[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Caroline miała na sobie stare spodnie robocze.Włosy schowałapod turbanem.Rękawy miała podwinięte, a ręce brudne aż po łokcie.Ale razjeszcze, pomimo gniewu, poczułem, jak całe moje ciało, mojeserce, umysł i krew, aż się doniej wyrywa.Popatrzyła na mnie lodowatym wzrokiem.- Nie mam ci nic do powiedzenia.Annęusłyszała już wszystko.- Tak łatwo z ciebie nie zrezygnuję, Caroline.Prawie przewróciła oczami.- Musisz!Nie masz innego wyjścia.- Caroline, błagam.Spojrzałem na Betty, która nie wiedziała, gdzie podziać oczy.- Betty - poprosiłem- czy zostawisz nas na chwilę samych?Lecz gdy służąca zrobiła ruch, żebyodejść,Caroline ją zatrzymała.- Nie musisz nigdzie wychodzić.Doktor Faraday i janie mamysobie do powiedzenia nic,czego nie mogłabyś usłyszeć.Zajmijsiępakowaniem.Dziewczyna była wyraznie rozdarta, wreszcie spuściła głowęi odwróciła się do nas bokiem.Chwilę stałem bezsilnie,po czym zniżyłem głos.432- Błagam cię,Caroline - powiedziałem.- Przemyśl wszystko razjeszcze.Nieważne, żenię czujesz.tego, o czym mówiłaś.Ja cośczuję.Wiem, że ty też.Nie udawaj,że nic między nami nie ma.Wtedy,na tańcach.i kiedy staliśmy przed domem.- To byłbłąd - odparła z rezygnacją.-Nieprawda.- Prawda.Błąd, od początku do końca.Popełniłam błąd ibardzocię za to przepraszam.- Nie pozwolę ci odejść. -Boże!Mam cię znienawidzić?Przestań wreszcie tu przyjeżdżać.To koniec.Koniec!Nagle znów ogarnęła mnie wściekłość; złapałem Caroline za nadgarstek.- Jakmożesz tak mówić?I niby jakzdajesz sobiesprawę z tego,corobisz?Na litość boską, spójrz na siebie!Niszczysz ten dom.Zostawiasz Hundreds!Jak możesz?Jak.jak śmiesz?To,że daneci tu mieszkać, stanowi dar od losu, sama mi to kiedyś mówiłaś.Takdotrzymujeszswojej części umowy?Na tym ma to polegać?Wyrwałarękę.- Ten dar od losu o mało mnienie zabił, wiesz otym doskonale!%7łałuję, że nie wyjechałam rok temu i nie zabrałam ze sobą matkii brata.Odsunęła się ode mnie, chcąc wrócić do pakowania.- Czyżby?- zapytałemniemal z ironią,nie spuszczając z niejwzroku.Jej zdecydowanie iniezachwiana pewność siebieraz jeszcze wydałymi się wprost nie do wytrzymania.Spojrzała namnie, marszcząc brwi.- Co niby miałaś rok temu?- zapytałem.-Dom, który pochłaniałcały twój czas.Starzejącą się matkę, chorego brata.Jaka czekała cięprzyszłość?A teraz, proszę bardzo.Jesteś wolna, Caroline.Sprzedaszdom i będziesz miałapieniądze.Zwietnie sięustawiłaś, nie ma co.Chwilę spoglądała na mnie wmilczeniu, krew napłynęła jejdo twarzy.Uświadomiłem sobie sens aluzji i aż mi skóra ścierpła.433.- Caroline, przepraszam.-Wynoś się - powiedziała.-Proszę.- Wynoś się.Wynoś się z mojego domu.Nie patrzyłem na Betty, ale widziałem ją kątem oka, zdumioną, zakłopotaną i pełnąwspółczucia.Odwróciłem się i wyszedłem.Na oślep zbiegłempo schodach i wróciłem do samochodu.Annęspojrzała na moją twarz.- Niedobrze?Tak mi przykro.W milczeniu odwiozłem ją do Lidcote, nareszcie pokonany- pokonany nie tyleświadomością, że straciłem Caroline, ile myślą,że mogłem ją odzyskać, lecz szansę tęzaprzepaściłem bezpowrotnie.Na wspomnienie tego, co jejpowiedziałem, co dałem do zrozumienia,aż mnie mdliło ze wstydu.Jednakże w głębi sercawiedziałem,że wstyd minie,a wtedy znów pojadę do Hundreds ipogrążę siękolejnyraz.I chcąc zamknąć tę sprawę raz na zawsze, wysadziłem Annęobokdomu i pojechałem doDesmondów, opowiedzieć o rozstaniuz Caroline i odwołaniu ślubu.Wyznanieto przyszłomi łatwiej,niżsię spodziewałem.Bilii Helen ze współczuciem kręciligłowami.Poczęstowali mnie winemi papierosem.Zapytali, kto jeszcze o tym wie; odparłem, że właściwiesą pierwsi,ale jeśli omnie chodzi, mogąpowiedzieć, komu chcą.Im szybciej wszyscy się dowiedzą,dodałem, tym lepiej.- Naprawdę nie ma nadziei?- spytałaHelen, odprowadzającmnie do wyjścia.- Niestety nie -odparłem z żałosnym uśmiechem, dając jej chybado zrozumienia, że jestempogodzony z losem.Kto wie, możenawetuwierzyła, że była to naszawspólna decyzja.W Lidcoteznajdowały się trzy gospody.Wyszedłem od Desmondówakurat w chwili ich otwarcia, po czym zahaczyłem o każdą.Następnie kupiłem butelkę ginu - nic innego nie mieli -zaniosłemją do domu i razjeszczestanąłemwgabinecie,wlewając w siebie alko434hol.Tym razem jednak za nic niemogłem się upići obraz Carolinestawałmi przed oczami zdziwną jasnością.Było zupełnietak, jakbyemocje ostatnich dni stępiły wreszcie moją zdolność odczuwania.Poszedłem na górę;moje mieszkanie, któreostatnio wydawało mi sięnieokreślone jak scena, zkażdym krokiem stawało się coraz bardziejwyrazne, jakby chciało mnie utwierdzić w swoichponurych barwachi kanciastych zarysach, ale nawet to nie wywarło na mnie większegowrażenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Caroline miała na sobie stare spodnie robocze.Włosy schowałapod turbanem.Rękawy miała podwinięte, a ręce brudne aż po łokcie.Ale razjeszcze, pomimo gniewu, poczułem, jak całe moje ciało, mojeserce, umysł i krew, aż się doniej wyrywa.Popatrzyła na mnie lodowatym wzrokiem.- Nie mam ci nic do powiedzenia.Annęusłyszała już wszystko.- Tak łatwo z ciebie nie zrezygnuję, Caroline.Prawie przewróciła oczami.- Musisz!Nie masz innego wyjścia.- Caroline, błagam.Spojrzałem na Betty, która nie wiedziała, gdzie podziać oczy.- Betty - poprosiłem- czy zostawisz nas na chwilę samych?Lecz gdy służąca zrobiła ruch, żebyodejść,Caroline ją zatrzymała.- Nie musisz nigdzie wychodzić.Doktor Faraday i janie mamysobie do powiedzenia nic,czego nie mogłabyś usłyszeć.Zajmijsiępakowaniem.Dziewczyna była wyraznie rozdarta, wreszcie spuściła głowęi odwróciła się do nas bokiem.Chwilę stałem bezsilnie,po czym zniżyłem głos.432- Błagam cię,Caroline - powiedziałem.- Przemyśl wszystko razjeszcze.Nieważne, żenię czujesz.tego, o czym mówiłaś.Ja cośczuję.Wiem, że ty też.Nie udawaj,że nic między nami nie ma.Wtedy,na tańcach.i kiedy staliśmy przed domem.- To byłbłąd - odparła z rezygnacją.-Nieprawda.- Prawda.Błąd, od początku do końca.Popełniłam błąd ibardzocię za to przepraszam.- Nie pozwolę ci odejść. -Boże!Mam cię znienawidzić?Przestań wreszcie tu przyjeżdżać.To koniec.Koniec!Nagle znów ogarnęła mnie wściekłość; złapałem Caroline za nadgarstek.- Jakmożesz tak mówić?I niby jakzdajesz sobiesprawę z tego,corobisz?Na litość boską, spójrz na siebie!Niszczysz ten dom.Zostawiasz Hundreds!Jak możesz?Jak.jak śmiesz?To,że daneci tu mieszkać, stanowi dar od losu, sama mi to kiedyś mówiłaś.Takdotrzymujeszswojej części umowy?Na tym ma to polegać?Wyrwałarękę.- Ten dar od losu o mało mnienie zabił, wiesz otym doskonale!%7łałuję, że nie wyjechałam rok temu i nie zabrałam ze sobą matkii brata.Odsunęła się ode mnie, chcąc wrócić do pakowania.- Czyżby?- zapytałemniemal z ironią,nie spuszczając z niejwzroku.Jej zdecydowanie iniezachwiana pewność siebieraz jeszcze wydałymi się wprost nie do wytrzymania.Spojrzała namnie, marszcząc brwi.- Co niby miałaś rok temu?- zapytałem.-Dom, który pochłaniałcały twój czas.Starzejącą się matkę, chorego brata.Jaka czekała cięprzyszłość?A teraz, proszę bardzo.Jesteś wolna, Caroline.Sprzedaszdom i będziesz miałapieniądze.Zwietnie sięustawiłaś, nie ma co.Chwilę spoglądała na mnie wmilczeniu, krew napłynęła jejdo twarzy.Uświadomiłem sobie sens aluzji i aż mi skóra ścierpła.433.- Caroline, przepraszam.-Wynoś się - powiedziała.-Proszę.- Wynoś się.Wynoś się z mojego domu.Nie patrzyłem na Betty, ale widziałem ją kątem oka, zdumioną, zakłopotaną i pełnąwspółczucia.Odwróciłem się i wyszedłem.Na oślep zbiegłempo schodach i wróciłem do samochodu.Annęspojrzała na moją twarz.- Niedobrze?Tak mi przykro.W milczeniu odwiozłem ją do Lidcote, nareszcie pokonany- pokonany nie tyleświadomością, że straciłem Caroline, ile myślą,że mogłem ją odzyskać, lecz szansę tęzaprzepaściłem bezpowrotnie.Na wspomnienie tego, co jejpowiedziałem, co dałem do zrozumienia,aż mnie mdliło ze wstydu.Jednakże w głębi sercawiedziałem,że wstyd minie,a wtedy znów pojadę do Hundreds ipogrążę siękolejnyraz.I chcąc zamknąć tę sprawę raz na zawsze, wysadziłem Annęobokdomu i pojechałem doDesmondów, opowiedzieć o rozstaniuz Caroline i odwołaniu ślubu.Wyznanieto przyszłomi łatwiej,niżsię spodziewałem.Bilii Helen ze współczuciem kręciligłowami.Poczęstowali mnie winemi papierosem.Zapytali, kto jeszcze o tym wie; odparłem, że właściwiesą pierwsi,ale jeśli omnie chodzi, mogąpowiedzieć, komu chcą.Im szybciej wszyscy się dowiedzą,dodałem, tym lepiej.- Naprawdę nie ma nadziei?- spytałaHelen, odprowadzającmnie do wyjścia.- Niestety nie -odparłem z żałosnym uśmiechem, dając jej chybado zrozumienia, że jestempogodzony z losem.Kto wie, możenawetuwierzyła, że była to naszawspólna decyzja.W Lidcoteznajdowały się trzy gospody.Wyszedłem od Desmondówakurat w chwili ich otwarcia, po czym zahaczyłem o każdą.Następnie kupiłem butelkę ginu - nic innego nie mieli -zaniosłemją do domu i razjeszczestanąłemwgabinecie,wlewając w siebie alko434hol.Tym razem jednak za nic niemogłem się upići obraz Carolinestawałmi przed oczami zdziwną jasnością.Było zupełnietak, jakbyemocje ostatnich dni stępiły wreszcie moją zdolność odczuwania.Poszedłem na górę;moje mieszkanie, któreostatnio wydawało mi sięnieokreślone jak scena, zkażdym krokiem stawało się coraz bardziejwyrazne, jakby chciało mnie utwierdzić w swoichponurych barwachi kanciastych zarysach, ale nawet to nie wywarło na mnie większegowrażenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]