[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cóż.Mam zamiar rzucić palenie.Już wkrótce.- Wspaniale.Sądzę jednak, że akurat teraz papieros bardzo się panu przyda.Więc jak to sięstało? A może woli pan o tym nie mówić?- Właściwie.Właściwie trudno mi coś powiedzieć - odparł.- Ta ciężarówka skręciła nagle tużprzed nami.Rozwaliła barierę i przedarła się na drugą stronę.A my.Chyba strzeliła namopona.Tak mi się zdaje.Próbowaliśmy się zatrzymać i wtedy.Od tamtego momentu wszystkojest nieco zamazane.Skończyło się na tym, że władowaliśmy się w tył innego auta.Nie wiem,czemu tego także nie pamiętam.Psiakrew, przepraszam! - Głos mu zadrżał i szybkoprzesunął dłonią po oczach.- To było cholernie przerażające, to całe zdarzenie.Wreszcie dotarli na poziom parteru.Podeszli do głównego wyjścia; chłopak opadł całymciężarem o szklane drzwi i parę razy odetchnął pełną piersią.- Może niech pan lepiej usiądzie.Widać, że jest pan zupełnie rozbity.- Tak.Czuję się.Właściwie trochę mi niedobrze.Bardzo przepraszam.Nagle popędził w stronę najbliższych krzaków, zniknął na chwilę, a kiedy wrócił, miał wyrazniezawstydzoną minę.- Strasznie panią przepraszam - powiedział, opadając całym ciężarem na schodek, tuż obokniej.- Nie jestem w najlepszej formie.- Niech pan przestanie się wygłupiać.Proszę siedzieć, przyniosę panu wody.Kiedy wróciła, siedział z twarzą ukrytą w dłoniach.- Dziękuję.Bardzo pani uprzejma.- Wszystko w ramach obsługi pacjenta.- Właściwie jaką ma pani specjalność?- Mam zamiar zostać chirurgiem.Chirurgiem położnikiem.- Hmm, to brzmi niezwykle frapująco.Czy widziała pani Tobesa, kiedy go przywiezli?- Tylko w przelocie.Mieliśmy koszmarny dzień.- Założę się, że tak.Wyciągnął do niej rękę.- Barney Fraser.- Cześć, Barney.Miałeś właśnie zostać drużbą, tak?- Tak.No cóż.- Jak tam narzeczona? Jak daje sobie radę?- Pewnie kiepsko, jak sądzę - odparł obojętnym tonem.- Najwyrazniej była zbyt wstrząśnięta,żeby tu przyjechać.- Rozumiem.Ale teraz już pójdę.Jestem dość.zmęczona.- Jasne, że tak.Bardzo dziękuję, doktor King.- Mów mi Emma.No to na razie, Barney.Powodzenia.I.Wiem, że to nie moja sprawa, alepowinieneś trochę odpuścić przez parę dni.Przeżyłeś okropny szok i nie spodziewaj się, żebędziesz się czuł znakomicie tylko dlatego, że to się skończyło.Jadąc autem ze szpitala do domu, rozmyślała o Barneyu.Nagle przyszło jej do głowy, że jest dość przystojnym facetem; że podobają jej się jego ostrzyżone na jeża brązowe włosy,orzechowe oczy z ciemniejszymi refleksami i wspaniały uśmiech.Ciekawe, czy madziewczynę, pomyślała, i zaraz w myślach wymierzyła sobie klapsa.Emma, ty chyba jesteśnawiedzona.Masz przecież fajnego chłopaka, więc daj sobie spokój.Linda właśnie miała położyć się do łóżka, ale uznała, że nie może dłużej lekceważyć myśli, żeGeorgia brała udział w katastrofie, o której trąbiły wszystkie wieczorne wydania wiadomości.Z pewnymi oporami i ogromnym przerażeniem zdecydowała się zadzwonić do domu Linleyów,przygotowując się w duchu na najgorsze.- Bea, bardzo przepraszam, że dzwonię tak pózno.Tu Linda Di Marcello.Chciałam się tylkodowiedzieć.Czy macie jakieś wieści od Georgii?- Cześć, Linda.Tak, Georgia bezpiecznie dotarła do domu.Była trochę zmęczona, i oczywiściebardzo rozczarowana, że nie dostała tej roli.Powiedziałam jej, że zawsze można spróbować winnym czasie i jestem pewna, że ty powiesz jej to samo.Teraz śpi, ale kiedy się obudzi,powiem jej, że dzwoniłaś.To bardzo uprzejmie z twojej strony i ogromnie ci dziękuję.Georgia leżała pod kołdrą z głową przykrytą poduszką, żeby stłumić odgłosy łkania.Zrobiłastraszną rzecz, naprawdę straszną.Czy kiedykolwiek uda się jej naprawić ten błąd?CZZ TRZECIAPOTEMROZDZIAA 14- Dokąd się wybierasz tym razem?Laura stara ła się ukryć rozdrażnienie, ale przychodziło jej to z trudem.Jonathan ledwiesię do niej odzywał, odkąd wrócił do domu wczoraj wieczorem, parę minut po dziewiątej.Wszedł do środka blady, z podkrążonymi ze zmęczenia oczyma, rzucił podróżną torbę napodłogę w holu i przez chwilę stał bez ruchu, jakby nie bardzo wiedział, gdzie się znajduje.- Cześć - mruknął niewyraznie.- Przepraszam, że jestem tak pózno.- Nie przepraszaj, Jonathanie.Wejdz, usiądz i opowiedz mi o wszystkim.Co ci podać: herbatę,szkocką, wodę?.- Poproszę wodę.Dziękuję, kochanie.Ale czy mogłabyś ją przynieść do mojego gabinetu?Muszę sprawdzić skrzynkę mailową.- Co takiego? Teraz? - Była tak zdumiona, że prawie zgłupiała.- Tak, teraz - odparł.- Wybacz, ale to pilne.Nie było mnie przez cały dzień i nie wiem, co siędzieje w klinice.Ani w szpitalu.- Ale ja chciałabym się wreszcie dowiedzieć, co tam zaszło!- Lauro, ja naprawdę nie chcę o tym mówić.W każdym razie nie teraz.Jeszcze się z tym nieuporałem.Jego głos drżał leciutko; Laura pomyślała, że jej mąż ma za sobą dzień pełen makabrycznychprzeżyć, które niewiele osób potrafiłoby sobie nawet wyobrazić, i że w związku z tym musizdobyć się na cierpliwość.Wzięła butelkę wody z lodówki, a kiedy weszła do gabinetu, Jonathan siedział za biurkiem,patrząc w okno nieobecnym spojrzeniem.Słońce właśnie zachodziło; wielka, czerwona kulaodcinała się od przejrzyście turkusowego nieba.- Jaki piękny zachód - powiedziała, stawiając szklankę na biurku.- Co? Ach tak.Dziękuję, kochanie.- Powiedziałam, że piękny zachód [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl