[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bella rozejrzała się.Byli na przedmieściach i w oddali majaczyły miejskiezabudowania.Ich kontury rozmywało ostre światło słońca.Jak okiem sięgnąć,otaczały ich wydmy.Sahel zamienił się w Saharę i czerwień ziemi zbladła, stającsię żółto-szarym morzem piasku, pofałdowanym jak morskie fale, które niegdyś,tysiące lat temu, przesuwały się wysoko nad jej powierzchnią.Samochody przeciskały się wąskimi uliczkami.Bella przypomniała sobierozmowę z Davidem.Jego słowa, że Timbuktu nazywano Złotym Miastem,wydały jej się śmieszne. Gdzie na tych glinianych domach mogło być złoto?" -pomyślała.Myśli Williama musiały być podobne, bo nie umiał ukryćrozczarowania.Obok ich samochodu spokojnie przechodziły wielbłądy, znacznielepiej przystosowane do podróży po piaskach, niż maszyny.Bella i Williamsiedzieli na dodatkowych siedzeniach rozłożonych w bagażniku samochodu.Stukot kół, warkot klimatyzacji i szmer rozmów z siedzeń przed nimi umożliwiałrozmowę.- To jest przytłaczające - powiedziała Bella do Williama.- A co z twoim pozytywnym nastawieniem do świata?- Jakoś się ulotniło.Za sucho, za gorąco, za brudno.- Tak, gdzie nie spojrzysz tylko piach - odparł.- Zawsze lubiłem filmy o pustyni,te zdjęcia z lotu ptaka, gdy w dole widać tylko wydmy, a na nich maleńkieruchome punkty, karawany wielbłądów.Ale jak stajesz oko w oko z taką otwartąprzestrzenią, ogarnia cię przerażenie.- To jest uczucie podobne do klaustrofobii.Niby jest dużo miejsca, ale taknaprawdę czujesz się jak w celi.Nie masz gdzie uciec, bo gdy spróbujesz,pustynia cię pożre, zasuszy na wiór.Jakbyś był w więzieniu, prawda?- No, to agorafobia.Zdecydowanie lepiej wygląda to na filmach.A jakwyjdziemy z samochodu, jeszcze oberwiemy upałem, jak obuchem w łeb.- Ale mimo wszystko pustynia jest piękna - powiedziała Bella, którą falującepiaski naprawdę zachwyciły.- Przerażająca, ale piękna.To miejsce dlaodważnych.- Masz w sobie taką odwagę? Marzy ci się przygoda? - spytał William.- Nie, chyba nie - roześmiała się.Dotarli do niewielkiego parkingu i stanęli.Dalej jechać się nie dało.Wysiadając zsamochodu, poczuli, jakby uderzyli twarzą o rozgrzaną ścianę.A pomyśleć, żejuż nad rzeką wydawało im się, że ciężko jest oddychać.Tu było znacznie gorzej.Bella zachłysnęła się, próbując złapać powietrze - piach był jednak wszędzie.Zamknęła oczy i zatrzymała się na moment.Potem wyjęła butelkę z wodą i sięnapiła.Mimo że zbliżał się wieczór, temperatura była ekstremalnie wysoka.Niemogła sobie wyobrazić, jak mają zwiedzać to miasto jutro w środku dnia.Rozejrzała się wokół.William był blisko, ale dzisiaj zrezygnował z trzymania jejza rękę.- Nie jest to wymarzone miejsce do mieszkania, co? - zagadnął.- No.Zdecydowanie lepiej wygląda zza szyby.Mieszkając w Nigerii, myślałam,że nie ma nic gorszego niż równikowa wilgoć.Myliłam się.Mam wrażenie, żegardło mi płonie.Naprawdę jesteśmy na pustyni.I pustynia jest w nas.Ruszyli na spacer po najstarszej części miasta.Otaczały ich niskie domy z cegły igliny, żółto-szare jak okalająca miasto Sahara.Ulice nie miały chodników iprzypominały klepisko.Nawet jeżeli pod ich stopami znajdował się asfalt, niebyło go widać spod warstwy piasku.- Nie tak wyobrażałem sobie oazę - powiedział William - choć muszę przyznać,że jest to miejsce niezwykłe.W Anglii z całą pewnością takiego nie zobaczę -roześmiał się i zakrztusił szorstkim powietrzem.Bella klepnęła go mocno w plecy.-Już niedługo będziesz w domu, mieszczuchu - powiedziała, starając się nieokazywać cienia smutku.- Wrócisz do swoich klubów, teatrów i pogoni za.Nowłaśnie, za czym?- Dobre pytanie - odparł.- Za czym tak gonią Europejczycy?- Nie wiem - odparła.- Większość życia spędziłam w krajach, gdzie ludzie majączas, nie zegarki; zwłaszcza Tag Heuer - dodała.- Przestań - odparł - bo jest mi głupio.Chociaż.Muszę przyznać, żeprzyzwyczaiłem się już do tego innego wymiaru czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Bella rozejrzała się.Byli na przedmieściach i w oddali majaczyły miejskiezabudowania.Ich kontury rozmywało ostre światło słońca.Jak okiem sięgnąć,otaczały ich wydmy.Sahel zamienił się w Saharę i czerwień ziemi zbladła, stającsię żółto-szarym morzem piasku, pofałdowanym jak morskie fale, które niegdyś,tysiące lat temu, przesuwały się wysoko nad jej powierzchnią.Samochody przeciskały się wąskimi uliczkami.Bella przypomniała sobierozmowę z Davidem.Jego słowa, że Timbuktu nazywano Złotym Miastem,wydały jej się śmieszne. Gdzie na tych glinianych domach mogło być złoto?" -pomyślała.Myśli Williama musiały być podobne, bo nie umiał ukryćrozczarowania.Obok ich samochodu spokojnie przechodziły wielbłądy, znacznielepiej przystosowane do podróży po piaskach, niż maszyny.Bella i Williamsiedzieli na dodatkowych siedzeniach rozłożonych w bagażniku samochodu.Stukot kół, warkot klimatyzacji i szmer rozmów z siedzeń przed nimi umożliwiałrozmowę.- To jest przytłaczające - powiedziała Bella do Williama.- A co z twoim pozytywnym nastawieniem do świata?- Jakoś się ulotniło.Za sucho, za gorąco, za brudno.- Tak, gdzie nie spojrzysz tylko piach - odparł.- Zawsze lubiłem filmy o pustyni,te zdjęcia z lotu ptaka, gdy w dole widać tylko wydmy, a na nich maleńkieruchome punkty, karawany wielbłądów.Ale jak stajesz oko w oko z taką otwartąprzestrzenią, ogarnia cię przerażenie.- To jest uczucie podobne do klaustrofobii.Niby jest dużo miejsca, ale taknaprawdę czujesz się jak w celi.Nie masz gdzie uciec, bo gdy spróbujesz,pustynia cię pożre, zasuszy na wiór.Jakbyś był w więzieniu, prawda?- No, to agorafobia.Zdecydowanie lepiej wygląda to na filmach.A jakwyjdziemy z samochodu, jeszcze oberwiemy upałem, jak obuchem w łeb.- Ale mimo wszystko pustynia jest piękna - powiedziała Bella, którą falującepiaski naprawdę zachwyciły.- Przerażająca, ale piękna.To miejsce dlaodważnych.- Masz w sobie taką odwagę? Marzy ci się przygoda? - spytał William.- Nie, chyba nie - roześmiała się.Dotarli do niewielkiego parkingu i stanęli.Dalej jechać się nie dało.Wysiadając zsamochodu, poczuli, jakby uderzyli twarzą o rozgrzaną ścianę.A pomyśleć, żejuż nad rzeką wydawało im się, że ciężko jest oddychać.Tu było znacznie gorzej.Bella zachłysnęła się, próbując złapać powietrze - piach był jednak wszędzie.Zamknęła oczy i zatrzymała się na moment.Potem wyjęła butelkę z wodą i sięnapiła.Mimo że zbliżał się wieczór, temperatura była ekstremalnie wysoka.Niemogła sobie wyobrazić, jak mają zwiedzać to miasto jutro w środku dnia.Rozejrzała się wokół.William był blisko, ale dzisiaj zrezygnował z trzymania jejza rękę.- Nie jest to wymarzone miejsce do mieszkania, co? - zagadnął.- No.Zdecydowanie lepiej wygląda zza szyby.Mieszkając w Nigerii, myślałam,że nie ma nic gorszego niż równikowa wilgoć.Myliłam się.Mam wrażenie, żegardło mi płonie.Naprawdę jesteśmy na pustyni.I pustynia jest w nas.Ruszyli na spacer po najstarszej części miasta.Otaczały ich niskie domy z cegły igliny, żółto-szare jak okalająca miasto Sahara.Ulice nie miały chodników iprzypominały klepisko.Nawet jeżeli pod ich stopami znajdował się asfalt, niebyło go widać spod warstwy piasku.- Nie tak wyobrażałem sobie oazę - powiedział William - choć muszę przyznać,że jest to miejsce niezwykłe.W Anglii z całą pewnością takiego nie zobaczę -roześmiał się i zakrztusił szorstkim powietrzem.Bella klepnęła go mocno w plecy.-Już niedługo będziesz w domu, mieszczuchu - powiedziała, starając się nieokazywać cienia smutku.- Wrócisz do swoich klubów, teatrów i pogoni za.Nowłaśnie, za czym?- Dobre pytanie - odparł.- Za czym tak gonią Europejczycy?- Nie wiem - odparła.- Większość życia spędziłam w krajach, gdzie ludzie majączas, nie zegarki; zwłaszcza Tag Heuer - dodała.- Przestań - odparł - bo jest mi głupio.Chociaż.Muszę przyznać, żeprzyzwyczaiłem się już do tego innego wymiaru czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]