[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ogarnęły go gwałtowne dreszcze, pokrył się zimnym potem, był bliski torsji.W kwadrans później, wykąpany i przebrany, zamknął za sobą drzwi sypialni.Obojętne, dokąd poszła Lucy, nie opuściła domu na zawsze.W sypialni dalej było jej ubranie.Może poszła do przyjaciółki.Stawiając nogę na górnym stopniu, zmarszczył brwi.Drzwi do pokoju, który kiedyś pełnił rolę dziecinnego, były na wpół otwarte.Podszedł do nich i stał przez chwilę bez ruchu.Po śmierci Nicholasa przyszedł tu ze szpitala i zaczął metodycznie demolować ten pokój, ogałacając go ze wszystkiego, dosłownie wszystkiego, łącznie z zerwaniem kremowej tapety i powyrzucaniem pluszowych zwierzątek - symbolu beztroski i bezpieczeństwa dziecięcego świata - wyładowując w ten sposób żal i rozpacz.Bo świat jego dziecka był inny - pełen bólu i śmierci.Pchnął drzwi i zamarł w progu.Zwinięta w kłębek na bujanym fotelu, który ocalał z pogromu, spała Lucy.Nie umalowana, z potarganymi włosami, wyglądała bardziej na nastolatkę niż dojrzałą kobietę.Z trudem opanował chęć odgarnięcia jej z oczu gęstych włosów, rozprostowania skulonych rąk i nóg.Była blada, jej długie, ciemne rzęsy były lekko posklejane, pełne usta czerwone.W ręku trzymała świstek papieru, inne kawałki leżały rozrzucone po podłodze.Giles schylił się i podniósł jeden z nich.Zmarszczył czoło stwierdziwszy, że jest to kawałek ich aktu ślubu.Powoli pozbierał wszystkie i, starannie prostując i wygładzając te, które zostały pogniecione, poukładał je na komodzie pod oknem jak elementy układanki.Spojrzał na Lucy i delikatnie wyjął jej z ręki kawałek papieru, który ściskała.Był to akt zgonu ich dziecka.Poczuł pod powiekami piekące łzy.Pragnął wziąć ją w ramiona, przytulić, wyznać winę, wyżalić się.Dlaczego nigdy nie mówili o śmierci małego? Giles nie poruszał tego tematu, żeby jej nie ranić, a poza tym nie wiedział, jak zacząć.A ona zachowywała się, jakby nic się nie stało; jakby nigdy nie było dziecka, życia, śmierci.Wczoraj była rocznica śmierci małego.Rocznica, którą powinni byli spędzić razem.Zamiast tego oboje ją zignorowali.A teraz było już za późno.Czy aby na pewno?Po cichu wyszedł z pokoju, zszedł na dół i wsiadł do samochodu.Ogrodnicze centrum handlowe było bardzo zatłoczone i Giles z trudem znalazł miejsce do zaparkowania.Z nich dwojga to Lucy była ogrodniczką, ale Giles dokładnie wiedział, czego chce.Czy zdaje sobie przynajmniej sprawę, jak duże wyrośnie? -zapytał go z powątpiewaniem chłopak w sklepie.Giles czuł, jak wzbierają w nim żal i gniew.- To będzie duże, silne drzewo - przekonywał sprzedawca.-Prawdziwe drzewo, a nie ozdobny krzew nadający się do podmiejskiego ogrodu.- Dokładnie o to mi chodzi - poinformował go cierpko Giles.Drzewo zapuści korzenie, wyrośnie i dojrzeje.Będzie żyło tak długo jak on, a nawet dłużej.Rozwinie się tak, jak nie było dane rozwinąć się ich dziecku.Będzie stałe i wierne, jak on nie potrafiłbyć wierny Lucy.Naturalnie nie mógł wziąć drzewka do samochodu, muszą mu je przysłać i zasadzić.Zapłacił i powiedział dokładnie, o co chodzi.A potem poszedł do głównej części centrum ogrodniczego.Dziewczyna w kwiaciarni zrobiła zdziwioną minę, kiedy usłyszała zamówienie.Musiała mu pomóc wynieść kwiaty do samochodu.-Jak myślisz, co on z tym zamierza zrobić? - zapytała koleżankę po wyjściu Gilesa.- Mógłby nimi zasypać cały pokój.-Albo całe ciało - odparła druga dziewczyna z westchnieniem.- Zaraz sobie wyobraziłam, że kocham się z kimś na łóżku obsypanym kwiatami i że cała skóra mi tymi kwiatami pachnie.-Niektóre mogą zostawiać straszne plamy, na przykład te lilie -dodała z powątpiewaniem pierwsza dziewczyna.- Zupełnie sobie zniszczyłam taki fajny czarny podkoszulek od ich pyłku.A gdyby tak niektóre z nich były różami i miały kolce?Druga dziewczyna westchnęła znudzona, ledwie słuchając, co koleżanka mówi.- Czy myślisz, że dlatego je kupił? - ciągnęła tamta.- Robił wrażenie lekko nawiedzonego.Giles musiał przeszukać wszystkie szafki, zanim znalazłodpowiednią liczbę wazonów.Działał powodowany jakimś dziwnym nakazem, gniewem, napięciem.Szybko, byle jak, wrzucał kwiaty do wazonów, nie zawracając sobie głowy dobieraniem kolorów, kształtów, rodzajów.Wkrótce wszystkie pokoje na dole były zastawione wazonami, wszędzie, w najbardziej przypadkowy sposób.Cały czas miał przed oczami obraz swego zmarłego synka.- To dla ciebie, Nicholas - mamrotał pod nosem.- Dla ciebie, bo przecież istniałeś.żyłeś.byłeś tu z nami.i zawsze będziesz.- I jak cichy refren, płynący prosto z serca: - Wybacz mi, wybacz.Kiedyś próbował zaprzeczyć istnieniu swego syna, odmówić mu prawa bycia częścią jego życia, ale to się już skończyło.- Co ty robisz, Giles?Odwrócił się.W drzwiach stała Lucy.Musiała usłyszeć jego krzątaninę i zeszła na dół zobaczyć, co się dzieje.Najwyraźniej wzięła prysznic i przebrała się, w każdym razie nie było już w niej śladu tej bezbronności zwiniętego w kłębek śpiącego dziecka, która go tak wzruszyła.- Te kwiaty.Czy przypomniało się jej, jak jej przynosił kwiaty - róże, symbol jego miłości i radości? Przytłaczał go ciężar tych wszystkich myśli.- To dla Nicholasa - powiedział spokojnie.Lucy patrzyła na niego z niedowierzaniem.-To było wczoraj - powiedziała machinalnie.Zrobiła się biała jak kreda.-Wiem - odparł, ale Lucy jak gdyby go nie słyszała.-Wiedziałam.Wiedziałam, że odszedł.- Mówiła wolno, bardziej do siebie niż do niego; Giles poznał to po widocznych na jej twarzy emocjach.- Chciałam być z nim, ale mi nie pozwolili.Chciałam, żeby wiedział, że go kocham [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl