[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wspinają się wąską mokrą ścieżką wzdłuż bystrego potoku płynącego wąwozem.Cały czasidą pod kopułą choin i klonów, w ciemności niczym o północy.Potem obchodzą suchą grańgórską porośniętą dębami i hikorami, ich gałęzie są na tyle łyse, że przeświecają przez niegwiazdy i plasterek księżyca, ukazujący się między chmurami.Wystarczy spojrzeć w góręi pojawia się Orion z mieczem u pasa oraz uciekające przed nim Plejady.Podążają dalej dookoła góry.Pochylając głowy, wjeżdżają do kolejnego wąwozu, znowuz potokiem oraz kopułą klonów i choin.Następna grań, ponownie powolna wędrówka przezwilgotny mrok i znowu na suche światło.Jednak cały czas wyżej i wyżej.Dolores i Frank kiwają się godzinami, czerpią ciepło od siebie nawzajem i od Sally, która ażparuje w blasku księżyca.Trochę drzemią, ale przeważnie starają się czuwać, bo muszą patrzeć,dokąd idą.Jak najwyżej i jak najdalej.Luce i Stubblefield trafiają na biało-niebieskiego de soto, zaparkowanego przy bitej drodzenad jeziorem.Brzeg jest tam płaski i łagodny, woda ma odcień nocnego nieba.Okna samochodusą zaparowane i mętne, ale Luce go zna.W środku znajdą artystę, który uczy muzyki w kilkurozsianych po górach szkołach, wiele kilometrów od krętych dróg.Jest jak wędrowny metodystasprzed dwustu lat, przemierzający zbuntowane wzgórza na zmęczonym wałachu.Pewnie tenmuzyk ma własny kąt w mniej oddalonym punkcie swojej stałej trasy.Ponieważ jednak jestkiepsko opłacany przez państwo, czasami musi przenocować w samochodzie nad jeziorem,razem ze swoimi dwoma garniturami, granatowym i ciemnoszarym, trzema już nie białymikoszulami i jednym czerwonym krawatem.I sprzętem.Instrumentami w futerałach, małymifiolkami oleju do oliwienia tłoków i suwaków w instrumentach dętych, białymi plastikowymifletami, aby uczyć młodsze dzieci podstaw palcówki.A także zgniecionymi paczkami papierosówi kilkoma butelkami taniej szkockiej, opróżnionymi w różnym stopniu.Luce stuka w szybę po stronie kierowcy i robi krok w tył.Nauczyciel opuszcza szybęi wystawia ponad nią głowę.Jego ciemne włosy i zaspane oczy mówią wszystko. Tak? rzuca pytająco, z rozdrażnieniem w głosie jak ktoś, kogo w środku nocy obudziłdzwonek telefonu. Małe dzieci wyjaśnia Luce. Dziewczynka i chłopiec.Takiego wzrostu. Wykonuje ruchdłonią na wysokości biodra. Z jasnymi włosami dodaje. Być może mają kuca.Widział jepan? Co mają? Ciemnego kucyka.Białe skarpetki na przednich nogach. Kiedy je miałem widzieć? Od popołudnia aż do teraz. To nie.Nie widziałem o tej porze żadnych dzieci. Jak długo pan tu parkuje?Zamiast w odpowiedzi pokazać środkowy palec, nonszalancko macha ręką pod szpakowatąbrodą.Kiedy zasuwa z powrotem okno, po wewnętrznej stronie zaparowanej szyby zostająrównoległe linie.Potem Luce i Stubblefield godzinami wędrują po lesie, oświetlając słabą latarką czarne pniei przygarbione skały, płosząc małe zwierzęta, które umykają wśród opadłych liści.Luce cochwila woła Dolores, rozbijając jej imię na trzy coraz wyższe sylaby, a Stubblefield wyrzucaz siebie szczekliwe Frank.A po jakimś czasie słyszą daleko w wąwozach i na graniach innychszukających, którzy powtarzają te same dwa słowa niczym dobre duchy zamieszkujące zielonyświat.W ciszy z oddali dochodzi ciche szczekanie coonhoundów, które przemierzają wysokiegóry w zupełnie innej misji.Miasteczko jest ciemne i opustoszałe, na trzech skrzyżowaniach błyskają żółte światła.Budskrada się uliczkami, starając się jakimś magicznym sposobem odgadnąć, którzy z mieszkańcówmogą być myśliwymi, wędkarzami, letnimi biwakowiczami.Gdy chce coś zobaczyć, włączalatarkę, przesłaniając palcami szkło, więc jedyne światło, jakie uzyskuje, to czerwonawy blask.Szczęście dopisuje mu dopiero w trzecim garażu.Znajduje tam mały namiot z nadwyżekwojskowych i równie mały śpiwór, ciasno zwinięty i cuchnący drobiem oraz stęchlizną.A nawetbrązowy zatłuszczony plecak z czasów drugiej wojny światowej, zapadnięty jak truchło kozy czymałego jelenia, zdanych na łaskę żywiołów przez kilka pór roku.I nieoczekiwaną nagrodęw postaci maczety, zardzewiałej od czubka ostrza po uchwyt.To wszystko potwierdza, że rozwagai namysł popłacają.Uświadomiwszy sobie, że będzie potrzebował ekwipunku na wyprawę w góry, Bud najpierwskierował się do sklepu spożywczego.Potem zamierzał się udać do Western Auto, żeby kupićgruby ciepły śpiwór, kilka pudełek zapałek i jeden z tych fantastycznych małych zestawówturystycznych do gotowania, nie większy od małego kołpaka, który, jak się okazuje porozpakowaniu, zawiera kilka błyszczących garnków i patelni.A w samym środku jeszczeniezbędny metalowy kubek do kawy, taki ze składanym drucianym uchem.W pewnej chwiliuświadomił sobie, że te zakupy mogą mu wyjść bokiem.Tym razem, inaczej niż wtedy gdykupował wędkę, nie powinien zwracać na siebie uwagi, zwłaszcza jako początkujący amatorgórskich wędrówek.Ale jak zdobyć to, czego mu potrzeba, zachowując anonimowość? Po chwiliznalazł odpowiedz i mimowolnie zauważył, jak bardzo stępiał umysłowo w fachu bimbrownika.Dlaczego nie wpadł na ten pomysł od razu?Po powrocie do domu pakuje do plecaka żywność i sprzęt.Stwierdza, że lepiej będziezostawić wóz w miasteczku, więc skrada się uliczkami, przez puste parkingi i nad jezioro,trzymając się blisko drzew.Kradnie kajak i płynie nim niepokojąco czarnym jeziorem do wąskiejzatoczki.Wyciąga kajak z wody i ukrywa między drzewami, aby pózniej go wykorzystać.A potemrusza w góry.Sztuka przetrwania.Do tego to się sprowadza.Jak w czasopismach, Argosy i True.Comiesiąc, obok zdjęć z babkami w kostiumach kąpielowych, nowa historia przygodowa.Gubisz sięw Arktyce albo Amazonii i nagle nie wiadomo skąd wyskakuje na ciebie niedzwiedz polarny albojaguar, który rzuca się na ciebie z pazurami i otwiera monstrualnie wielki pyski, żeby zmiażdżyćci czaszkę jak garść popcornu.Ale ty szybko wsadzasz mu lufę swojej czterdziestki piątki dorozwartej różowej paszczy, naciskasz spust i wtedy jego zakrwawiony mózg bryzga na śnieg czyposzycie dżungli.Albo dzieje się to na rafie koralowej, z udziałem wielkiego białego rekinai jakiejś podwodnej kuszy.Na jedno wychodzi.Jest tam zimno i sucho.Wszędzie zeschnięte liście.No i ciemno, jak na razie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wspinają się wąską mokrą ścieżką wzdłuż bystrego potoku płynącego wąwozem.Cały czasidą pod kopułą choin i klonów, w ciemności niczym o północy.Potem obchodzą suchą grańgórską porośniętą dębami i hikorami, ich gałęzie są na tyle łyse, że przeświecają przez niegwiazdy i plasterek księżyca, ukazujący się między chmurami.Wystarczy spojrzeć w góręi pojawia się Orion z mieczem u pasa oraz uciekające przed nim Plejady.Podążają dalej dookoła góry.Pochylając głowy, wjeżdżają do kolejnego wąwozu, znowuz potokiem oraz kopułą klonów i choin.Następna grań, ponownie powolna wędrówka przezwilgotny mrok i znowu na suche światło.Jednak cały czas wyżej i wyżej.Dolores i Frank kiwają się godzinami, czerpią ciepło od siebie nawzajem i od Sally, która ażparuje w blasku księżyca.Trochę drzemią, ale przeważnie starają się czuwać, bo muszą patrzeć,dokąd idą.Jak najwyżej i jak najdalej.Luce i Stubblefield trafiają na biało-niebieskiego de soto, zaparkowanego przy bitej drodzenad jeziorem.Brzeg jest tam płaski i łagodny, woda ma odcień nocnego nieba.Okna samochodusą zaparowane i mętne, ale Luce go zna.W środku znajdą artystę, który uczy muzyki w kilkurozsianych po górach szkołach, wiele kilometrów od krętych dróg.Jest jak wędrowny metodystasprzed dwustu lat, przemierzający zbuntowane wzgórza na zmęczonym wałachu.Pewnie tenmuzyk ma własny kąt w mniej oddalonym punkcie swojej stałej trasy.Ponieważ jednak jestkiepsko opłacany przez państwo, czasami musi przenocować w samochodzie nad jeziorem,razem ze swoimi dwoma garniturami, granatowym i ciemnoszarym, trzema już nie białymikoszulami i jednym czerwonym krawatem.I sprzętem.Instrumentami w futerałach, małymifiolkami oleju do oliwienia tłoków i suwaków w instrumentach dętych, białymi plastikowymifletami, aby uczyć młodsze dzieci podstaw palcówki.A także zgniecionymi paczkami papierosówi kilkoma butelkami taniej szkockiej, opróżnionymi w różnym stopniu.Luce stuka w szybę po stronie kierowcy i robi krok w tył.Nauczyciel opuszcza szybęi wystawia ponad nią głowę.Jego ciemne włosy i zaspane oczy mówią wszystko. Tak? rzuca pytająco, z rozdrażnieniem w głosie jak ktoś, kogo w środku nocy obudziłdzwonek telefonu. Małe dzieci wyjaśnia Luce. Dziewczynka i chłopiec.Takiego wzrostu. Wykonuje ruchdłonią na wysokości biodra. Z jasnymi włosami dodaje. Być może mają kuca.Widział jepan? Co mają? Ciemnego kucyka.Białe skarpetki na przednich nogach. Kiedy je miałem widzieć? Od popołudnia aż do teraz. To nie.Nie widziałem o tej porze żadnych dzieci. Jak długo pan tu parkuje?Zamiast w odpowiedzi pokazać środkowy palec, nonszalancko macha ręką pod szpakowatąbrodą.Kiedy zasuwa z powrotem okno, po wewnętrznej stronie zaparowanej szyby zostająrównoległe linie.Potem Luce i Stubblefield godzinami wędrują po lesie, oświetlając słabą latarką czarne pniei przygarbione skały, płosząc małe zwierzęta, które umykają wśród opadłych liści.Luce cochwila woła Dolores, rozbijając jej imię na trzy coraz wyższe sylaby, a Stubblefield wyrzucaz siebie szczekliwe Frank.A po jakimś czasie słyszą daleko w wąwozach i na graniach innychszukających, którzy powtarzają te same dwa słowa niczym dobre duchy zamieszkujące zielonyświat.W ciszy z oddali dochodzi ciche szczekanie coonhoundów, które przemierzają wysokiegóry w zupełnie innej misji.Miasteczko jest ciemne i opustoszałe, na trzech skrzyżowaniach błyskają żółte światła.Budskrada się uliczkami, starając się jakimś magicznym sposobem odgadnąć, którzy z mieszkańcówmogą być myśliwymi, wędkarzami, letnimi biwakowiczami.Gdy chce coś zobaczyć, włączalatarkę, przesłaniając palcami szkło, więc jedyne światło, jakie uzyskuje, to czerwonawy blask.Szczęście dopisuje mu dopiero w trzecim garażu.Znajduje tam mały namiot z nadwyżekwojskowych i równie mały śpiwór, ciasno zwinięty i cuchnący drobiem oraz stęchlizną.A nawetbrązowy zatłuszczony plecak z czasów drugiej wojny światowej, zapadnięty jak truchło kozy czymałego jelenia, zdanych na łaskę żywiołów przez kilka pór roku.I nieoczekiwaną nagrodęw postaci maczety, zardzewiałej od czubka ostrza po uchwyt.To wszystko potwierdza, że rozwagai namysł popłacają.Uświadomiwszy sobie, że będzie potrzebował ekwipunku na wyprawę w góry, Bud najpierwskierował się do sklepu spożywczego.Potem zamierzał się udać do Western Auto, żeby kupićgruby ciepły śpiwór, kilka pudełek zapałek i jeden z tych fantastycznych małych zestawówturystycznych do gotowania, nie większy od małego kołpaka, który, jak się okazuje porozpakowaniu, zawiera kilka błyszczących garnków i patelni.A w samym środku jeszczeniezbędny metalowy kubek do kawy, taki ze składanym drucianym uchem.W pewnej chwiliuświadomił sobie, że te zakupy mogą mu wyjść bokiem.Tym razem, inaczej niż wtedy gdykupował wędkę, nie powinien zwracać na siebie uwagi, zwłaszcza jako początkujący amatorgórskich wędrówek.Ale jak zdobyć to, czego mu potrzeba, zachowując anonimowość? Po chwiliznalazł odpowiedz i mimowolnie zauważył, jak bardzo stępiał umysłowo w fachu bimbrownika.Dlaczego nie wpadł na ten pomysł od razu?Po powrocie do domu pakuje do plecaka żywność i sprzęt.Stwierdza, że lepiej będziezostawić wóz w miasteczku, więc skrada się uliczkami, przez puste parkingi i nad jezioro,trzymając się blisko drzew.Kradnie kajak i płynie nim niepokojąco czarnym jeziorem do wąskiejzatoczki.Wyciąga kajak z wody i ukrywa między drzewami, aby pózniej go wykorzystać.A potemrusza w góry.Sztuka przetrwania.Do tego to się sprowadza.Jak w czasopismach, Argosy i True.Comiesiąc, obok zdjęć z babkami w kostiumach kąpielowych, nowa historia przygodowa.Gubisz sięw Arktyce albo Amazonii i nagle nie wiadomo skąd wyskakuje na ciebie niedzwiedz polarny albojaguar, który rzuca się na ciebie z pazurami i otwiera monstrualnie wielki pyski, żeby zmiażdżyćci czaszkę jak garść popcornu.Ale ty szybko wsadzasz mu lufę swojej czterdziestki piątki dorozwartej różowej paszczy, naciskasz spust i wtedy jego zakrwawiony mózg bryzga na śnieg czyposzycie dżungli.Albo dzieje się to na rafie koralowej, z udziałem wielkiego białego rekinai jakiejś podwodnej kuszy.Na jedno wychodzi.Jest tam zimno i sucho.Wszędzie zeschnięte liście.No i ciemno, jak na razie [ Pobierz całość w formacie PDF ]