[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak bliski kontaktfizyczny z inną kobietą, nie mówiąc już o zbliżeniu emocjonalnym, był dla panny Templeczymś niezwykłym, wiedziała jednak, że wspólne przeżycia zbliżyły je, tak jak teleskopeliminujący odległość między statkiem a brzegiem.Tak samo było z Changiem i Svensonem,których po prawdzie wcale nie znała, a jednak czuła, że są jedynymi ludzmi na tym świecie,na których może polegać, a nawet - co ją dziwiło, gdyż formułując tę myśl, porównywaławydarzenia kilku ostatnich dni z całym swoim dotychczasowym życiem - na których jejzależy.Nie znała swojej matki.Zadała sobie pytanie - podświadomie i tracąc pewność siebie,gdyż nie był to czas na snucie zuchwałych rozważań o swoich uczuciach - czy ten kontakt zżywym i ciepłym ciałem oraz niezaprzeczalną życzliwością nie jest czymś, czym byłabymatczyna troska.Zarumieniła się, pojmując, jak lekkomyślne są w tej chwili takie pragnienia,wtuliła twarz między ramię a pierś Elóise i wydała z siebie westchnienie, które wstrząsnęłocałym jej ciałem.*Jechały w górę w ciemności, aż kabina nagle się zatrzymała.Drzwi otworzyły się ipanna Temple ujrzała zdumione twarze dwóch mężczyzn w czarnej liberii służby Harschmort.Jeden rozsunął drzwi, a drugi trzymał drewnianą tacę z flaszkami i butelkami.Zanim zdążylizamknąć drzwi i zanim ci na dole zdołali ściągnąć windę na dół, energicznie kopnęła obiemanogami - wiedząc, że ich podeszwy są brudne jak u ulicznika - w ich twarze, zmuszając dopospiesznego odskoku, jeśli nie ze strachu, to z obrzydzenia.Elóise popchnęła ją i pannaTemple wyleciała z kabiny jak z procy, wrzeszcząc jak opętana, rozczochrana, umazana sadząi spocona.Pospiesznie odszukawszy wzrokiem mosiężny panel kontrolny, doskoczyła doń inacisnęła zielony guzik unieruchamiający windę.Tamci spoglądali na nią z rozdziawionymi ustami i rosnącą irytacją, o którejnatychmiast zapomnieli na widok gramolącej się z windy Elóise.Wychodziła nogami do przodu, przy czym jej jedwabne szaty uniosły się, odsłaniając białe uda oraz jedwabnemajteczki, których rozcięcie na moment sparaliżowało obu mężczyzn.Wysunęła się z windy iopadła na klęczki.W ręku trzymała flaszkę z pomarańczowym płynem.Na jego widok obajmężczyzni cofnęli się, a zaciekawienie i pożądanie natychmiast ustąpiło miejsca strachowi.Gdy tylko Elóise wyszła z windy, panna Temple puściła guzik, doskoczyła domężczyzny bez tacy i z całej siły obiema rękami popchnęła go na tego, który ją trzymał.Obajmężczyzni wycofali się za metalowe drzwi, na czarno-białą marmurową posadzkę, starając sięnie upuścić cennych i kruchych naczyń.Panna Temple pomogła Elóise wstać i wzięła od niejbutelkę z pomarańczową cieczą.Winda za nimi ożyła ze szczękiem i znikła, zjeżdżając.Kobiety skoczyły ku foyer, lecz dwaj słudzy, doszedłszy do siebie, zagrodzili im drogę.- Co wy wyprawiacie?! - krzyknął ten z tacą, energicznym ruchem głowy wskazującbutelkę w dłoni panny Temple.- Skąd to macie? My.mogliśmy.wszyscy mogliśmy.Dragi tylko syknął.- Odstaw to!- Sam odstaw - warknęła panna Temple.- Postaw tacę i odejdz! Ty też!- Nie mamy zamiam - warknął ten z tacą, gniewnie mrużąc oczy.- Kim jesteś, żebynam rozkazywać? Jeśli myślicie, że tylko dlatego, że jesteście dziwkami pana.- Zejdzcie nam z drogi! - syknął ponownie dragi.- Musimy to posłać na dół! Jeśli nie,zostaniemy wychłostani! Przez was uciekła nam winda!Próbował obejść je i podejść do drzwi windy, lecz ten z tacą nie mszył się, patrząc zgniewem zrodzonym z urażonej dumy i małostkowości.- Nie! Nigdzie nie pójdą! Muszą wyjaśnić, co tu robią.I powiedzą to mnie albo panuBlenheimowi!- Nie potrzebujemy Blenheima! - syknął jego partner.- Na Boga, to ostatnie czego.- Spójrz na nie - rzekł mężczyzna z tacą, z coraz bardziej nieprzyjemną miną.- Niebiorą udziału w ceremonii, ale uciekają.Inaczej po co by krzyczała?Ta uwaga trafiła do przekonania pierwszemu i po chwili obaj przyglądali się niezbytskromnie odzianym kobietom.- Jeśli je zatrzymamy, na pewno zostaniemy nagrodzeni.- Jeśli nie zrobimy tego, co nam kazano, zostaniemy zwolnieni.- I tak musimy zaczekać, aż winda wróci.- No tak.Myślisz, że ukradły te szaty?* Podczas tego męczącego dialogu panna Temple zastanawiała się, co robić, centymetrpo centymetrze odsuwając się od drzwi, gdy tamci dwaj wahali się i spierali.Wiedziałajednak, że zaraz zrobią coś typowo męskiego i głupiego, więc musiała działać.Trzymała wręku butelkę z jakimś pomarańczowym płynem, który najwidoczniej był potwornie silnymzwiązkiem chemicznym.Gdyby rozbiła ją na ich głowach, bardzo możliwe, żeunieszkodliwiłaby obu mężczyzn i zdołałyby uciec.A jednak widząc, jak wszyscy odskakująna widok tej butelki, jak uczennice na widok pająka, nie mogła ufać, że zawartość rozbitejflaszki - na przykład przechodząc w parę - nie podziała na nią i na Elóise.Co więcej, tabutelka była doskonałą bronią i należało ją zachować na przyszłe takie spotkania lubnegocjacje.Jak każdą wartościowa rzecz, tę również panna Temple wolałaby mieć przy sobie,a nie pochopnie się jej pozbywać.Cokolwiek jednak zrobi, musi to powstrzymać tych dwóchprzed pościgiem, gdyż miała już po dziurki w nosie tego niekończącego się uciekania.Dramatycznym gestem panna Temple zamachnęła się i z krzykiem wykonała taki gest,jakby zamierzała rozbić butelkę na głowie mężczyzny trzymającego tacę, który - z powodutejże tacy - nie mógł zasłonić się rękami przed ciosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl