[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale to przez te ciemne szyby.Myślałam, że Rosynant stoi pusty, postanowiłam więc go pilnować.- Akurat byś mu pomogła, jakby tu przyniosło jakiegoś drania! - ofuknąłem ją.- Niech pan nie będzie taki srogi - Rzecki przytulił moją “siostrzenicę” - dobre intencje to rzecz bardzo cenna.- Tak - byłem niewzruszony.- Ale w naszej sytuacji równie cenne jest pilnowanie Iriny!- Irina śpi jak zabita - cicho powiedziała Zośka.- Takaś tego pewna?Uśmiechnęła się lekko:- Tak.Bo wsypałam jej do kawy te wszystkie pigułki nasenne, które zebrał pan Zyga.- Jezus Maria! - krzyknął Rzecki.- Czyś ty jej, młoda damo, nie zabiła?!- Rosjanie są twardzi - ze śmiechem machnąłem ręką.- Zuch dziewczyna, tylko niepotrzebnie ryzykowałaś.- Może i potrzebnie - zerknęła nieśmiało.- Bo mam dla panów, a zwłaszcza dla pana Zygi, niespodziankę.- No gadaj!- Tam przy cmentarnej bramie stoi mikrobus Towarzystwa “Przez Historię do Przyjaźni”.- To już wiemy - wtrąciłem.- Ale nie wiedzą panowie, że stoi na dziurawych oponach.- Co? - obróciłem ją ku sobie.- A to! - z niewinną miną wyciągnęła z kieszeni kurtki scyzoryk całkiem sporych rozmiarów.- Narzędzie zbrodni - własność mego niepoprawnego brata.Pożyczyłam go sobie na wszelki wypadek, no i się przydał! O czym Jackowi zaświadczycie, jak będzie mi chciałurwać głowę za przywłaszczenie tego gerlacha.- O rany! - zawrzasnął Zyga wykonując skomplikowany piruet.- Supermercedes na superkapciach! Jestem pomszczony! Dziewczyno, pójdź w me ramiona, niech cię uściskam!Paweł, przejedźmy się obok unieruchomionego Genschego!- Coś ty?! - zaśmiałem się.- Wietnamskie przysłowie mówi, że tylko głupiec idąc na tygrysa wali w bęben!- Hi! Hi! - potwierdził mądrość przysłowia pan Onufry.ROZDZIAŁ DWUNASTYBUKIET ZYGI I ŁAŃCUCH OD JAWY • WIELE STARAŃ I.•NIEZALEŻNY PŁETWONUREK IZYDOR LONIEK • GENSCHEDOSTAJE PO BUZI • ZAPROSZENIE NA PENETRACJĘ WRAKATRANSPORTOWCA “GENERAL VON STAUBEN” • ZNALEZISKOZYGI • PAN ONUFRY - KUCHMISTRZ DOSKONAŁYŚniadaliśmy (jak to się po staropolsku mówi) z Rzeckim i Zosią w najlepsze, gdy w drzwiach jadalni stanął Zyga.W ręku trzymał ogromny wiecheć przydrożnych kwiatów, upozowany na piękny bukiet i owinięty nawet w papier, co prawda mało ozdobny.Podszedł do stolika i z ukłonem wręczył go Zośce.Ta poderwała się z zażenowaniem i ujęła wiązankę (wiązanka to w tym wypadku stanowczo za małe słowo).- Oj! - zawołała przestraszona.Dziwnie ciężki bukiet przechylił się w jej dłoni, a spośród kwiatów, rozdzierając papier, wypadł motocyklowy łańcuch!Błyskawicznie wyrwałem dar Zygi z dłoni Zośki i upchnąłem zatłuszczone ogniwa między kwiecie, chowając całość pod stół.Na szczęście ani Gensche, ani nikt z siedzących w jadalni nie zwrócił uwagi na tak oryginalny “bukiecik”.- Piękny gest, Zygusiu - zaśmiałem się.- Piękny, ale - Zośka patrzyła na nas szeroko otwartymi ze zdumienia oczami - nie rozumiem.- Zyga obiecał mi, że zajmie się jawą Willego.I w ten oto elegancki sposób pokazał, że nie rzuca słów na wiatr.Już rozumiesz?- Hi! Hi! - musnął brodę Rzecki.- To dlatego wyszedł pan nocą z pokoju, niby na papierosa!- Żeby nie to, że spałem w Rosynancie, jako jego strażnik.- pokręciłem głową.- To co? Nie pozwoliłbyś? - potrząsnął czupryną Zyga.- Zabroniłbyś unieruchomić przeciwnika?Zerknąłem na Genschego, dłubiącego z ponurą miną w jajecznicy.Siedzieli przy nim Willy i Johann.Helmuth z Jurgenem (nauczyłem się już ich rozpoznawać) starali się zapewne o wulkanizację przebitych w nocy przez Zośkę dętek mercedesa.- No tak! - klepnąłem Zygę w ramię.- Bitwę o środki transportu mamy na dziś wygraną.Ale ten biedny właściciel jawy.- Daj spokój - Zyga pociągnął łyk herbaty.- I tak by na niej nie jeździł, bo wynajął ją Niemcom.A jutro znajdzie łańcuszek na siodełku swego motocykla w garażu.Zresztą może uda mu się pobrać od Willego dodatkową opłatę.Opłatę za stratę! O, patrzcie! - Zyga pochyliłsię nad stolikiem.- Gensche z Willim wstają.Coś mi się wydaje, że pójdą do garażu.A wtedy my.- Co my? - spytałem.- Obejrzymy sobie ucieszny spektakl pod tytułem: “Jazda na nie jeżdżącej jawie”!Tylko dajmy im trochę odejść.Albowiem słusznie pouczał Paweł, że nie należy płoszyć tygrysa waleniem w bęben, czyli naszą obecnością na miejscu kolejnej po Grunwaldzie klęski Niemców!Wyszliśmy z internatu, gdy Gensche i jego uczeń czy podwładny znikali już na ścieżce prowadzącej skrótem przez zarośla do ulicy l Maja.Przeszli ją, nie zwracając uwagi, co dzieje się za nimi.Gensche tłumaczył coś z naciskiem, a Willy potakiwał z szacunkiem kiwnięciami głowy.Minęli blok mieszkalny i skręcili na podwórko, w stronę garaży.Zyga zaprosił nas na wygodny punkt obserwacyjny w kępie zarośniętego bzu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl