[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciał powiedzieć kilka słów do słuchuporucznikowi Denehy'emu.Kogo wyznaczył do nadzoru? Dwóch zupełniezielonych rekrutów?- Posłuchaj, Zach, moi chłopcy zrobili, co mogli - zmęczonym głosemtłumaczył Denehy.- Oczywiście nie są doskonali.Nikt nie jest doskonały.- I ty mi to mówisz?- A co ze szpitalem? Mógł pojechać do brata.- Sprawdziłem.Nie ma go tam.- To byłoby zbyt proste.Rozpromienionapielęgniarka poinformowała go, że Jerry czuje się coraz lepiej.Ciekawe, jakbędzie się czuł, kiedy się dowie o swoim bracie? Namyśl o tym przeszedł godreszcz.- Porozmawiam z moimi chłopakami, Zach.A potem jadę do schroniska.Trochę się rozejrzę i pogadam z dziećmi.Może znajdę jakiś trop.- Wobec tego spotkamy się w schronisku.Joe odłożył słuchawkę, zerwał się z łóżka i zaczął się ubierać.Mimopotężnej tuszy ruchy miał szybkie i precyzyjne.Millie odwróciła się na drugi bok i spojrzała na tarczę budzika.Było wpółdo siódmej.- Co się stało, Joe?- Ten dzieciak zniknął ze schroniska.Zach podejrzewa, że podpalaczmógł.- Joe wolał nie kończyć.- Muszę już iść, kochanie.- A co z Rebecca?Joe spojrzał przez ramię na żonę.- Może nauczyłabyś ją piec ciasto albo coś w tym rodzaju.Byle tylkoutrzymać ją z dala od Zacha.On jest dziś jak bomba zegarowa.W każdej chwilimoże wybuchnąć.Budzik Rebecki zadzwonił piętnaście po siódmej.Z trudem otworzyłaoczy.Ale przywykła do porannych telefonów, wzywających ją na plan, więc itym razem przemogła zmęczenie i senność.Odrzuciła kołdrę i zadrżała.W pokoju było przerazliwie zimno.Chwyciłakoc i owijając się nim, podeszła do okna.Przez zmrożone szyby zobaczyłaniebo szare i ciężkie od chmur.Z gałęzi starego wiązu zwisały kryształki lodu.Jakie to niepodobne do słonecznego Malibu.Kiedy otworzyła drzwi, omal nie zderzyła się z Juniorem, który właśniewychodził z łazienki.Chłopak oblał się ciemnym rumieńcem.- Mam nadzieję, że pani nie zbudziłem.Mama urwałaby mi głowę.Starałem się być cicho.Rebecca uśmiechnęła się.- Nic się nie stało.I tak musiałam wstać.O wpół do dziewiątej jadę ztwoim tatą do pracy.- Pani jedzie z moim tatą? Ale on.- Joe - rozległ się z dołu głos Millie - śniadanie ci wystygnie.O ósmej dziesięć Rebecca zeszła do kuchni.Miała na sobie dżinsy, czarnysweter z golfem i botki.Przygotowała też torbę z adidasami, na wypadek gdybymieli z Zachem jeszcze raz przeszukiwać ruiny wypalonego budynku.Millie uwijała się przy kuchence.- Mam nadzieję, że lubi pani jajka na bekonie - powitała wesoło Rebeccę.-Zapomniałam wczoraj zapytać, co pani jada na śniadanie.Jest pani takaszczupła i zgrabna.Pewnie pani dba o linię, ale chciałam jakoś uczcić naszpierwszy wspólny dzień, więc postanowiłam upiec szarlotkę.Mam świetnyprzepis, dostałam go jeszcze od mojej babki.Chętnie panią nauczę.- Gdzie jest Joe? - udało się w końcu wtrącić Rebecce.- Czy już jadłśniadanie?- O tak, i on, i Abby są już po śniadaniu.- Millie zaczęła układać plastrybekonu na patelni.- Chodzą do szkoły na ósmą.Woli pani jajka sadzone czyjajecznicę? A może omlet z serem? Mam prawdziwy vermoncki.- Co się dzieje, Millie? Gdzie jest Joe? Joe senior? Millie przygładziławłosy.- Wyjechał wcześnie rano.- Co?- Niech się pani nie gniewa, Rebecco.To był nagły wypadek.Wyjechałprzed siódmą.Serce głucho załomotało w piersi Rebecki.- Nagły wypadek? Znowu jakiś pożar?Millie z niezmąconym spokojem żaczek ubijać jajka.- Ach, nie.Nie pożar.Proszę siadać.Omlet zaraz będzie gotowy.- Co się tu dzieje? - Rebecca podeszła do Millie.- Proszę mi powiedzieć.Czy ma to coś wspólnego z Zachem? Czy to jego pomysł, żeby Joe wymknąłsię rano beze mnie?Millie rzuciła jej karcące spojrzenie.- Nigdzie się nie wymknął.Wyjechał zaraz po telefonie.I tak by pani niezdążyła.- Potrząsnęła miską.- Proszę mi podać ser, Rebecco.Jest na górnejpółce w lodówce.- Millie, jeżeli mi pani natychmiast nie powie, co się dzieje, dzwonię dokomendanta Fitzgeralda.Millie pobladła.- Proszę, niech pani zostanie dziś ze mną w domu.Dla dobra Zacha.- Więc to ma coś wspólnego z Zachem? - przeraziła się Rebecca.- Co musię stało? Czy ten podpalacz.?- Z Zachem wszystko w porządku - zapewniła Millie, skwapliwie unikającwzroku Rebecki.- Nie wierzę.Przecież widzę, że coś się stało.Było jasne, że Millie kłamie.Miała to wypisane na twarzy.Na pewno chodziło o Zacha.Rebecca ciężkooparła się o kuchenny blat.- To ten chłopiec.- powiedziała cicho Millie, patrząc na pobladłą twarzRebecki.- Jerry? Ten chłopak w szpitalu? O Boże, czy on.Millie chwyciła ją zarękę.- Nie.Nie Jerry.Jego brat.On.zniknął.- Jak to zniknął? Chyba uciekł? Millie podeszła do lodówki i wyjęła ser.- Sama niewiele wiem - mruknęła.- Ma pani samochód? - spytała Rebecca.- Tak, ale.- Gdzie oni są? W schronisku? Gdzie to jest?- Proszę, Rebecco - Millie oparła się o drzwi lodówki - niech pani tuzostanie.Tak będzie lepiej.- Mogę pożyczyć pani samochód? - Rebecca w ogóle jej nie słuchała.- A co ze śniadaniem?- Zjem je na kolację.- No to chociaż filiżankę kawy.A może woli pani herbatę? - Sięgnęła doszafki.- Mam nawet prawdziwą angielską.Siostra przywiozła mi z Londynu.- Co próbuje mi pani powiedzieć, Millie? - przerwała jej Rebecca.Zaczynała powoli rozumieć.Millie machinalnie wytarła ręce w fartuch.- Nie wiem, czy pani zdaje sobie sprawę, jakie to niebezpieczne.Każdegodnia, kiedy Joe wychodzi rano do pracy.coś mnie ściska w piersi.Nawet potych wszystkich latach.Czasem nie wraca na noc.Nie mogę wtedy zasnąć.Alesą rzeczy gorsze niż pożary.- Myśli pani o podpalaczach? - cicho spytała Rebecca.- Niektórym chodzi tylko o pieniądze z ubezpieczenia.Czasempodpalaczami są dzieci, dla zabawy.Ale najbardziej niebezpieczni są ludziechorzy, niezrównoważeni.Pamiętam tego nieszczęśnika, który podpalił hotelDrake'a.Po raz pierwszy w życiu poszłam na proces.Po prostu musiałam gozobaczyć.- Dlaczego?- Bo wtargnął w nasze życie.- Millie popatrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.- Stanął między Joe i mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Chciał powiedzieć kilka słów do słuchuporucznikowi Denehy'emu.Kogo wyznaczył do nadzoru? Dwóch zupełniezielonych rekrutów?- Posłuchaj, Zach, moi chłopcy zrobili, co mogli - zmęczonym głosemtłumaczył Denehy.- Oczywiście nie są doskonali.Nikt nie jest doskonały.- I ty mi to mówisz?- A co ze szpitalem? Mógł pojechać do brata.- Sprawdziłem.Nie ma go tam.- To byłoby zbyt proste.Rozpromienionapielęgniarka poinformowała go, że Jerry czuje się coraz lepiej.Ciekawe, jakbędzie się czuł, kiedy się dowie o swoim bracie? Namyśl o tym przeszedł godreszcz.- Porozmawiam z moimi chłopakami, Zach.A potem jadę do schroniska.Trochę się rozejrzę i pogadam z dziećmi.Może znajdę jakiś trop.- Wobec tego spotkamy się w schronisku.Joe odłożył słuchawkę, zerwał się z łóżka i zaczął się ubierać.Mimopotężnej tuszy ruchy miał szybkie i precyzyjne.Millie odwróciła się na drugi bok i spojrzała na tarczę budzika.Było wpółdo siódmej.- Co się stało, Joe?- Ten dzieciak zniknął ze schroniska.Zach podejrzewa, że podpalaczmógł.- Joe wolał nie kończyć.- Muszę już iść, kochanie.- A co z Rebecca?Joe spojrzał przez ramię na żonę.- Może nauczyłabyś ją piec ciasto albo coś w tym rodzaju.Byle tylkoutrzymać ją z dala od Zacha.On jest dziś jak bomba zegarowa.W każdej chwilimoże wybuchnąć.Budzik Rebecki zadzwonił piętnaście po siódmej.Z trudem otworzyłaoczy.Ale przywykła do porannych telefonów, wzywających ją na plan, więc itym razem przemogła zmęczenie i senność.Odrzuciła kołdrę i zadrżała.W pokoju było przerazliwie zimno.Chwyciłakoc i owijając się nim, podeszła do okna.Przez zmrożone szyby zobaczyłaniebo szare i ciężkie od chmur.Z gałęzi starego wiązu zwisały kryształki lodu.Jakie to niepodobne do słonecznego Malibu.Kiedy otworzyła drzwi, omal nie zderzyła się z Juniorem, który właśniewychodził z łazienki.Chłopak oblał się ciemnym rumieńcem.- Mam nadzieję, że pani nie zbudziłem.Mama urwałaby mi głowę.Starałem się być cicho.Rebecca uśmiechnęła się.- Nic się nie stało.I tak musiałam wstać.O wpół do dziewiątej jadę ztwoim tatą do pracy.- Pani jedzie z moim tatą? Ale on.- Joe - rozległ się z dołu głos Millie - śniadanie ci wystygnie.O ósmej dziesięć Rebecca zeszła do kuchni.Miała na sobie dżinsy, czarnysweter z golfem i botki.Przygotowała też torbę z adidasami, na wypadek gdybymieli z Zachem jeszcze raz przeszukiwać ruiny wypalonego budynku.Millie uwijała się przy kuchence.- Mam nadzieję, że lubi pani jajka na bekonie - powitała wesoło Rebeccę.-Zapomniałam wczoraj zapytać, co pani jada na śniadanie.Jest pani takaszczupła i zgrabna.Pewnie pani dba o linię, ale chciałam jakoś uczcić naszpierwszy wspólny dzień, więc postanowiłam upiec szarlotkę.Mam świetnyprzepis, dostałam go jeszcze od mojej babki.Chętnie panią nauczę.- Gdzie jest Joe? - udało się w końcu wtrącić Rebecce.- Czy już jadłśniadanie?- O tak, i on, i Abby są już po śniadaniu.- Millie zaczęła układać plastrybekonu na patelni.- Chodzą do szkoły na ósmą.Woli pani jajka sadzone czyjajecznicę? A może omlet z serem? Mam prawdziwy vermoncki.- Co się dzieje, Millie? Gdzie jest Joe? Joe senior? Millie przygładziławłosy.- Wyjechał wcześnie rano.- Co?- Niech się pani nie gniewa, Rebecco.To był nagły wypadek.Wyjechałprzed siódmą.Serce głucho załomotało w piersi Rebecki.- Nagły wypadek? Znowu jakiś pożar?Millie z niezmąconym spokojem żaczek ubijać jajka.- Ach, nie.Nie pożar.Proszę siadać.Omlet zaraz będzie gotowy.- Co się tu dzieje? - Rebecca podeszła do Millie.- Proszę mi powiedzieć.Czy ma to coś wspólnego z Zachem? Czy to jego pomysł, żeby Joe wymknąłsię rano beze mnie?Millie rzuciła jej karcące spojrzenie.- Nigdzie się nie wymknął.Wyjechał zaraz po telefonie.I tak by pani niezdążyła.- Potrząsnęła miską.- Proszę mi podać ser, Rebecco.Jest na górnejpółce w lodówce.- Millie, jeżeli mi pani natychmiast nie powie, co się dzieje, dzwonię dokomendanta Fitzgeralda.Millie pobladła.- Proszę, niech pani zostanie dziś ze mną w domu.Dla dobra Zacha.- Więc to ma coś wspólnego z Zachem? - przeraziła się Rebecca.- Co musię stało? Czy ten podpalacz.?- Z Zachem wszystko w porządku - zapewniła Millie, skwapliwie unikającwzroku Rebecki.- Nie wierzę.Przecież widzę, że coś się stało.Było jasne, że Millie kłamie.Miała to wypisane na twarzy.Na pewno chodziło o Zacha.Rebecca ciężkooparła się o kuchenny blat.- To ten chłopiec.- powiedziała cicho Millie, patrząc na pobladłą twarzRebecki.- Jerry? Ten chłopak w szpitalu? O Boże, czy on.Millie chwyciła ją zarękę.- Nie.Nie Jerry.Jego brat.On.zniknął.- Jak to zniknął? Chyba uciekł? Millie podeszła do lodówki i wyjęła ser.- Sama niewiele wiem - mruknęła.- Ma pani samochód? - spytała Rebecca.- Tak, ale.- Gdzie oni są? W schronisku? Gdzie to jest?- Proszę, Rebecco - Millie oparła się o drzwi lodówki - niech pani tuzostanie.Tak będzie lepiej.- Mogę pożyczyć pani samochód? - Rebecca w ogóle jej nie słuchała.- A co ze śniadaniem?- Zjem je na kolację.- No to chociaż filiżankę kawy.A może woli pani herbatę? - Sięgnęła doszafki.- Mam nawet prawdziwą angielską.Siostra przywiozła mi z Londynu.- Co próbuje mi pani powiedzieć, Millie? - przerwała jej Rebecca.Zaczynała powoli rozumieć.Millie machinalnie wytarła ręce w fartuch.- Nie wiem, czy pani zdaje sobie sprawę, jakie to niebezpieczne.Każdegodnia, kiedy Joe wychodzi rano do pracy.coś mnie ściska w piersi.Nawet potych wszystkich latach.Czasem nie wraca na noc.Nie mogę wtedy zasnąć.Alesą rzeczy gorsze niż pożary.- Myśli pani o podpalaczach? - cicho spytała Rebecca.- Niektórym chodzi tylko o pieniądze z ubezpieczenia.Czasempodpalaczami są dzieci, dla zabawy.Ale najbardziej niebezpieczni są ludziechorzy, niezrównoważeni.Pamiętam tego nieszczęśnika, który podpalił hotelDrake'a.Po raz pierwszy w życiu poszłam na proces.Po prostu musiałam gozobaczyć.- Dlaczego?- Bo wtargnął w nasze życie.- Millie popatrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.- Stanął między Joe i mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]