[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej mina tak mnie rozśmieszyła, że przez pół godziny ryczałem jak wariat.Potem posze-dłem do domu.Chorowałem przez kilka dni.Potem wyjechałem.Wróciłem.No, i kochałemsię w tej k.e w dalszym ciągu, nie utrzymując oczywiście żadnych z nią stosunków.Kiedyś,tak mniej więcej jak teraz, tylko sam, leżałem u siebie na tapczanie.Było mroczno i ciepło.Drzemałem.W pewnej chwili przyszła panna Leopard, położyła się obok mnie i leżeliśmy takz pół godziny w strasznym zakłopotaniu.Nie mówiliśmy ani słowa.Nie widzieliśmy się odtamtego wieczora.Wreszcie znudziło mi się to leżenie, załatwiłem się z nią i jako oznakęwzruszenia włożyłem jej do torebki dwadzieścia złotych.Potem powiedziałem, żeby wyszła.Pieniądze wzięła, wyszła i tu właściwie kończy się cała historia.Potem starała się nawiązaćdawne stosunki, ale unikałem jej jak zarazy.No i unikam do tej pory.Po cóż więc mamdzwonić.Nie rób głupiej i zrozpaczonej miny, bo ci w tym bardzo nie do twarzy.Opowie-działem ci tę historię dla twego dobra, bo, co tu gadać, widzę, żeś się w tej małpie zakochał.Jest teraz piękna, wyniosła, to prawda, obraca się w towarzystwie, które ci pewnie imponuje,ale jesteś młody, zdolny i winieneś mieć ważniejsze sprawy na uwadze.Przykro ci, ale trud-no.47Zrobił się mrok.Studenci wyszli do kina.Edward kaszlał w swoim pokoju.Teodozja nu-ciła smutną piosenkę.Co się właściwie stało? Jest smutno, po rynnach ciecze woda, ot, zwy-czajne, ponure, niedzielne, zimowe popołudnie, wczesny wieczór.Jest cisza.Ale serce Lucja-na bije tak silnie, ból jest tak straszny, że aż pozbawia nerwy sił na jego wybuch.Zawlókł sięna swoje łóżko i trwał jak kłoda, w tężcu rozpaczy.Straszliwa żałość sparaliżowała myśl. Comi jest, co mnie to wszystko obchodzi, przecież jest mi zupełnie obca, zupełnie obca.Wszystkoskłada się na to, aby ją znienawidzić.Chociażby wtedy, na ulicy.Zakpiła przecież ze mnie bez-litośnie.Począł płakać bezgłośnie, tylko łzy lały się ciurkiem na poduszkę.Zakalec rozpaczy,całe to nagromadzenie psychicznego jadu z wolna zaczęło mięknąć, rozpływać się i wreszcietylko wielkie osłabienie i pustka pozostały w Lucjanie.Zbliżył się Dziadzia. Wybecz się, a potem pójdziemy na wódkę. Wybeczał się wreszcie, wstał podświadomie szczęśliwy ze swego utrapienia.Było mulekko.Ileż to lat nie płakał? Z pięć chyba.Dziadzia jakby odgadywał jego myśli. Nie płakałeś dawno, co? Lepiej ci teraz.Tak, i to jest potrzebne.W zawstydzeniu obmywał Lucjan opuchnięte powieki.Z tamtą jakby się coś urwało, pękłoi odleciało.Dziadzia czesał swą bródkę przed lustrem i mówił: Pójdziemy gdzieś i popijemy.To będzie niezłe wyjście z tej niedzielnej sytuacji.Mamdzisiaj ochotę na wódkę.Nie piliśmy razem z pół roku, prawda, Lucjanie? No chodz, poprawsobie krawat i chodz.Trotuary były śliskie i pokryte grubą warstwą rozpaćkanego brudnego śniegu.Wilgotnepłatki bezustannie spływały z nieba.Mimo niepogody na ulicach było ruchliwie i opatuleniprzechodnie starali się utrzymać równowagę na śliskich trotuarach.Z góry padało mętneoświetlenie i widać było wirujące płatki śniegu przy migotliwym świetle latarni.Była przeni-kliwa, marcowa plucha.Przez plac Piłsudskiego maszerowali przygarbieni żołnierze do kina.Ręce mieli schowanew rękawy płaszczy, a twarze ich wyrażały radość oczekiwania rozrywki.Półnagi posąg Po-niatowskiego dumnie tkwił w zaśnieżonej atmosferze.W tyle błękitniały języki znicza naMogile Nieznanego %7łołnierza. Pójdziemy chyba do Herbsta , na Moniuszki powiedział Dziadzia. Dobrze, ale możemy po drodze wstąpić do Małej.Dawno już tam nie byłem. Możemy, jeśli chcesz.Weszli do pustej prawie kawiarni.Niedzielna nuda wyrażała się wbezmyślnie zapatrzonych twarzach kelnerów.Zaledwie kilka stolików było zajętych przezstałych bywalców.Lucjan dojrzał w kącie sali swego przyjaciela, Michała Bove, doskonałegotłumacza włoskiej i hiszpańskiej literatury.Siedział z żoną.Kiwnął przyjaznie ręką w stronęLucjana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Jej mina tak mnie rozśmieszyła, że przez pół godziny ryczałem jak wariat.Potem posze-dłem do domu.Chorowałem przez kilka dni.Potem wyjechałem.Wróciłem.No, i kochałemsię w tej k.e w dalszym ciągu, nie utrzymując oczywiście żadnych z nią stosunków.Kiedyś,tak mniej więcej jak teraz, tylko sam, leżałem u siebie na tapczanie.Było mroczno i ciepło.Drzemałem.W pewnej chwili przyszła panna Leopard, położyła się obok mnie i leżeliśmy takz pół godziny w strasznym zakłopotaniu.Nie mówiliśmy ani słowa.Nie widzieliśmy się odtamtego wieczora.Wreszcie znudziło mi się to leżenie, załatwiłem się z nią i jako oznakęwzruszenia włożyłem jej do torebki dwadzieścia złotych.Potem powiedziałem, żeby wyszła.Pieniądze wzięła, wyszła i tu właściwie kończy się cała historia.Potem starała się nawiązaćdawne stosunki, ale unikałem jej jak zarazy.No i unikam do tej pory.Po cóż więc mamdzwonić.Nie rób głupiej i zrozpaczonej miny, bo ci w tym bardzo nie do twarzy.Opowie-działem ci tę historię dla twego dobra, bo, co tu gadać, widzę, żeś się w tej małpie zakochał.Jest teraz piękna, wyniosła, to prawda, obraca się w towarzystwie, które ci pewnie imponuje,ale jesteś młody, zdolny i winieneś mieć ważniejsze sprawy na uwadze.Przykro ci, ale trud-no.47Zrobił się mrok.Studenci wyszli do kina.Edward kaszlał w swoim pokoju.Teodozja nu-ciła smutną piosenkę.Co się właściwie stało? Jest smutno, po rynnach ciecze woda, ot, zwy-czajne, ponure, niedzielne, zimowe popołudnie, wczesny wieczór.Jest cisza.Ale serce Lucja-na bije tak silnie, ból jest tak straszny, że aż pozbawia nerwy sił na jego wybuch.Zawlókł sięna swoje łóżko i trwał jak kłoda, w tężcu rozpaczy.Straszliwa żałość sparaliżowała myśl. Comi jest, co mnie to wszystko obchodzi, przecież jest mi zupełnie obca, zupełnie obca.Wszystkoskłada się na to, aby ją znienawidzić.Chociażby wtedy, na ulicy.Zakpiła przecież ze mnie bez-litośnie.Począł płakać bezgłośnie, tylko łzy lały się ciurkiem na poduszkę.Zakalec rozpaczy,całe to nagromadzenie psychicznego jadu z wolna zaczęło mięknąć, rozpływać się i wreszcietylko wielkie osłabienie i pustka pozostały w Lucjanie.Zbliżył się Dziadzia. Wybecz się, a potem pójdziemy na wódkę. Wybeczał się wreszcie, wstał podświadomie szczęśliwy ze swego utrapienia.Było mulekko.Ileż to lat nie płakał? Z pięć chyba.Dziadzia jakby odgadywał jego myśli. Nie płakałeś dawno, co? Lepiej ci teraz.Tak, i to jest potrzebne.W zawstydzeniu obmywał Lucjan opuchnięte powieki.Z tamtą jakby się coś urwało, pękłoi odleciało.Dziadzia czesał swą bródkę przed lustrem i mówił: Pójdziemy gdzieś i popijemy.To będzie niezłe wyjście z tej niedzielnej sytuacji.Mamdzisiaj ochotę na wódkę.Nie piliśmy razem z pół roku, prawda, Lucjanie? No chodz, poprawsobie krawat i chodz.Trotuary były śliskie i pokryte grubą warstwą rozpaćkanego brudnego śniegu.Wilgotnepłatki bezustannie spływały z nieba.Mimo niepogody na ulicach było ruchliwie i opatuleniprzechodnie starali się utrzymać równowagę na śliskich trotuarach.Z góry padało mętneoświetlenie i widać było wirujące płatki śniegu przy migotliwym świetle latarni.Była przeni-kliwa, marcowa plucha.Przez plac Piłsudskiego maszerowali przygarbieni żołnierze do kina.Ręce mieli schowanew rękawy płaszczy, a twarze ich wyrażały radość oczekiwania rozrywki.Półnagi posąg Po-niatowskiego dumnie tkwił w zaśnieżonej atmosferze.W tyle błękitniały języki znicza naMogile Nieznanego %7łołnierza. Pójdziemy chyba do Herbsta , na Moniuszki powiedział Dziadzia. Dobrze, ale możemy po drodze wstąpić do Małej.Dawno już tam nie byłem. Możemy, jeśli chcesz.Weszli do pustej prawie kawiarni.Niedzielna nuda wyrażała się wbezmyślnie zapatrzonych twarzach kelnerów.Zaledwie kilka stolików było zajętych przezstałych bywalców.Lucjan dojrzał w kącie sali swego przyjaciela, Michała Bove, doskonałegotłumacza włoskiej i hiszpańskiej literatury.Siedział z żoną.Kiwnął przyjaznie ręką w stronęLucjana [ Pobierz całość w formacie PDF ]