[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic dziwnego, że gdy zjawiłem się pod Tatrami, napisna domu Brzezniaka  Frei Zimmer absolutnie odpowiadał prawdzie.Wolnych pokoi niebrakowało.Wdowa po esbeku, drobna kobiecina od stóp do głów tak szara, że nieomalzlewała się z lastriko na schodach, zapewniła mnie, że  przypadkowo został jej jeden pokój zpięknym widokiem na Giewont.Nie pytała o dokumenty, nie zamierzała również wystawiaćrachunku.Zgodziłem się bez targowania  mówiąc, że wprawdzie na razie chodzi mi o jednąnoc, niewykluczone jednak, że zostanę dłużej.Nie mówiłem szczerze.Ledwo przybyłem, jużmarzyłem o wyjezdzie.Powrót do Zakopanego był jak rozdarcie zabliznionej rany.Widokgór błyskawicznie przywołał obraz Magdaleny i dziesiątków zdarzeń, wspólnie tu przeżytych.Zdarzeń przeważnie drobnych i błahych, i dziś należących do zamkniętej historii, ale ciąglenieprawdopodobnie świeżych.To tu na Krupówkach lody wypadły jej z rożka, tworząctęczową plamę na chodniku, tam pod kościołem dała pięć złotych żebrakowi, młodemualkoholikowi, bez śladu żadnych widocznych upośledzeń  argumentując słowami:  miałtakie smutne oczy  w tej knajpce przemoczeni przez burzę, która złapała nas nad MorskimOkiem, rozgrzewaliśmy się korzennym, grzanym winem.A tam na pięterku cały dzień niewychodziliśmy z łóżka i to nie tylko dlatego, że padało.Wielka szkoda, że czas nie jest taśmą filmową, nie można go zatrzymać, cofnąć,przemontować.Miałem zarazem dowód, że pamięć jest selektywna.Jedne sprawy pozostają w nas nadługo, inne znikają, tak jakby ich nigdy nie było.Kręcąc się po mieście, co ruszprzekonywałem się o nietrwałości ludzkiej pamięci.Prawie nikt z miejscowych nie pamiętałBrzezniaka.Trudno się specjalnie dziwić, dla górali był obcym, dla nowo przybyłych na faliturystycznego boomu zdarzenia sprzed piętnastu lat były prehistorią.Na szczęścienajważniejszego świadka miałem w zasięgu ręki.Pani Zdzisława okazała się osobą samotną i pozbawioną przesadnej mizantropii.Przeciwnie, spragnioną towarzystwa.Mąż nie żył od lat,dzieci wyprowadziły się.Przy kolacji  jak się okazało, byłem jedynym gościem chętnym nawieczorny posiłek  zaproponowała drinka.Nie odmówiłem, po czym przyniosłem ze swegopokoju butelkę whisky, nabytą w ciągu dnia na wszelki wpadek.Już wcześniej domyśliłemsię u gospodyni skłonności do alkoholu i na tym budowałem swój plan.Zrazu mówiliśmy o wszystkim i niczym, choć zauważyłem, że wybadała mnie naokoliczność pracy i stanu rodzinnego.Informację, że jestem urzędnikiem państwowym,przyjęła dość obojętnie.Po godzinie alkohol wyzwolił w niej gadatliwość, a ja użyłemwypróbowanej metody  postawiłem na wspólnotę losów.Opowiedziałem jej o śmierciMagdaleny, choć na wszelki wypadek zdarzenie na ulicy Kasprzaka zamieniłem w tragicznąkolizję samochodową.Nie musiałem udawać wzruszenia, a Brzezniakowa popłakała się wrazze mną.Sama od lat wdowa doskonale rozumiała mój ból.Zaproponowała bruderszaft, na cozgodziłem się chętnie, zwłaszcza że nie wyczułem w tej propozycji najmniejszego podtekstuerotycznego. Paweł  przedstawiłem się imieniem brata. Zdzicha. Cmoknęła mnie wilgotnymi ustami w policzek.I kontynuowała opowieść onieboszczyku mężu. Zenuś to był święty człowiek.Taki rodzinny, zaradny, opiekuńczy.I cogo spotkało.? Zwięty esbek  przemknęło mi, ale oczywiście nie powiedziałem tego głośno, zamiasttego zapytałem, co się z nim stało? Zginął tragicznie!  odpowiedziała krótko. Nawet tego domu budować nie skończył.A tu każda deska boazerii, każda futryna okienna jest jego dziełem.Zapytałem, od jak dawna mieszkali w Zakopanem? Będzie już ćwierć wieku  odparła. A przedtem?  konsekwentnie udawałem, że nic nie wiem o jego mrocznej przeszłości. W Warszawie! Zenuś pracował w klubie sportowym, jako trener.Niestety, doznałkontuzji na treningu i kiedy dostał spore odszkodowanie, mogliśmy przeprowadzić się tutaj.Jak się okazało, na jego zgubę!Informacja o kontuzji na służbie zaskoczyła mnie.W CV Brzezniaka nie było o tymmowy.Spróbowałem dowiedzieć się czegoś więcej: Co mu się stało? Kontuzja i tyle  odparła lakonicznie. Jednak nie pogodził się ze swojąniepełnosprawnością.Od razu, jak tu przyjechaliśmy, zaczął trenować, trenować, aż odzyskałdawną kondycję.Został nawet ratownikiem GOPR-u.Społecznie  dodała z naciskiem. Szczerze podziwiam! Z tego, co wiem, to bardzo niebezpieczne zajęcie. Bardzo.A tyle razy go prosiłam, uważaj na siebie.Daj spokój! To nie na twoje lata. Małżonek zginął w wypadku na szlaku?  zapytałem, udając domyślność. To nie tak. Pokręciła głową i znów napełniła nasze kieliszki. Owszem, miał raz wypadek.We mgle, podczas akcji ratunkowej osunął się w przepaść.Wszyscy myśleli, żezginął, ale on zjawił się następnego dnia, miał złamaną rękę, ale przeżył. Dawno to było? Ze trzy lata przed śmiercią  (policzyłem i wypadło mi, że incydent musiał miećmiejsce w roku 1989)  na szczęście od tej pory dał sobie spokój z tymi wyprawami.Tylkoco to mu pomogło? I tak długo nie pożył, biedaczek.Zapytałem o śmierć Brzezniaka, powtórzyła znaną mi wersję z bandyckim napadem. Jest pani pewna, że to byli bandyci? A kto inny?W butelce ukazało się dno, gospodyni wstała od stołu i zaofiarowała się, że jeszczeczegoś poszuka.Podniosłem się i ja.Podłoga z lekka zachybotała mi się pod nogami.Podszedłem do ściany.Wisiało tam zdjęcie ślubne Brzezniaków.Pan Zenon wyglądał na nimjak brat blizniak Carami, tyle że był blondynem.No i nie miał złamanego nosa.Zapewnedorobił się go pózniej.W głębi jadalni skrzypnęły drzwi.Obróciłem się tylko po to, żeby zobaczyć wycelowanąwe mnie lufę wojskowego parabellum.Trzymająca gnata Zdzicha Brzezniakowa wyglądałateraz na osobę, która nawet nie umoczyła ust.A przecież wypiła co najmniej ćwierć litra. Kim jesteś?  zapytała surowo, mierząc prosto w moją klatkę piersiową. Kim jesteś iza czym tu węszysz?Więc jej powiedziałem.Oczywiście nie wszystko.Przyznałem się, że jestem historykiem.Wspomniałem opracach prowadzonych wspólnie z IPN-em na temat dawnego Związku Literatów Polskich.Wyznałem, że wiem o roli jej męża w rozpracowywaniu tego środowiska.Naturalnie ani nie zająknąłem się o Barskim.Dla poparcia prawdziwości megooświadczenia sięgnąłem po legitymację.Nie chciała jej oglądać.Chyba mi uwierzyła.Pistoletzniknął z pola widzenia, zamiast tego pojawiła się kolejna półlitrówka. Było od razu mówić prawdę. Obawiałem się, że ty.znaczy, że pani nic mi nie powie. I tak nic ci nie powiem.Zresztą nie wiem.Mąż nie wtajemniczał mnie w swoje sprawy.Nigdy!  dodała z naciskiem. Ale wiedziała pani chyba, gdzie pracuje. Mniej więcej.I daj spokój z tą panią przecież wypiliśmy brudzia.No więc z grubszawiedziałam.Sama w końcu jestem córką funkcjonariusza.Od dziecka zamierzałam pracowaćw milicji.Poznaliśmy się na szkoleniu, ale potem przyszła jedna ciąża, druga, trzecia i ani sięobejrzałam, jak zostałam gospodynią domową.To był taki podział zadań.Ja zajmowałam siędziećmi, a Zenek pracował.I to jak aktywnie.Angażował się w tę robotę bez reszty.Dziś otym mówią bardzo różnie, ale mój mąż naprawdę wierzył w socjalizm.To nie było łatweżycie.Daję ci słowo.  Dlaczego zatem w kwiecie wieku poszedł na emeryturę i przyjechał tutaj? Kontuzja!  powtórzyła bez przekonania. Jaka kontuzja?  naciskałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl