[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedziałem sobie:  Przywołałeś ich i co teraz? Masz zamiar leżeć tu i trząść się ze strachu?Sam chciałeś nawiązać kontakt.Najwyrazniej czekali na moją reakcję.Dokładnie widziałem ich twarze, ciemne oczy jakbłyszczące dołeczki w ciemnobrązowej skórze.Nie mogłem nie poczuć bijącej od nich swegorodzaju wesołości.Już przedtem przyszło mi na myśl, że wyglądają na szczęśliwych.Z pewnościąwszystko, do czego się zabrali, szło jak z płatka.Przybyli na moje wezwanie, lecz co, u licha, miałem im powiedzieć? Chciałem pokazać im, żepanuję nad sobą i pomimo tego, co mogę nazwać jedynie przerażającym napadem na moją osobę,nadal funkcjonuję zarówno w sferze fizycznej, jak i psychicznej, a nawet do pewnego stopniazachowałem niezależność.Ponadto pragnąłem im przekazać, że nie czuję do nich wrogości pomimowieloznaczności ich postępowania ze mną.Być może jest ono w pełni uzasadnione.Nie wiemy, czywszystkie ich dotychczasowe kontakty z ludzmi miały charakter pokojowy.Czyż ja sam niestawiałem oporu przy pierwszych spotkaniach?Jeśli stanowili społeczność rojną o centralnym mózgu, mogło się okazać, że cząstka wolnej woli,jaką mi pozostawili, stanowiła wszystko, na co mi mogli pozwolić, nie narażając się na ryzykoutraty kontroli nad sytuacją.A gdybym tak uczynił coś zupełnie nieoczekiwanego i chwycił jednegoz nich za ramię? Czy rój straciłby wówczas orientację, nie potrafiąc określić położenia jednego ze swych członków? Czyżby wzięcie jednego z nich do niewoli było tak prostą sprawą?Nie miałem i nadal nie mam zamiaru wykonywać jakichkolwiek prowokujących ruchów w ichobecności.Nie zamierzam nawet drgnąć, jeśli mnie do tego nie zachęcą  przynajmniej dopóki niedowiem się o nich więcej.Zbyt łatwo zagubić się w ich świecie.Leżąc nieruchomo w łóżku, czułem dużą odpowiedzialność.Musiałem nawiązać kontakt wsposób nie wzbudzający obaw.Byłem pewnego rodzaju emisariuszem, choć może tylko wkrólestwie koszmarów.Jeśli tak, to był to bardzo specyficzny koszmar, gdyż strach powoliustępował, choć sen nie dobiegł jeszcze końca.Ponownie użyłem całej siły woli, skoncentrowałem się, włożyłem niewyobrażalny wysiłek wuaktywnienie mięśni twarzy i w końcu osiągnąłem cel  uśmiechnąłem się.Reakcja była natychmiastowa.Rozpierzchli się z szumem, a ja pogrążyłem się we śnie, znacznieróżniącym się od tego co zaszło przed chwilą.Szczerze mówiąc jestem przekonany, że istoty, którezobaczyłem, nie były częścią żadnego snu ani też halucynacji.Czym były, pozostaje nadal zagadką.Ciekawa sprawa, że sen, który potem nastąpił, okazał się powtórzeniem jednego z niewielunaprawdę strasznych koszmarów, jakie kiedykolwiek mnie nawiedziły, choć tym razem w bardzołagodnej wersji.W wielkim kamiennym pałacu ścigał mnie robot o wyłupiastych oczach jakpaciorki.Ponieważ jednak nie rzuciłem się do ucieczki, robot usiadł i poprzestał na intensywnymwpatrywaniu się we mnie.Obudziłem się z nadejściem ranka.Otworzyłem oczy z uczuciem śmiertelnego znużenia iusłyszałem głos Anny: Nareszcie spokojna noc.Zeszła na dół, by przygotować pyszne śniadanie, a ja siedziałem w łóżku, patrząc przed siebienieobecnym wzrokiem.Przy stole wszyscy tryskali wesołością.Times miał tyle samo stron, co zawsze, a kawa i gofrybyły wyśmienite.Znów znajdowałem się we własnym świecie, przy stole z ukochaną rodziną.Gdyopowiedziałem Annie, co wydarzyło się w nocy, roześmiała się wesoło, ubawiona pomysłemnamalowanego staroświeckiego garnituru, po czym nastawiła zegar przy kuchence, który  zgubiłtej nocy pięć minut.Dowiedziałem się pózniej, że ktoś oprócz mnie także zetknął się z Przybyszami ubranymi wniemodne garnitury.Oznaczałoby to, że nie przywiązują oni większej wagi do naszego odzienia lubteż nie do końca zrozumieli jego znaczenie.Być może ich procesy myślowe nie uwzględniałyzagadnienia odzieży.Jeśli kiedykolwiek dojdzie do otwartego spotkania, to może okazać się, że zwnętrza kosmicznych pojazdów wyłonią się postaci bynajmniej nie nagie, jak to widzieliśmy w Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia , lecz ubrane w dwurzędowe marynarki, skrojone wedługmody z roku 1952, z białymi chusteczkami wystającymi z kieszonki na piersiach.Zdarzenie z 15 marca wydało mi się bardziej czytelne i odbiegające od wszystkichdotychczasowych spotkań.Przybysze w sposób niezaprzeczalny zamanifestowali swoją obecność.Pozwolili, bym ujrzał ich mając pełną świadomość dotychczasowych doświadczeń, mimoograniczonych władz fizycznych.Ponadto zapowiedzieli swoją wizytę ustami niewinnego dziecka,które w żaden sposób nie było związane z tą sprawą.Kim byli moi nocni goście? Czy rzeczywiście przybyli z nieba, czy z innego kosmosu, gdzie snysą rzeczywistością, a rzeczywistość snem, gdzie postaci i ich cienie stanowią jedność?Kilka tygodni po napisaniu powyższego spotkałem kobietę, która opisała widzianego Przybyszajako postać rodzaju męskiego, niewysoką, łagodną, o oczach lśniących i okrągłych jak dwa czarneguziki i niemal szczątkowych ustach.Ja widziałem dokładnie to samo, zatem garnitur miał mi coś oznajmić.Dlaczego po prostu nie przemówią? Dysponują przecież głosem.Potrafią również przekazywaćsygnał prosto do naszego mózgu.Zastanawiałem się, czy ich pojawienie miało jakikolwiek związekz moim pragnieniem potwierdzenia.Czy tych trzech stojących przy łóżku trzymało przed sobą kukłę, by przekonać się, jak zareaguję, dysponując pewną zdolnością poruszania się?Patrząc wstecz, cieszę się, że nie próbowałem schwytać żadnego z nich.Mam wrażenie, że teistoty, oczywiście jeśli istnieją, są nie tylko ostrożne, a wręcz pełne obaw przed nami.Sądzę, żelepiej było się uśmiechnąć niż wyciągać do nich ręce, choć bardzo pragnąłbym fizycznegokontaktu.Lecz kto mi zaręczy, że moje palce nie natrafiłyby na próżnię? Zawsze będę o tymmyśleć.Prosiłem o potwierdzenie, a nie namacalny dowód.Zdaje się, że zostałem potraktowanydosłownie.Rozdział 5Sojusz zagubionychWspomnienia mojej rodzinyWściekłość mą wzbudza myślo istotach do mnie podobnych, uciskanych przez śmierć,wyjałowionych przez spekulacje,które tulą się do ognisk łaskawej nocy,i cierpię, myśląc o losie nas wszystkich podpierających ściany w tym walcu gwiazdDiane Ackerman Lady FaustusW potrzasku ciemnościOd samego początku dręczy mnie niepokój, że moja żona i syn mogą mieć swój udział w moichprzeżyciach.W najlepszym przypadku byli zmuszeni znosić konsekwencje moich zmiennychnastrojów, w najgorszym zaś mogło okazać się, że są wplątani w sprawę Przybyszów w równymstopniu co ja.Co prawda oboje z Anną staraliśmy się, by syn nie był obecny przy rozmowach na tentemat, a także nie odczuwał skutków mojego osobistego cierpienia.Od początku sprawą nadrzędnąbyło utrzymanie go w stanie szczęśliwej niewiedzy.Gdy skojarzyłem swoje przeżycia z opisami w Science and the UFOs nie napomknąłem o tymnikomu, nawet Annie.Jak już wspomniałem, ulegając pierwszemu impulsowi, chciałem wszystkozataić, a gdy okazało się to niewykonalne, poszukałem fachowej pomocy u Budda Hopkinsa.NawetAnna nie miała o tym najmniejszego pojęcia, nie mówiąc już o naszym synku.Po raz pierwszy poddając się hipnozie, Anna mogła jedynie domyślać się, że prosząc ją o relacjęz 4 pazdziernika i 26 grudnia, z jakichś przyczyn uważamy te daty za szczególnie ważne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl