[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I PO URLOPIE04.05.2006 niedzielaZ każdego tygodnia urlopu urywałam dwa dni na pracę,ale i tak większość tygodnia spędzaliśmy razem.Prawdziwyszok Garet przeżył we wtorek, kiedy wpół do szóstejpotworny dzwięk budzika zrzucił mnie z łóżka.- Przykro mi - wymamrotałam do oszołomionego psa,wczepionego pazurami w poduszkę, gdzie jeszcze przedchwilą znajdowała się moja głowa.- Też wolałabym pracowaćw domu.- Wygrzebałam but spod kołdry i pokuśtykałam dołazienki.Poprzedniego dnia podczas zabiegów kosmetycznychomsknęła mi się ręka i ucięłam kawałek stopy.Bolało jakdiabli, plaster przykleił mi się i do rany, i do skóry.Rzut okaza okno utwierdził mnie w dobrym nastroju.Przegrzebałamszafę w poszukiwaniu czegoś wełnianego, ale znalazłam tylkocienki sweter z surowego jedwabiu, ponieważ cała resztatkwiła w workach na strychu.A miałam przeczucie, żeby nieznosić letnich rzeczy w takim idiotycznym pośpiechu!Z pracy wróciłam pózno.Garet, szczelnie spowity wdepresję i moją nocną koszulę, spał w fotelu.Szybkozjedliśmy obiad.Oddałam mu swoją porcję marynowanychpieczarek, tak mnie tą koszulą wzruszył.Krótkie sprzątanie i już północ, a za chwilę piąta rano.Oderwałam policzek od swojego pantofla i wygrzebałam sięspod rozkosznie ciepłego psa.Podczas wyłażenia z łóżka nazranioną nogę spadła mi kość cielęca, w niewiele gorszymstanie niż moja stopa.Spałyśmy razem, z czego nie zdawałamsobie sprawy.Co do kości nie jestem pewna, może wiedziała.Przy obiedzie postanowiłam zachować żelaznąkonsekwencję. - Nie dostaniesz nic, dopóki nie zjesz swojego mięsa.No,wcinaj.Psy jedzą mięso, uwierz mi.Albo poczytaj sobie.-Sugestywnie postukałam palcem w miskę.Garet nastroszyłuszy, spojrzał sceptycznie na swoje żarcie, potem na mnie izatrąbił pełnym protestu barytonem, którego używa wchwilach głębokiej frustracji.- No, Garyś, amć! Kawałeczek!Spróbuj, pyszne!Wyszczerzył zęby i unosząc z odrazą wargi, wziął z mojejręki część udka, otrząsnął je z kaszy i pomaszerował na swojąskórę.Zjadł i wrócił z męczeńską miną.- Jeszcze jeden.Patrz, jaki wielki, z taką pysznąchrząstką! Zjedz, a ja nałożę ci klusek i surówki.W nocy, w drodze do łóżka, kątem oka dostrzegłam cośdziwnego na podłodze.Przyjrzałam się uważniej.Podkaloryferem jest dziura w desce, którą Garet pracowicie wwolnych chwilach powiększa.Z tejże dziury, dokładnieudeptany, mrugał do mnie kawałek kurczaka, ten z pysznąchrząstką.- Garet, co to jest?Winowajca zwiesił głowę z łóżka i zajrzał do dziury.Poruszył uszami i zwrócił na mnie pełne niedowierzaniaspojrzenie obramowane w dolne półksiężyce.Zidiociałam czyfaktycznie nie rozpoznaję? Zdołowany moją tępotą przyniósłsobie jako towarzystwo do łóżka starą tenisówkę Kai, alewytropiłam ją po zapachu.- Kaja przyjeżdża - poinformowałam Gareta w czwartekpo południu.Zamarł, a kiszona kapusta zwisała mu z pyskajak frędzle.- k? - upewnił się, przekrzywiając głowę.- Tak, wieczorem.W odpowiedzi machnął ogonem i powrócił dopochłaniania nowego przysmaku.Podałam mu następnąporcję.Chwycił i przymykając z lubością oczy, pochłaniałdługie pasma, ciamkając rozkosznie.Czosnek będzie miałkonkurencję.Wieczorem, żeby ocalić dziecko przed zagryzieniem,zabrałam Gareta na strych, gdzie szukaliśmy w workachswetrów z angory.W korytarzu na piętrze zwinniewyminęliśmy wielką kupę i kałużę.Kaja znowu będziewrzeszczeć.Wracając ze strychu, jednocześnie spojrzeliśmyna stolik służący za skład wypranych skór i chodniczków.Leżała na nim Wielka Szara Kocica.Wraca jak bumerangnatychmiast po wyniesieniu jej na zewnątrz.Garet stanął na dwóch łapach, obrzucając ją piskliwymiobelgami.W odpowiedzi przeciągnęła się bezczelnie,zabeczała jak baran i przewróciła się na grzbiet, wystawiającogromne brzuszysko.- Garyś, chodz.Niech ją Kaja wynosi.- Poprawiłamnaręcze swetrów, zezując pod nogi na stromych schodach.Garet, oglądając się nerwowo, podążył za mną.- Kaja? Zgadnij, kto na ciebie czeka u góry?- Wielka, bezczelna Szara Kocica?- Bingo.W piątek, mimo kropiącego deszczu, Garet czekał przeddomem na mój powrót z pracy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.I PO URLOPIE04.05.2006 niedzielaZ każdego tygodnia urlopu urywałam dwa dni na pracę,ale i tak większość tygodnia spędzaliśmy razem.Prawdziwyszok Garet przeżył we wtorek, kiedy wpół do szóstejpotworny dzwięk budzika zrzucił mnie z łóżka.- Przykro mi - wymamrotałam do oszołomionego psa,wczepionego pazurami w poduszkę, gdzie jeszcze przedchwilą znajdowała się moja głowa.- Też wolałabym pracowaćw domu.- Wygrzebałam but spod kołdry i pokuśtykałam dołazienki.Poprzedniego dnia podczas zabiegów kosmetycznychomsknęła mi się ręka i ucięłam kawałek stopy.Bolało jakdiabli, plaster przykleił mi się i do rany, i do skóry.Rzut okaza okno utwierdził mnie w dobrym nastroju.Przegrzebałamszafę w poszukiwaniu czegoś wełnianego, ale znalazłam tylkocienki sweter z surowego jedwabiu, ponieważ cała resztatkwiła w workach na strychu.A miałam przeczucie, żeby nieznosić letnich rzeczy w takim idiotycznym pośpiechu!Z pracy wróciłam pózno.Garet, szczelnie spowity wdepresję i moją nocną koszulę, spał w fotelu.Szybkozjedliśmy obiad.Oddałam mu swoją porcję marynowanychpieczarek, tak mnie tą koszulą wzruszył.Krótkie sprzątanie i już północ, a za chwilę piąta rano.Oderwałam policzek od swojego pantofla i wygrzebałam sięspod rozkosznie ciepłego psa.Podczas wyłażenia z łóżka nazranioną nogę spadła mi kość cielęca, w niewiele gorszymstanie niż moja stopa.Spałyśmy razem, z czego nie zdawałamsobie sprawy.Co do kości nie jestem pewna, może wiedziała.Przy obiedzie postanowiłam zachować żelaznąkonsekwencję. - Nie dostaniesz nic, dopóki nie zjesz swojego mięsa.No,wcinaj.Psy jedzą mięso, uwierz mi.Albo poczytaj sobie.-Sugestywnie postukałam palcem w miskę.Garet nastroszyłuszy, spojrzał sceptycznie na swoje żarcie, potem na mnie izatrąbił pełnym protestu barytonem, którego używa wchwilach głębokiej frustracji.- No, Garyś, amć! Kawałeczek!Spróbuj, pyszne!Wyszczerzył zęby i unosząc z odrazą wargi, wziął z mojejręki część udka, otrząsnął je z kaszy i pomaszerował na swojąskórę.Zjadł i wrócił z męczeńską miną.- Jeszcze jeden.Patrz, jaki wielki, z taką pysznąchrząstką! Zjedz, a ja nałożę ci klusek i surówki.W nocy, w drodze do łóżka, kątem oka dostrzegłam cośdziwnego na podłodze.Przyjrzałam się uważniej.Podkaloryferem jest dziura w desce, którą Garet pracowicie wwolnych chwilach powiększa.Z tejże dziury, dokładnieudeptany, mrugał do mnie kawałek kurczaka, ten z pysznąchrząstką.- Garet, co to jest?Winowajca zwiesił głowę z łóżka i zajrzał do dziury.Poruszył uszami i zwrócił na mnie pełne niedowierzaniaspojrzenie obramowane w dolne półksiężyce.Zidiociałam czyfaktycznie nie rozpoznaję? Zdołowany moją tępotą przyniósłsobie jako towarzystwo do łóżka starą tenisówkę Kai, alewytropiłam ją po zapachu.- Kaja przyjeżdża - poinformowałam Gareta w czwartekpo południu.Zamarł, a kiszona kapusta zwisała mu z pyskajak frędzle.- k? - upewnił się, przekrzywiając głowę.- Tak, wieczorem.W odpowiedzi machnął ogonem i powrócił dopochłaniania nowego przysmaku.Podałam mu następnąporcję.Chwycił i przymykając z lubością oczy, pochłaniałdługie pasma, ciamkając rozkosznie.Czosnek będzie miałkonkurencję.Wieczorem, żeby ocalić dziecko przed zagryzieniem,zabrałam Gareta na strych, gdzie szukaliśmy w workachswetrów z angory.W korytarzu na piętrze zwinniewyminęliśmy wielką kupę i kałużę.Kaja znowu będziewrzeszczeć.Wracając ze strychu, jednocześnie spojrzeliśmyna stolik służący za skład wypranych skór i chodniczków.Leżała na nim Wielka Szara Kocica.Wraca jak bumerangnatychmiast po wyniesieniu jej na zewnątrz.Garet stanął na dwóch łapach, obrzucając ją piskliwymiobelgami.W odpowiedzi przeciągnęła się bezczelnie,zabeczała jak baran i przewróciła się na grzbiet, wystawiającogromne brzuszysko.- Garyś, chodz.Niech ją Kaja wynosi.- Poprawiłamnaręcze swetrów, zezując pod nogi na stromych schodach.Garet, oglądając się nerwowo, podążył za mną.- Kaja? Zgadnij, kto na ciebie czeka u góry?- Wielka, bezczelna Szara Kocica?- Bingo.W piątek, mimo kropiącego deszczu, Garet czekał przeddomem na mój powrót z pracy [ Pobierz całość w formacie PDF ]