[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musitylko odbyć drogę do Nowego Orleanu.Nie jest głupi.Powinienprzybyć tam w ciągu jednego lub dwóch dni.Nie chciałbymniepokoić pani, ale uważałem, że powinna pani wiedzieć o tym ponieważ gdy pani przyjedzie do miasta jego tam niebędzie i nikt, prócz pani, nie będzie miał żadnego, pojęcia, gdziejest. To bardzo zacnie z pańskiej strony rzekła. Rozumiem. Potem przyszło jej do głowy, jakie to dziwne, że on wiedział oniej i Tomie, więc zapytała: Skąd pan wiedział, że on jest moim narzeczonym?Przygotowany był na to pytanie, toteż rzekł szybko: Słyszałem od pani ciotki.Było to kłamstwo, ale niedługo odjadą i może nigdy nie zostanieto ujawnione. Jest jeszcze jedno, o co chciałbym panią poprosić.To się możewydać głupie, ale muszę.Będzie to dla mnie wielką łaską. Co? Jeżeli to coś, co mogę zrobić, uczynię to z przyjemnością.Pan był taki dobry dla mojej ciotki i dla mnie.W cieniu małego krużganka na twarz jego wystąpił rumieniec. Chciałbym mieć na pamiątkę coś, co stanowi pani własność. Ależ ja nie mam nic do dania.Nie pozostało mi nic, prócztego, co mam na sobie roześmiała się.Nastąpiła chwila kłopotliwego milczenia.Potem powiedział: Proszę się nie kłopotać.Rozumiem.Dziękuję pani w każdymrazie.Sądzę, że powinniśmy już wejść do domu.Uświadomił sobie nagle, że Eliana stoi tuż przy drzwiach i znowuopanowało go uczucie, że musi ochronić dziewczynę przed nią.Ale Agnieszka położyła mu łagodnie rękę na ramieniu i rzekła: Niech pan zaczeka.Mogłabym dać panu guzik od mojej sukni,gdyby pan miał go czym odciąć.Wiedział teraz, że Eliana przygląda się i przysłuchuje toteż rzekłszybko: Nie, nie mam noża.To nieważne.Niewątpliwie spotkamy sięjeszcze.Zwrócił się ku drzwiom, nie pozostawiając jej żadnego wyboru tylko iść z nim razem.Chciała go zatrzymać, ale zdawałosię, nie było sposobu.Chciała mu wytłumaczyć, że niezamierzała go dotknąć.Nie było jednak czasu.Stara Murzynka podawała kawę, aChauvin Boisclair mówił, że powinni już ruszyć w drogę, jeżelimają przybyć do Nowego Orleanu pod osłoną ciemności.Wówczas to Arystydes odkrył pożar.Był w szopie z drewnem,aby przynieść więcej drew i wrócił w stanie wielkiegopodniecenia, gestykulując i wydając z siebie dzwięki bezzwiązku.Chwyciwszy Mac Tavisha za ramię, pociągnął go kudrzwiom i wskazał w kierunku zachodu.W tej stronie całe niebo płonęło, a na jego tle odcinały się czarnegałęzie dębów wzdłuż grobli.Mac Tavish zrozumiał.Zapomniawszy o obecności dam rzekł: Zrobiły to te przeklęte bękarty.To Bel Manoir się pali!Nikt nie odezwał się po tych słowach, tylko zapanowała cisza.Wszyscy wyszli z domu i stali przyglądając się blaskowi nazachodzie.Ciszę przerwała młoda baronowa.Rzekła stłumionymgłosem: Jankes.Co się z nim dzieje?Mac Tavish powiedział: Uciekł.Nie jest głupcem. Nieodpowiadał młodej baronowej, słowa jego przeznaczone były dlaAgnieszki na wypadek, gdyby to usłyszała i wykryła jegokłamstwo.Gdy łódz uderzyła o granitową przystań w pobliżu francuskiegorynku, światło brzasku padło na oleistą wodę rzeki.Było tam jużwiele innych łodzi małe barki i skify, i łodzie inspekcyjne.Murzyni, Indianie, którzy przybyli z moczarów i bajor,przywożąc na rynek swoje jarzyny, owoce, ryby i ślimaki,krzyczeli i kłócili się między sobą, toteż nie zwrócono prawieuwagi na obszarpane towarzystwo, które Cezar wyprowadził naląd.Dopiero na końcu mola zostali przez kogoś zauważeni.PatrolJankesów zatrzymał ich, ale żołnierze byli pijani i młodabaronowa przeprowadziła wszystkich obok niego.Na rynkuzaczekali, póki Cezar nie znajdzie jakiegoś środka lokomocji.Znał miasto.Znał dom Mac Tavis-hów, który zajmował generałWicks.Cudownym sposobem wrócił po krótkim czasie z dwomapowozikami w opłakanym stanie.Baronowa i Arystydeswyruszyli w jednym, ciotka Tam, Agnieszka i Cezar wdrugim.Gdy skręcili w wąskie uliczki starej dzielnicy, zobaczylipo raz pierwszy beczki ze smołą, umieszczone tu i ówdzie nachodnikach.Paliłysię przez całą noc i z niektórych wydobywał się jeszcze ogień idym.Cezar powiedział: To zaraza.Jest zle w Nowym Orleanie.Palą, aby przeczyścićpowietrze.Generałowi Wicksowi i jego żonie nie powodziło się dobrze.Było tak, jak gdyby oni sami na modłę grecką powodowaliwłasną ruinę.Pompatyczny, zezowaty, nie posiadający żadnychskrupułów mały człowieczek z figurą nadętego gołębia, któryzawsze przyzwyczajony był huczeć i krzykiem przeprowadzaćswą wolę, teraz przekonał się, że życzenia jego w tym dziwnym,na wpół tropikalnym mieście, są na każdym kroku udaremniane iutrącane.Miasto miało w sobie aksamitną miękkość; senność,będącą równie zwodniczą jak senność nasyconego, śpiącegotygrysa, który jednym leniwym ruchem łapy potrafi potłuc irozszarpać.Generał nie rozumiał zwyczajów tych ludzi.Niemieli dla niego szacunku i dawali mu śmieszne i złośliweprzezwiska: Zezowaty", Garnkobrzuchy", Srebrna Ayżka" [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Musitylko odbyć drogę do Nowego Orleanu.Nie jest głupi.Powinienprzybyć tam w ciągu jednego lub dwóch dni.Nie chciałbymniepokoić pani, ale uważałem, że powinna pani wiedzieć o tym ponieważ gdy pani przyjedzie do miasta jego tam niebędzie i nikt, prócz pani, nie będzie miał żadnego, pojęcia, gdziejest. To bardzo zacnie z pańskiej strony rzekła. Rozumiem. Potem przyszło jej do głowy, jakie to dziwne, że on wiedział oniej i Tomie, więc zapytała: Skąd pan wiedział, że on jest moim narzeczonym?Przygotowany był na to pytanie, toteż rzekł szybko: Słyszałem od pani ciotki.Było to kłamstwo, ale niedługo odjadą i może nigdy nie zostanieto ujawnione. Jest jeszcze jedno, o co chciałbym panią poprosić.To się możewydać głupie, ale muszę.Będzie to dla mnie wielką łaską. Co? Jeżeli to coś, co mogę zrobić, uczynię to z przyjemnością.Pan był taki dobry dla mojej ciotki i dla mnie.W cieniu małego krużganka na twarz jego wystąpił rumieniec. Chciałbym mieć na pamiątkę coś, co stanowi pani własność. Ależ ja nie mam nic do dania.Nie pozostało mi nic, prócztego, co mam na sobie roześmiała się.Nastąpiła chwila kłopotliwego milczenia.Potem powiedział: Proszę się nie kłopotać.Rozumiem.Dziękuję pani w każdymrazie.Sądzę, że powinniśmy już wejść do domu.Uświadomił sobie nagle, że Eliana stoi tuż przy drzwiach i znowuopanowało go uczucie, że musi ochronić dziewczynę przed nią.Ale Agnieszka położyła mu łagodnie rękę na ramieniu i rzekła: Niech pan zaczeka.Mogłabym dać panu guzik od mojej sukni,gdyby pan miał go czym odciąć.Wiedział teraz, że Eliana przygląda się i przysłuchuje toteż rzekłszybko: Nie, nie mam noża.To nieważne.Niewątpliwie spotkamy sięjeszcze.Zwrócił się ku drzwiom, nie pozostawiając jej żadnego wyboru tylko iść z nim razem.Chciała go zatrzymać, ale zdawałosię, nie było sposobu.Chciała mu wytłumaczyć, że niezamierzała go dotknąć.Nie było jednak czasu.Stara Murzynka podawała kawę, aChauvin Boisclair mówił, że powinni już ruszyć w drogę, jeżelimają przybyć do Nowego Orleanu pod osłoną ciemności.Wówczas to Arystydes odkrył pożar.Był w szopie z drewnem,aby przynieść więcej drew i wrócił w stanie wielkiegopodniecenia, gestykulując i wydając z siebie dzwięki bezzwiązku.Chwyciwszy Mac Tavisha za ramię, pociągnął go kudrzwiom i wskazał w kierunku zachodu.W tej stronie całe niebo płonęło, a na jego tle odcinały się czarnegałęzie dębów wzdłuż grobli.Mac Tavish zrozumiał.Zapomniawszy o obecności dam rzekł: Zrobiły to te przeklęte bękarty.To Bel Manoir się pali!Nikt nie odezwał się po tych słowach, tylko zapanowała cisza.Wszyscy wyszli z domu i stali przyglądając się blaskowi nazachodzie.Ciszę przerwała młoda baronowa.Rzekła stłumionymgłosem: Jankes.Co się z nim dzieje?Mac Tavish powiedział: Uciekł.Nie jest głupcem. Nieodpowiadał młodej baronowej, słowa jego przeznaczone były dlaAgnieszki na wypadek, gdyby to usłyszała i wykryła jegokłamstwo.Gdy łódz uderzyła o granitową przystań w pobliżu francuskiegorynku, światło brzasku padło na oleistą wodę rzeki.Było tam jużwiele innych łodzi małe barki i skify, i łodzie inspekcyjne.Murzyni, Indianie, którzy przybyli z moczarów i bajor,przywożąc na rynek swoje jarzyny, owoce, ryby i ślimaki,krzyczeli i kłócili się między sobą, toteż nie zwrócono prawieuwagi na obszarpane towarzystwo, które Cezar wyprowadził naląd.Dopiero na końcu mola zostali przez kogoś zauważeni.PatrolJankesów zatrzymał ich, ale żołnierze byli pijani i młodabaronowa przeprowadziła wszystkich obok niego.Na rynkuzaczekali, póki Cezar nie znajdzie jakiegoś środka lokomocji.Znał miasto.Znał dom Mac Tavis-hów, który zajmował generałWicks.Cudownym sposobem wrócił po krótkim czasie z dwomapowozikami w opłakanym stanie.Baronowa i Arystydeswyruszyli w jednym, ciotka Tam, Agnieszka i Cezar wdrugim.Gdy skręcili w wąskie uliczki starej dzielnicy, zobaczylipo raz pierwszy beczki ze smołą, umieszczone tu i ówdzie nachodnikach.Paliłysię przez całą noc i z niektórych wydobywał się jeszcze ogień idym.Cezar powiedział: To zaraza.Jest zle w Nowym Orleanie.Palą, aby przeczyścićpowietrze.Generałowi Wicksowi i jego żonie nie powodziło się dobrze.Było tak, jak gdyby oni sami na modłę grecką powodowaliwłasną ruinę.Pompatyczny, zezowaty, nie posiadający żadnychskrupułów mały człowieczek z figurą nadętego gołębia, któryzawsze przyzwyczajony był huczeć i krzykiem przeprowadzaćswą wolę, teraz przekonał się, że życzenia jego w tym dziwnym,na wpół tropikalnym mieście, są na każdym kroku udaremniane iutrącane.Miasto miało w sobie aksamitną miękkość; senność,będącą równie zwodniczą jak senność nasyconego, śpiącegotygrysa, który jednym leniwym ruchem łapy potrafi potłuc irozszarpać.Generał nie rozumiał zwyczajów tych ludzi.Niemieli dla niego szacunku i dawali mu śmieszne i złośliweprzezwiska: Zezowaty", Garnkobrzuchy", Srebrna Ayżka" [ Pobierz całość w formacie PDF ]