wczepiło mu się w mózg i podsuwało się samo, takie krótkie, zwięzłe,wygodne.Czyli że oni jednak w tej walce na słowa wygrywali.Nawet z tobą,Kensicz.A przecież, do jasnej cholery, jesteś właśnie od tego, by prowadzićwojnę o słowa.Dobra, powiedzmy, że byłeś od tego.Teraz chyba trzeba to zostawić innym.Miotacz leży w skrytce pod siedzeniem i pewnie drży z niecierpliwości.Flajter na minimalnej prędkości kołysał się lekko, jakby chciał pokazaćwszystkim umieszczone na burtach znaki Instytutu.Przechodnie jednak trzebaich jakoś nazwać spoglądali na nie czasem, odwracając szybko głowy i szepczącmiędzy sobą.Może pytali, co te kolorowe plamy oznaczają, a może wiedzieli to imruczeli pod nosem swoje życzenia pod adresem ukrytego za zaciemnionymi szybamikierowcy.Dzięki temu, że przyciemnił szyby, łatwiej mu było przepatrywać tentłum, w którym być może plątał się Hornen.Zresztą musiał to zrobić a nużprzypętałby się jakiś policjant i ze zdumieniem zapytał swoich przełożonych, cow jego201rewirze robi młodociany dirtas za sterami instytutowego flajtera.Powoli dopłynął do centrum placu miasta.Flajter zakołysał się jeszcze raz iosiadł ciężko na wewnętrznej, niedostępnej dla rollerów i pieszych części PlacuSecesji.Z betonowej płaszczyzny, dokładnie w jej środku, wykwitał na wysokimcokole pomnik pęk stężałych na mrozie blaszanych szmat, rzuconych na czterystrony wiatru.Pod nimi wyryto wielkimi literami napis: POLEGLI ZA WAS.Przecież nie za to, by komputery śledziły każdy wasz krok, nie za to, żebyzmieniono was w hodowlane bydło, przypominające tylko z nazwy ludzi.I nie zato, żebyście nie mieli czego żreć.I nie po to dali się wtedy, przed laty,pozabijać rwąc się na miotacze federacyjnego garnizonu Hynien, żebyściewyrodzili się w rasę niewolników, którzy o nic już nie dbają, niczego nie chcą,za nic nie biorą odpowiedzialności i tylko kombinują uparcie, jak się wykręcićnajtańszym kosztem i nie dać się zaje-bać.Historia to pokrętne bydlę.Kensicz,zdając sobie sprawę, że to głupie, podświadomie nienawidził tych, co za niegopolegli.Wcale ich o to nie prosił.Zresztą, niech się cieszą.Umarli w błogiejnieświadomości za co i dla kogo właściwie umierają.A ty masz taką świadomość? Może tobie też kiedyś postawią pomnik i będą zaganiaćdzieci ze szkół, żeby składały pod nim zeschłe badyle, a w duszy nienawidziłycię za rzeczy, o których nawet nie myślałeś.Bo przecież ludzie, którzy przyjdą,nie prosili cię wcale, żebyś rzucał wszystko i zamiast grać, ruszał kuchwalebnemu przeznaczeniu.Podobne myśli tłukły mu się pod czaszką od paru dni.Po Trumnie, kiedy mielitrochę czasu dla siebie, podzielił się nimi z Hornenem, ale ten tylko wzruszyłramionami i sapnął gniewnie, żeby przestał pierdolić.I żeby myślał o tym, cojest do zrobienia, a nie o pierdu-202łach.Sayen w ogóle nie słyszał, nawet nie wzruszył ramionami.Zresztą z Sayenemnie potrafiłby jakoś gadać o sprawach, które tkwiły w nim głęboko.Sam niewiedział, dlaczego.Po paru minutach zobaczył wreszcie Hornena.Szedł niedbałym krokiem, z rękami wkieszeniach i twarzą ukrytą w kołnierzu.Na oko nie różnił się absolutnie niczymod innych przechodniów.Może to jakaś specjalna umiejętność, której się długouczył, może fajterski instynkt, ale Kensicz zauważył, że gdziekolwiek by Hornenanie postawić, zupełnie nie odróżniał się od tła.Dreptał powoli, dłubał w nosie,zaglądał w witryny sklepów dokładnie tak samo jak inni.Kropla w rzece.Strona 76Wybrańcy bogówZmienił nagle krok, włączając się w płynący przejściem strumień szarych istnień.Taki sam, nic nie dostrzegający, szary oraz zmęczony.Dopiero na wysokościflajtera odbił nagle w prawo i podszedł do pojazdu kilkoma długimi, szybkimikrokami.Szarpnął drzwiczki i wpasował się w fotel obok kierowcy.Tak jakbywyskoczył tylko na sekundę po papierosy do pobliskiego dystrybutora.Bez słowa,nie spojrzawszy nawet na Kensicza.Zerknął tylko przez szybę, czy nikt się zanim nie obejrzał. Szkoda faceta powiedział, wciąż odwrócony do szyby.Powiedział to poswojemu, szorstko, jakoś tak pewnie.Cała kabina w jednej chwili wypełniła sięHor-nenem, jego wieczną szorstkością, bezlitośnie wypychającą gdzieś nastrój,który Kensicz rozsnuł w niej na własny użytek. Co? Taki w jasnym płaszczu, szedł za mną.Pokazał na ciebie i mówi Patrz pan, odrana się skurwysyny tak rozbijają".Teraz będzie srał po nogach, że się wyrwałdo kapucha.O, ogląda się, Głupio, cholera.Przynajmniej jeszcze miał odwagę cośpowiedzieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]