[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A kiedy już przyszły, trafiały od razu podopiekuńcze skrzydła Katarzyny.Ta, radując się nimi prawdziwie, czuła się w swoim żywiole.Podkarmiła je, czym mogła, zasmarkane nosy i umorusane buzie powycierała, dziewczynkomwłosy rozczesała.A swojej ulubienicy Danusi to nawet z jakiejś kolorowej wstążki zmyślnąkokardę do włosów przyszpiliła.Dzieciaki nie odstępowały jej na krok: Ciocia Katia to,ciocia Katia tamto, teraz ja, teraz mnie, a ja?.Oczy wyraznie jej zwilgotniały, kiedy Danusianie tylko pozwoliła się wziąć na ręce, ale objąwszy Katarzynę chudziutkimi rączkami zaszyję, mocno, mocno się do niej przytuliła.W Kajenie już pózne lato, przedjesień.Widać to po tajdze zmieniającej ubarwienielistowia, po wędrownym ptactwie i leśnej zwierzynie, po coraz to czystszych ispokojniejszych wodach Birusy, kiedy to wielką rybę gołym okiem na samym dnie dojrzysz,po chłodniejszych wieczorach i szronnych porankach.A robota w tajdze zawsze taka sama: pozyskiwanie drewna.O tej porze w Kajeniemoże tylko mniej niż zwykle brygad drwali na porębę wychodzi, bo jeszcze wielu Polaków zdalekiego spławu nie wróciło.Stary Stanisz też swoich najstarszych synów, Julka i Staszka, ztego spławu wygląda i już nawet trochę zaczyna się o nich niepokoić.%7łeby tylko im się tamnic nie stało, bo mało to na tych spławach naszych się potopiło czy kalekami zostało? Julek tojeszcze chłopak krzepki jak tur, ale Staszek? Ten nie dość, że młodszy, to i od dzieckachorowity raczej.A może im do łba strzeliło, tak jak Józkowi Barowi, żeby do Kajenu niewracać, tylko tego polskiego wojska szukać.A tu jeszcze komendant Gusiew wezwałStanisza i kazał mu się pilnie do nowego baraku na Ogorodnym przeprowadzić. Przenoś się,Stanisz, z tym całym swoim dziecińcem do kajuty w nowym baraku.Należy ci się.No i dlainnych w starym miejsce zwolnisz, bo prawie pół baraku zajmujesz.Gusiew potrafił byćpraktyczny, a zdarzało się, że i sprawiedliwy.Tak jak z tymi nowymi barakami, kiedy toobiecanego wiosną słowa dotrzymał i na Ogorodnym stanęło ich kilka.Luzował Polakom,przenosił całe rodziny do nowych baraków.Niemców z miejsca nie ruszał, w starym barakuich pozostawił.Z przenosin do nowych baraków ludzie cieszyli się choćby dlatego, że pierwszy raz nazesłaniu, zamiast gniezdzić się jak dotychczas we wspólnym baraku, na wspólnej pryczy odściany do ściany, bez jakiegokolwiek przepierzenia czy choćby zasłony, każda rodzinaotrzymywała osobne pomieszczenie, oddzielone od sąsiada przepierzeniem z desek.Klitka boklitka, ale w niej własne okno, własny żeliwny piecyk, własna prycza, własny stół.I nawetwłasne drzwi na korytarz możesz zamknąć. Ciasno tu nam będzie jak jasny pieron - Staniszdrapał się po głowie, zastanawiając się, jak w takiej klitce swoją gromadkę rozmieścić - alezawsze to lepiej, niż ze wszystkim u wszystkich na widoku.No i może tych cholernychpluskiew przynajmniej na razie tu nie będzie, bo tam już człowiekowi żyć nie dawały.W tajdze wciąż pracował w parze z Katarzyną.I tak zlatywał im dzień po dniu, jedennieróżniący się od drugiego.Ale, jak to mówią: nieszczęścia nie chodzą po lesie.Staniszaciężka choroba dopadła.Dotąd chłop był zdrów jak rydz, omijały go wszelkie zarazy, tyfusy,malarie.A teraz zdarzyło się tak, że położył się spać zdrowy, a rano przerażone dzieci niemogły się nieprzytomnego dobudzić.Co go tak raptownie z nóg zwaliło? Sprowadzona przezKatarzynę lekarka, Niemka, podejrzewała przeziębioną grypę i gwałtowne zapalenie płuc.Stanisz tłukł się w malignie, majaczył, trawiony niewiarygodnie wysoką gorączką.Zlanypotem miotał się po pryczy, coś tam niezrozumiałego mruczał, wykrzykiwał, wołałnieboszczkę żonę i Julka ze Staszkiem.Nie sposób było go nakarmić, a nawet napoić.Dzieciaki, niby spłoszone stadko piskląt, nie odchodziły od jego pryczy.Stanisz się nie dał! Ocknął się, oprzytomniał któregoś ranka, nie zdając sobie sprawy,co się z nim działo i jak długo ta niemoc go trzymała.Domyślił się, że chyba musiało być znim naprawdę zle, skoro nawet teraz ręką i nogą ruszyć nie może, ani bez bólu w kościachprzekręcić się na pryczy.Wczesny ranek.Bezmyślnie błądził wzrokiem po suficie, oblizałspalone gorączką wargi i poczuł pragnienie. Pić, pić - usłyszało szept któreś z dzieciaków.No i wtedy się zaczęło! Tatuś, tata się obudził! Pić mu się chce.Gdzie jest garnuszek? Zaraz,tatusiu, zaraz..Najstarsza Władzia, bo ona podczas choroby ojca była tu najważniejsza, ztrudem opanowała usłużną gorliwość maluchów i z garnuszkiem malinowego wywarupodeszła do ojca.Ułożony wysoko, dochodził do siebie, oswajał się z tym, co widział isłyszał.Dzieciaki.Wszystkie obok niego, uśmiechnięte i zdrowe. Julek ze Staszkiem?. Niewrócili jeszcze, tatusiu. No to jak wy tu, przez ten czas.same? Głodne pewnie jesteście.Zaraz wstanę.Spróbował, w głowie mu się zakręciło.Dzieci znowu go zakrzyczały -zagadywały, opowiadały jedno przez drugie: Nie martw się, gdzie my tam głodne!. Władzia chleb na kartki co dzień pobierała. I różne zupy myśmy sobie gotowały. Aciocia Katia to codziennie do nas wpadała, a czasem to i do póznej nocy z nami siedziała. Ajak ciocia Katia przychodzi, to zawsze nam coś do jedzenia przyniesie: chleba, kaszy, a raz tonawet kawałek cukru, żeby tobie herbatę posłodzić, boś chory był. Ale tatuś to nawetsłodkiej pić nie chciał, to maluchy ją wypiły i aż cmokały, że dobra była, słodka.. Prać miciocia Katia pomogła, maluchom łachy pocerowała - relacjonowała Władzia.- A do ciebie toparę razy tę Niemkę felczerycę sprowadziła.Doktorka taką słuchawką ciebie obsłuchiwała,palcami opukiwała, a że z ciocią Katią po niemiecku rozmawiały, to nie rozumiałam, o czym.Potem ta doktorka mnie po rusku pocieszała, to zrozumiałam: Nie martw się doczeńka, ztwoim tatą wsio budiet charaszo.Zostawiła jakieś proszki i kazała ci dawać.Cośmy się zciocią Katią namęczyły, żebyś choć to lekarstwo wypił, bo ty ani jeść, ani pić nie chciałeś.Itak wszystkie trajkoczą - ciocia Katia to, ciocia Katia tamto, Katharina, Katarzyna, Katia,Kasia.Staniszowi znowu zakręciło się w głowie, przymknął powieki, ale nie miał siły rękiunieść i w kącikach oczu potrzeć, choć go tam swędzi i mokro mu się robi.Kończy się lato.Tymczasem komendantowi Gusiewowi daleko jeszcze do wykonanianormy wyznaczonej przez naczalstwo. A z naczalstwem, wiadomo, żartów nie ma.GoniłGusiew do pracy w tajdze każdego, kto mu się tylko pod rękę nawinął.Bywało, że nie patrzyłnawet na wiek zgrzybiały czy smarki pod nosem małolatka.Jeśli nie przymusem, to mamił doroboty dodatkowym przydziałem czegoś tam do jedzenia.I już dawno zapomniał ozamyślonej intrydze izolowania Polaków od Niemców.Było mu wsio rawno , Niemiec czyPolak, byle norma była wykonana.Ten sam brygadzista Czuwasz, który ongiś skojarzył na porębie Katarzynę zeStaniszem, dobrał do pary dwóch wiekowych już panów, Polaka Brzozowskiego i NiemcaFischera [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.A kiedy już przyszły, trafiały od razu podopiekuńcze skrzydła Katarzyny.Ta, radując się nimi prawdziwie, czuła się w swoim żywiole.Podkarmiła je, czym mogła, zasmarkane nosy i umorusane buzie powycierała, dziewczynkomwłosy rozczesała.A swojej ulubienicy Danusi to nawet z jakiejś kolorowej wstążki zmyślnąkokardę do włosów przyszpiliła.Dzieciaki nie odstępowały jej na krok: Ciocia Katia to,ciocia Katia tamto, teraz ja, teraz mnie, a ja?.Oczy wyraznie jej zwilgotniały, kiedy Danusianie tylko pozwoliła się wziąć na ręce, ale objąwszy Katarzynę chudziutkimi rączkami zaszyję, mocno, mocno się do niej przytuliła.W Kajenie już pózne lato, przedjesień.Widać to po tajdze zmieniającej ubarwienielistowia, po wędrownym ptactwie i leśnej zwierzynie, po coraz to czystszych ispokojniejszych wodach Birusy, kiedy to wielką rybę gołym okiem na samym dnie dojrzysz,po chłodniejszych wieczorach i szronnych porankach.A robota w tajdze zawsze taka sama: pozyskiwanie drewna.O tej porze w Kajeniemoże tylko mniej niż zwykle brygad drwali na porębę wychodzi, bo jeszcze wielu Polaków zdalekiego spławu nie wróciło.Stary Stanisz też swoich najstarszych synów, Julka i Staszka, ztego spławu wygląda i już nawet trochę zaczyna się o nich niepokoić.%7łeby tylko im się tamnic nie stało, bo mało to na tych spławach naszych się potopiło czy kalekami zostało? Julek tojeszcze chłopak krzepki jak tur, ale Staszek? Ten nie dość, że młodszy, to i od dzieckachorowity raczej.A może im do łba strzeliło, tak jak Józkowi Barowi, żeby do Kajenu niewracać, tylko tego polskiego wojska szukać.A tu jeszcze komendant Gusiew wezwałStanisza i kazał mu się pilnie do nowego baraku na Ogorodnym przeprowadzić. Przenoś się,Stanisz, z tym całym swoim dziecińcem do kajuty w nowym baraku.Należy ci się.No i dlainnych w starym miejsce zwolnisz, bo prawie pół baraku zajmujesz.Gusiew potrafił byćpraktyczny, a zdarzało się, że i sprawiedliwy.Tak jak z tymi nowymi barakami, kiedy toobiecanego wiosną słowa dotrzymał i na Ogorodnym stanęło ich kilka.Luzował Polakom,przenosił całe rodziny do nowych baraków.Niemców z miejsca nie ruszał, w starym barakuich pozostawił.Z przenosin do nowych baraków ludzie cieszyli się choćby dlatego, że pierwszy raz nazesłaniu, zamiast gniezdzić się jak dotychczas we wspólnym baraku, na wspólnej pryczy odściany do ściany, bez jakiegokolwiek przepierzenia czy choćby zasłony, każda rodzinaotrzymywała osobne pomieszczenie, oddzielone od sąsiada przepierzeniem z desek.Klitka boklitka, ale w niej własne okno, własny żeliwny piecyk, własna prycza, własny stół.I nawetwłasne drzwi na korytarz możesz zamknąć. Ciasno tu nam będzie jak jasny pieron - Staniszdrapał się po głowie, zastanawiając się, jak w takiej klitce swoją gromadkę rozmieścić - alezawsze to lepiej, niż ze wszystkim u wszystkich na widoku.No i może tych cholernychpluskiew przynajmniej na razie tu nie będzie, bo tam już człowiekowi żyć nie dawały.W tajdze wciąż pracował w parze z Katarzyną.I tak zlatywał im dzień po dniu, jedennieróżniący się od drugiego.Ale, jak to mówią: nieszczęścia nie chodzą po lesie.Staniszaciężka choroba dopadła.Dotąd chłop był zdrów jak rydz, omijały go wszelkie zarazy, tyfusy,malarie.A teraz zdarzyło się tak, że położył się spać zdrowy, a rano przerażone dzieci niemogły się nieprzytomnego dobudzić.Co go tak raptownie z nóg zwaliło? Sprowadzona przezKatarzynę lekarka, Niemka, podejrzewała przeziębioną grypę i gwałtowne zapalenie płuc.Stanisz tłukł się w malignie, majaczył, trawiony niewiarygodnie wysoką gorączką.Zlanypotem miotał się po pryczy, coś tam niezrozumiałego mruczał, wykrzykiwał, wołałnieboszczkę żonę i Julka ze Staszkiem.Nie sposób było go nakarmić, a nawet napoić.Dzieciaki, niby spłoszone stadko piskląt, nie odchodziły od jego pryczy.Stanisz się nie dał! Ocknął się, oprzytomniał któregoś ranka, nie zdając sobie sprawy,co się z nim działo i jak długo ta niemoc go trzymała.Domyślił się, że chyba musiało być znim naprawdę zle, skoro nawet teraz ręką i nogą ruszyć nie może, ani bez bólu w kościachprzekręcić się na pryczy.Wczesny ranek.Bezmyślnie błądził wzrokiem po suficie, oblizałspalone gorączką wargi i poczuł pragnienie. Pić, pić - usłyszało szept któreś z dzieciaków.No i wtedy się zaczęło! Tatuś, tata się obudził! Pić mu się chce.Gdzie jest garnuszek? Zaraz,tatusiu, zaraz..Najstarsza Władzia, bo ona podczas choroby ojca była tu najważniejsza, ztrudem opanowała usłużną gorliwość maluchów i z garnuszkiem malinowego wywarupodeszła do ojca.Ułożony wysoko, dochodził do siebie, oswajał się z tym, co widział isłyszał.Dzieciaki.Wszystkie obok niego, uśmiechnięte i zdrowe. Julek ze Staszkiem?. Niewrócili jeszcze, tatusiu. No to jak wy tu, przez ten czas.same? Głodne pewnie jesteście.Zaraz wstanę.Spróbował, w głowie mu się zakręciło.Dzieci znowu go zakrzyczały -zagadywały, opowiadały jedno przez drugie: Nie martw się, gdzie my tam głodne!. Władzia chleb na kartki co dzień pobierała. I różne zupy myśmy sobie gotowały. Aciocia Katia to codziennie do nas wpadała, a czasem to i do póznej nocy z nami siedziała. Ajak ciocia Katia przychodzi, to zawsze nam coś do jedzenia przyniesie: chleba, kaszy, a raz tonawet kawałek cukru, żeby tobie herbatę posłodzić, boś chory był. Ale tatuś to nawetsłodkiej pić nie chciał, to maluchy ją wypiły i aż cmokały, że dobra była, słodka.. Prać miciocia Katia pomogła, maluchom łachy pocerowała - relacjonowała Władzia.- A do ciebie toparę razy tę Niemkę felczerycę sprowadziła.Doktorka taką słuchawką ciebie obsłuchiwała,palcami opukiwała, a że z ciocią Katią po niemiecku rozmawiały, to nie rozumiałam, o czym.Potem ta doktorka mnie po rusku pocieszała, to zrozumiałam: Nie martw się doczeńka, ztwoim tatą wsio budiet charaszo.Zostawiła jakieś proszki i kazała ci dawać.Cośmy się zciocią Katią namęczyły, żebyś choć to lekarstwo wypił, bo ty ani jeść, ani pić nie chciałeś.Itak wszystkie trajkoczą - ciocia Katia to, ciocia Katia tamto, Katharina, Katarzyna, Katia,Kasia.Staniszowi znowu zakręciło się w głowie, przymknął powieki, ale nie miał siły rękiunieść i w kącikach oczu potrzeć, choć go tam swędzi i mokro mu się robi.Kończy się lato.Tymczasem komendantowi Gusiewowi daleko jeszcze do wykonanianormy wyznaczonej przez naczalstwo. A z naczalstwem, wiadomo, żartów nie ma.GoniłGusiew do pracy w tajdze każdego, kto mu się tylko pod rękę nawinął.Bywało, że nie patrzyłnawet na wiek zgrzybiały czy smarki pod nosem małolatka.Jeśli nie przymusem, to mamił doroboty dodatkowym przydziałem czegoś tam do jedzenia.I już dawno zapomniał ozamyślonej intrydze izolowania Polaków od Niemców.Było mu wsio rawno , Niemiec czyPolak, byle norma była wykonana.Ten sam brygadzista Czuwasz, który ongiś skojarzył na porębie Katarzynę zeStaniszem, dobrał do pary dwóch wiekowych już panów, Polaka Brzozowskiego i NiemcaFischera [ Pobierz całość w formacie PDF ]