[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich interpreta-cja jako kalendarzy jest prawdopodobna, ale niezadowalająca.Istniałyprostsze metody określania początku wiosny i przepowiadania jesieni.Wszystkim nam coś umknęło.Czy przeoczyliśmy coś, co pozwoliłobynam przejrzeć knowania ludzi epoki kamiennej? Zapowiedzi nadejściapór roku nigdy nie były potrzebne rolnictwu, bo - pomijając niewielkiezmiany - pory roku pojawiają się cyklicznie.Precyzyjny kalendarzbyłby użyteczny przy tworzeniu horoskopów opartych na gwiazdach.Ale mówmy poważnie: Czy daty odczytywane z kromlechów deter-minowały święcenia kapłańskie, święta rytualne, kulty gwiazd? Czytakie dni były określane przez procesy zachodzące na niebie? Czy były topomniki istot, przybywających z Kosmosu a następnie tam znikających?Czy phallus był symbolem życia, które przybyło z Kosmosu? Interpreta-cję "kalendarzową" można zaliczyć do arsenału rozwiązań kamiennejzagadki, ale nie będzie to moim zdaniem szczyt logicznego myślenia."Wizyty robocze"Wizyty robocze.Głupie określenie, używane od pewnego czasu przezpolityków.Jeżeli ci panowie spożywają posiłek, to jest to oczywiście"posiłek roboczy".Jeżeli zabierają się do pracy z samego rana, to gada-ją bez końca przy "roboczym śniadaniu".Ostatnio jeden z radiowychkomentatorów politycznych powiedział nawet, że spotkano się na"drinku roboczym".Jeżeli tak się to nazywa, to ja w trakcie moichpodróży stale biorę udział w śniadaniach roboczych, posiłkach robo-czych i roboczych drinkach.Wieczorem, po powrocie z wycieczki, byłem umówiony ze Szwaj-carami mieszkającymi w Bogocie na "spotkanie robocze".W jegotrakcie poznałem mojego rodaka, pochodzącego ze Szwajcarii romańs-kiej Raphy'ego Lattiona.Lattion jest profesorem muzyki w KolegiumSzwajcarskim w stolicy Kolumbii.Zna moje książki, dlatego też zarazpo przedstawieniu się zadał mi pytanie, czy widziałem "płytkę genetycz-ną".Gdy usłyszałem słowo "genetyczna", pomyślałem od razu o phal- lusach w Leyva.- Nie, a co to jest? - zacząłem się dopytywać.Profesor Lattion wyjaśnił, że chodzi tu o znalezisko pokryte po obustronach zdumiewającymi reliefami: jest to cykl obrazów przedstawiają-cy powstawanie życia od plemnika do płodu, druga strona wyobrcżazapłodnienie komórki i jej rozwój do żaby.- Jaki jest wiek płytki?Profesor Lottion odetchnął i odparł po dłuższym namyśle:- Pewnie parę tysięcy lat.W moich oczach zabłysły chyba wątpliwości, bo przecież prehistory-czni mieszkańcy dzisiejszej Kolumbii - nie dysponujący mikroskopami- nie mogli wiedzieć o istnieniu plemników.Mój siwy rodak dorzuciłwięc prędko:- Może pan ją przecież zobaczyć! Jest w posiadaniu ojca jednegoz moich byłych uczniów.To profesor Jaime Gutierrez.Chce go panpoznać?- Proszę mnie z nim umówić.Płytka genetycznaSam punktualny co do minuty, ucieszyłem się, że profesor Gutierrezczeka na mnie przed swoim bungalowem przy Carrera 9B nr 126.Bardziej niż luzne sportowe ubranie rzucały sig w cczy jego silne,nerwowe, spracowane ręce.Powiedziałem mu o tym.W ciemnychoczach tego wysokiego, szczupłego człowieka o twarzy okolonej brodąpojawił się dobroduszny uśmiech.Tak, powiedział, dużo rysuje, jestprojektantem form przemysłowych, ten przedmiot wykłada również natrzech uniwersytetach w Bogocie.Techniczno-artystyczną działalnością jest zresztą zarażona cała rodzi-na! W wielkim pokoju "rękodzielnictwem" była zajęta jego żona, czterejsynowie, córka oraz ich przyjaciele i przyjaciółki - wszyscy mieli jużukończone 18 lat.Synowie wyglądali jak sobowtóry Che Guevary:zarośnięci jak ten lekarz i przywódca guerilli, na głowach czapki bezdaszka.Byli oni jednak zwolennikami wyłącznie zewnętrznych atry-butów tego rewolucjonisty.Wszyscy - chłopcy i dziewczyny - a częściowo również matka,uprawiali swoje hobby.Formowali coś lub malowali, tworzyli delikatnemobile, najstarszy robił w ciemni powiększenia swoich zdjęć.PaniGutierrez malowała delikatnym pędzelkiem szklane płytki w stylustarego malarstwa na szkle.Południowoamerykańskie życie rodzinne,o jakim nawet nie myśleliśmy, słysząc codzienne komunikaty o niepo-kojach w tej części Nowego Zwiata.Media prawie nic nie mówiąo tej milczącej większości.Takie było moje pierwsze wrażenie po wejściu do tego domu.Pózniejujrzałem regały stojące wzdłuż wszystkich ścian, obładowane znalezis-kami archeologicznymi - zarówno w pierwszym pomieszczeniu, jaki w pozostałych.Gutierrez wyłuskał mnie i profesora Lattiona z rodzin-nego grona i zaprowadził do swojego spartańsko wyposażonegogabinetu, w którym znajdowało się biurko, krzesło, deska kreślarska i regały pełne ceramiki i dziwnych kamieni.Sięgnął po rzecz pierwsząz brzegu - rodzaj amuletu wielkości dłoni.Przedmiot był pokrytywygrawerowanymi znakami pisma.Nagle mi zaświtało: Glozel!Afery w GlozelMiędzy Lyonem a słynnym kąpieliskiem Vichy we Francji, w depar-tamencie Allier, jest mała miejscowość Glozel - wioska jak wieleinnych.Glozel jednak stało się sławne - dzięki znaleziskom, któreujrzały tu światło dzienne, i dzięki intrygom, jakie one wywołały.Zro-bił się z tego prawie kryminał.1 marca 1924 roku młody wieśniak Emile Fradin orał swoje pole.Irytowały go kamienie wybijające szczerby w lemieszu.Zaczął je zbieraći składać na miedzy.W trakcie tej pracy poczuł, że jeden jest lżejszyod innych.Ręką starł ziemię i zobaczył znaki pisma układające sięw niezrozumiałe słowo T-H-O-U-X.Fradin wsunął znalezisko dokieszeni kurtki i po powrocie do domu umył.Wówczas okazało się, żetak naprawdę "kamień" jest glinianą skorupą.Wieśniak nie potrafiłwprawdzie odczytać rytów, za to zaczął oddzielać skorupy od kamieni,bo uznał, że znalezisko może stanowić zabytek.Taki mądry był tenprosty francuski chłop.Trud się opłacił: Fradin odkrył tysiące tabli-czek i kamieni pokrytych rytami.Wieść o znaleziskach z Glozel dotarła wkrótce do Vichy.Tam usłyszałją uzdrowiskowy lekarz, dr Antonio Morlet [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl