[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy wychodziłem przez izbę przyjęć, minąłem kontuar, gdzie znajdowało sięradio trzaskające odgłosami działań policji i pogotowia.Służyło za centrumkierowania służb ratunkowych.Dostarczało także w pewnym sensie rozrywki dlazgromadzonych w poczekalni.Poprzez zamieszanie w eterze usłyszałemspokojny głos Amosa, który meldował, że znajdował się właśnie na zachód odJohnsons Pasture i zmierzał z kimś do szpitala.Nie było w tym niczego niezwykłego.W ciągu tygodnia Amos wykonywałprawie tyle samo kursów do szpitala co do aresztu.Zwykłem mawiać więc doniego: Wiesz, Ebony, jeżeli nie będzie ci się układało w pracy w biurze szeryfa,możesz od razu wskoczyć na miejsce kierowcy karetki pogotowia.Znaszprzecież już całą procedurę".Nigdy nie uważał, aby było to śmieszne.Proszę bardzo, oto Boże Narodzenie,a on transportuje prawdopodobnie jakiegoś pijanego, który wypił o jednego zadużo podczas świątecznej kolacji, wdał się w bójkę i potrzebuje paru szwów.Gdybym ja był na miejscu Amosa, wpakowałbym skurczybyka do aresztu,owinąłbym mu głowę jakimś bandażem i zostawił, aby to odespał.Ale nieAmos.Jeżeli znajdował się na zachód od Johnsons Pasture, to oznaczało, że był nadrodze 27.I kierując się na wschód, będzie na izbie przyjęć za jakieś dziesięćminut.Nie czułem się na siłach, aby odpowiadać dziś wieczór na te jegowszystkie pytania, minęliśmy więc razem z Blue rozsuwane drzwi i wyszliśmyna chodnik.Gdy zrobiłem krok na zewnątrz, moje nogi poleciały w górę iznalazłem się na ziemi, prawie że łamiąc sobie kość ogonową.Spora warstwalodu pokrywała bowiem chodnik.Podciągając się na maszcie flagi, rzuciłemmięsem i roztarłem sobie tyłek, mając nadzieję, że nikt nie widział mojego salta.A zwłaszcza pani Chrupka Serowa.Blue stał nieopodal, przyglądając mi siępodejrzliwie.Parking był pusty, gdy uruchomiłem swoją półciężarówkę.Nawet na takimzimnie stara odpaliła bez marudzenia.Im jest starsza, tym więcej spala, ale i takudało się Chevroletowi to auto.Wskazówka poziomu paliwa skakała na granicybezpieczeństwa, ale chyba wystarczy, abym dojechał do domu.Wycofałem spod szpitala, nacisnąłem gaz i tylna część trucka wyskoczyłaspode mnie, obracając nas o 180 stopni: Już drugi raz - szepnąłem do siebie.-Lepiej zwolnij".Pięć kilometrów za miastem brnąłem wolno w kierunku zachodnim drogąokręgową numer 27.Na drodze znajdowało się sporo śniegu, a temperaturaspadła do minus dwóch stopni.Z obiema rękami na kierownicy, wpatrując się wdrogę na wypadek niebezpieczeństwa, błądziłem gdzieś myślami.Czekał namnie pusty i zimny dom - był przede mną - w którym spędzę białe święta.Zamną, coraz dalej ode mnie, w szpitalu, leżała Maggie.A pośrodku znajdowałemsię ja.Na samotnym pustkowiu.Nigdzie mi się nie śpieszyło, wcisnąłem więc drążek na wolny bieg i powolipodążałem poprzez pokryte śniegiem pastwiska.Wjechałem na wzgórze, apotem dobiłem do przeciwległego stoku, wykorzystując silnik jako hamulec.Mniej więcej w połowie drogi na dół dotarłem do przejazdu kolejowego, gdzieosiemdziesiąt lat wcześniej chińscy emigranci kładli tory dla kolei Union Pacific.Znieg okrywał przednią szybę niczym koc.Włączyłem wycieraczki na tryb intensywny", ale wciąż nic nie widziałem.Gdy podskakiwałem na torach,kątem oka uchwyciłem światło.Jechałem tylko z prędkością dziesięciukilometrów na godzinę, zwolniłem więc, zatrzymując się po drugiej stronietorów, i opuściłem boczną szybę.Spoglądając w dółzbocza w kierunku światła, wytężyłem wzrok poprzez zimną zasłonę bieli,która biła po twarzy.Błysk wyglądał na tylne światła samochodu.Tyle że w tymmiejscu nie powinno być żadnych świateł, a tym bardziej samochodu.Myślę, żedlatego właśnie zwróciłem na to uwagę.Zasuwałem szybę, podczas gdy wiatr wirował wokoło.Na chwilę jednakosłabł i zauważyłem bez żadnych wątpliwości, że to było tylne światłosamochodu.Leżał na dnie rowu, a jego tył wystawał jakieś dwa metry nadziemią.To oznaczało, że samochód, furgonetka czy cokolwiek w tym rodzaju,leżał do góry kołami z maską w rowie.Zaparkowałem na poboczu, niewyłączając silnika.Wzrok Blue podążał za mną, gdy wychodziłem na zewnątrz,ale trzymał swój nos wciśnięty pod łapę i nie ruszał się z podłogi po stroniepasażera.Wchodząc w śnieg, postawiłem sobie kołnierz dżinsowej kurtki, przeszedłemprzez tory i stanąłem na pasie bezpieczeństwa po stronie drogi w kierunkuwschodnim.Tylne światła jarzyły się intensywnie, tworząc wokół samochodumałą aureolę.Na śniegu obok pojazdu leżały jakieś części, które wyglądały jakniebieskie plastikowe koguty policyjne znajdujące się wcześniej na dachu wozu.Przechylając się na bok, zobaczyłem odwrócony do góry nogami lustrzany napisna tyle samochodu: Biuro Szeryfa Okręgu Colleton".Upadłem na tyłek i zjechałem szybko po zboczu rowu.Miałem zamiar zsunąćsię w kierunku samochodu, używając obcasów jako hamulców, ale mróz i wiatrzamieniły pokryty śniegiem brzeg rowu w wielką taflę lodu.Moje zejście było więc szybkie i bolesne.Nie mogłem się zatrzymać, zwolnićani manewrować w lewo lub prawo.W połowie drogi na dół uderzyłem wniewielki wał, co spowodowało, że moja głowa poleciała do przodu i zacząłemkoziołkować niczym ludzka śnieżna kula.Zyskując na prędkości, minąłem autoAmosa i walnąłem głową o zbocze rowu.Plusk wody zaskoczył mnie, ale nie takbardzo jak jej chłód.Po ułamku sekundy chciałem się już tylko z niej wydostać.Oparłem się butami o błoto pode mną i chwyciłem się brzegu.Podciągając sięna śniegu i zamarzniętej trawie, zarzuciłem stopy na brzeg, naparłem i dosięgłemramy okiennej auta.Spoczywało na krawędzi rowu i każde jego okno byłostłuczone.Jeszcze parę centymetrów, a woda zaczęłaby się wlewać do środka.Wciągając się na brzeg, nie miałem czasu myśleć o zimnie, ponieważ wpadłemna ciało, które wydawało się należeć do dużego, nieprzytomnego człowieka,leżącego teraz na śniegu.Gdy spojrzałem na jego twarz, przeraziłem się.- Amos!Jego szkliste oczy wpatrywały się we mnie.Był mokry, twarz miałporozbijaną i zakrwawioną.Co dziwne, nie drżał.Nie mówiąc ani słowa, wolnopodniósł lewą rękę, pstryknął włącznik swojej latarki i skierował ją w stronęokna dla kierowcy.Zwiatło kołysało się i widziałem, że ciężko było muzachować przytomność.Na miejscu pasażera znajdowała się pozwijana plątaninadługich, ciemnych, mokrych włosów zwisająca w dół.Bez wątpienia pijanyimprezowicz lub imprezowiczka Amosa.- To wszystko dla pijaczyny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Gdy wychodziłem przez izbę przyjęć, minąłem kontuar, gdzie znajdowało sięradio trzaskające odgłosami działań policji i pogotowia.Służyło za centrumkierowania służb ratunkowych.Dostarczało także w pewnym sensie rozrywki dlazgromadzonych w poczekalni.Poprzez zamieszanie w eterze usłyszałemspokojny głos Amosa, który meldował, że znajdował się właśnie na zachód odJohnsons Pasture i zmierzał z kimś do szpitala.Nie było w tym niczego niezwykłego.W ciągu tygodnia Amos wykonywałprawie tyle samo kursów do szpitala co do aresztu.Zwykłem mawiać więc doniego: Wiesz, Ebony, jeżeli nie będzie ci się układało w pracy w biurze szeryfa,możesz od razu wskoczyć na miejsce kierowcy karetki pogotowia.Znaszprzecież już całą procedurę".Nigdy nie uważał, aby było to śmieszne.Proszę bardzo, oto Boże Narodzenie,a on transportuje prawdopodobnie jakiegoś pijanego, który wypił o jednego zadużo podczas świątecznej kolacji, wdał się w bójkę i potrzebuje paru szwów.Gdybym ja był na miejscu Amosa, wpakowałbym skurczybyka do aresztu,owinąłbym mu głowę jakimś bandażem i zostawił, aby to odespał.Ale nieAmos.Jeżeli znajdował się na zachód od Johnsons Pasture, to oznaczało, że był nadrodze 27.I kierując się na wschód, będzie na izbie przyjęć za jakieś dziesięćminut.Nie czułem się na siłach, aby odpowiadać dziś wieczór na te jegowszystkie pytania, minęliśmy więc razem z Blue rozsuwane drzwi i wyszliśmyna chodnik.Gdy zrobiłem krok na zewnątrz, moje nogi poleciały w górę iznalazłem się na ziemi, prawie że łamiąc sobie kość ogonową.Spora warstwalodu pokrywała bowiem chodnik.Podciągając się na maszcie flagi, rzuciłemmięsem i roztarłem sobie tyłek, mając nadzieję, że nikt nie widział mojego salta.A zwłaszcza pani Chrupka Serowa.Blue stał nieopodal, przyglądając mi siępodejrzliwie.Parking był pusty, gdy uruchomiłem swoją półciężarówkę.Nawet na takimzimnie stara odpaliła bez marudzenia.Im jest starsza, tym więcej spala, ale i takudało się Chevroletowi to auto.Wskazówka poziomu paliwa skakała na granicybezpieczeństwa, ale chyba wystarczy, abym dojechał do domu.Wycofałem spod szpitala, nacisnąłem gaz i tylna część trucka wyskoczyłaspode mnie, obracając nas o 180 stopni: Już drugi raz - szepnąłem do siebie.-Lepiej zwolnij".Pięć kilometrów za miastem brnąłem wolno w kierunku zachodnim drogąokręgową numer 27.Na drodze znajdowało się sporo śniegu, a temperaturaspadła do minus dwóch stopni.Z obiema rękami na kierownicy, wpatrując się wdrogę na wypadek niebezpieczeństwa, błądziłem gdzieś myślami.Czekał namnie pusty i zimny dom - był przede mną - w którym spędzę białe święta.Zamną, coraz dalej ode mnie, w szpitalu, leżała Maggie.A pośrodku znajdowałemsię ja.Na samotnym pustkowiu.Nigdzie mi się nie śpieszyło, wcisnąłem więc drążek na wolny bieg i powolipodążałem poprzez pokryte śniegiem pastwiska.Wjechałem na wzgórze, apotem dobiłem do przeciwległego stoku, wykorzystując silnik jako hamulec.Mniej więcej w połowie drogi na dół dotarłem do przejazdu kolejowego, gdzieosiemdziesiąt lat wcześniej chińscy emigranci kładli tory dla kolei Union Pacific.Znieg okrywał przednią szybę niczym koc.Włączyłem wycieraczki na tryb intensywny", ale wciąż nic nie widziałem.Gdy podskakiwałem na torach,kątem oka uchwyciłem światło.Jechałem tylko z prędkością dziesięciukilometrów na godzinę, zwolniłem więc, zatrzymując się po drugiej stronietorów, i opuściłem boczną szybę.Spoglądając w dółzbocza w kierunku światła, wytężyłem wzrok poprzez zimną zasłonę bieli,która biła po twarzy.Błysk wyglądał na tylne światła samochodu.Tyle że w tymmiejscu nie powinno być żadnych świateł, a tym bardziej samochodu.Myślę, żedlatego właśnie zwróciłem na to uwagę.Zasuwałem szybę, podczas gdy wiatr wirował wokoło.Na chwilę jednakosłabł i zauważyłem bez żadnych wątpliwości, że to było tylne światłosamochodu.Leżał na dnie rowu, a jego tył wystawał jakieś dwa metry nadziemią.To oznaczało, że samochód, furgonetka czy cokolwiek w tym rodzaju,leżał do góry kołami z maską w rowie.Zaparkowałem na poboczu, niewyłączając silnika.Wzrok Blue podążał za mną, gdy wychodziłem na zewnątrz,ale trzymał swój nos wciśnięty pod łapę i nie ruszał się z podłogi po stroniepasażera.Wchodząc w śnieg, postawiłem sobie kołnierz dżinsowej kurtki, przeszedłemprzez tory i stanąłem na pasie bezpieczeństwa po stronie drogi w kierunkuwschodnim.Tylne światła jarzyły się intensywnie, tworząc wokół samochodumałą aureolę.Na śniegu obok pojazdu leżały jakieś części, które wyglądały jakniebieskie plastikowe koguty policyjne znajdujące się wcześniej na dachu wozu.Przechylając się na bok, zobaczyłem odwrócony do góry nogami lustrzany napisna tyle samochodu: Biuro Szeryfa Okręgu Colleton".Upadłem na tyłek i zjechałem szybko po zboczu rowu.Miałem zamiar zsunąćsię w kierunku samochodu, używając obcasów jako hamulców, ale mróz i wiatrzamieniły pokryty śniegiem brzeg rowu w wielką taflę lodu.Moje zejście było więc szybkie i bolesne.Nie mogłem się zatrzymać, zwolnićani manewrować w lewo lub prawo.W połowie drogi na dół uderzyłem wniewielki wał, co spowodowało, że moja głowa poleciała do przodu i zacząłemkoziołkować niczym ludzka śnieżna kula.Zyskując na prędkości, minąłem autoAmosa i walnąłem głową o zbocze rowu.Plusk wody zaskoczył mnie, ale nie takbardzo jak jej chłód.Po ułamku sekundy chciałem się już tylko z niej wydostać.Oparłem się butami o błoto pode mną i chwyciłem się brzegu.Podciągając sięna śniegu i zamarzniętej trawie, zarzuciłem stopy na brzeg, naparłem i dosięgłemramy okiennej auta.Spoczywało na krawędzi rowu i każde jego okno byłostłuczone.Jeszcze parę centymetrów, a woda zaczęłaby się wlewać do środka.Wciągając się na brzeg, nie miałem czasu myśleć o zimnie, ponieważ wpadłemna ciało, które wydawało się należeć do dużego, nieprzytomnego człowieka,leżącego teraz na śniegu.Gdy spojrzałem na jego twarz, przeraziłem się.- Amos!Jego szkliste oczy wpatrywały się we mnie.Był mokry, twarz miałporozbijaną i zakrwawioną.Co dziwne, nie drżał.Nie mówiąc ani słowa, wolnopodniósł lewą rękę, pstryknął włącznik swojej latarki i skierował ją w stronęokna dla kierowcy.Zwiatło kołysało się i widziałem, że ciężko było muzachować przytomność.Na miejscu pasażera znajdowała się pozwijana plątaninadługich, ciemnych, mokrych włosów zwisająca w dół.Bez wątpienia pijanyimprezowicz lub imprezowiczka Amosa.- To wszystko dla pijaczyny [ Pobierz całość w formacie PDF ]