[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba siedzi mu się tam wygodnie na tarasie.Spoglądała kolejno po ich twarzach.- Jeżeli panie pozwolą, pójdę i zajrzę do niego.Słyszałam taki jakiś dziwny stuk.Może książka zsunęła mu się z kolan.Zaaferowana wybiegła na taras.Tuppence westchnęła z irytacją.- Powinna przywiązać sobie tasiemkę do przegubu dłoni - powiedziała.- Wtedy mógłby ją ciągnąć, ile razy chciałby od niej czegoś.- Taka dobra żona - stwierdziła panna Minton.Aż miło patrzeć, jak dba o męża.- Czyżby? - mruknęła Tuppence, która wcale nie była w dobrym humorze.Trzy kobiety siedziały przez chwilę w milczeniu.- Gdzie jest Sheila? - zagadnęła panna Minton.- Poszła do kina - odparła pani Sprot.- A pani Perenna? - spytała Tuppence.- Powiedziała, że idzie do swojego pokoju robić rachunki - wyjaśniła panna Minton.- Biedactwo, to takie męczące zajęcie.- W każdym razie nie robiła rachunków przez cały wieczór - wtrąciła pani Sprot - bo wróciła do domu akurat, kiedy odbierałam telefon.- Ciekawe, gdzie też mogła być - zastanawiała się na głos panna Minton, której życie wypełniały tego rodzaju małe problemy.- Chyba nie w kinie, bo seans jeszcze się nie skończył.- Była bez kapelusza - odparła pani Sprot.- I bez płaszcza.A włosy miała potargane i myślę, że chyba musiała biec szybko czy coś takiego, bo wpadła do hallu bardzo zdyszana.Wbiegła na schody, nie mówiąc ani słowa i tylko na mnie spojrzała.dosłownie przeszyła mnie wzrokiem, chociaż nie zrobiłam przecież nic złego.Pani Cayley pojawiła się w drzwiach.- Wyobraźcie sobie panie, że mój mąż bez niczyjej pomocy obszedł cały ogród.Mówi, że spacerował z przyjemnością.Powietrze jest dzisiaj takie łagodne.Usiadła do brydża.- A więc.och, czy mogłybyśmy jeszcze raz powtórzyć licytację?Tuppence buntowała się wewnętrznie, ale stłumiła westchnienie.Licytacja została powtórzona, po czym Tuppence rozegrała swoje trzy piki.Pani Perenna zjawiła się w chwili, gdy rozdawano karty do następnej gry.- Udał się pani spacer? - spytała panna Minton.Pani Perenna rzuciła jej groźne i wrogie spojrzenie.- W ogóle nie wychodziłam.- Och.ach.pani Sprot, zdaje się, wspominała, że pani wróciła dopiero przed chwilą.- Wyszłam tylko przed dom, popatrzeć na pogodę.Głos jej miał przykre brzmienie.Spojrzała wrogo na łagodną panią Sprot, która zaczerwieniła się i była wyraźnie przestraszona.- Niech pani sobie wyobrazi - rzekła pani Cayley, dzieląc się z panią Perenna najświeższą wiadomością - że mój mąż obszedł dokoła cały ogród.- Po co? - spytała ostro gospodyni.- Powietrze jest dzisiaj takie łagodne - odparła pani Cayley.- Mąż nie włożył nawet ciepłego szala i dotąd siedzi na tarasie.Mam nadzieję, że się nie zaziębi.- Bywają rzeczy gorsze niż zaziębienie - warknęła pani Perenna.- W każdej chwili może nam spaść na głowę bomba i rozerwać nas wszystkich na kawałki.- Och, Boże, mam nadzieję, że nie spadnie.- Tak? A ja bym bardzo chciała.Pani Perenna wyszła na taras.Cztery brydżystki patrzyły za nią w osłupieniu.- Rzeczywiście, wydaje mi się dzisiaj bardzo dziwna - powiedziała pani Sprot.Panna Minton pochyliła się nad stolikiem.- Nie myślą panie przypadkiem, że.- zerknęła na boki.Cztery głowy pochyliły się ku sobie.Panna Minton spytała świszczącym szeptem: - Czy nie podejrzewają panie przypadkiem, że ona pije?- Och, doprawdy! - wykrzyknęła pani Cayley.- Kto wie? To by tłumaczyło wiele.Bo ona czasami naprawdę jest taka.taka nieobliczalna.A co pani o tym myśli? - zwróciła się do Tuppence.- Nie zgadzam się z paniami.Moim zdaniem, pani Perenna ma po prostu jakieś zmartwienie.Chyba pani Sprot odzywa się pierwsza?- Co ja mam biedna powiedzieć? - jęknęła pani Sprot.Na to pytanie nie usłyszała odpowiedzi, chociaż panna Minton, która z bezwstydną ciekawością zaglądała jej w karty, mogła była udzielić rady.- Czy to przypadkiem nie Betty? - pani Sprot nasłuchiwała, zadarłszy głowę do góry.- Nie - odparła Tuppence stanowczo.Czuła, że jeśli znowu przerwą grę, zacznie krzyczeć na głos.Pani Sprot spoglądała w karty bezradnie, myśli miała wciąż jeszcze zaprzątnięte macierzyńskimi troskami.W końcu rzekła:- Więc chyba.chyba jedno karo.Partnerki spasowały.Pani Cayley rozłożyła karty.- Kiedy nie masz w co, wyjdź w karo - zaszczebiotała, kładąc na stole dziewięć atutów.- W Szkocji za taką grę ucinają głowę - odezwał się niski, wesoły głos.Pani O’Rourke stała w drzwiach prowadzących na taras.Oddychała głęboko, z oczu sypały jej się iskry.Minę miała trochę łobuzerską, trochę złośliwą.Weszła do pokoju.- Jak widzę, miła, spokojna partyjka brydża - rzuciła lekko.- Co pani trzyma w ręku? - spytała ciekawie pani Sprot.- W ręku trzymam młotek - odparła uprzejmie pani O’Rourke.- Znalazłam na ścieżce.Widocznie ktoś go tam zostawił.- Młotek na ścieżce? Wydaje się to trochę dziwne - powiedziała pani Sprot z powątpiewaniem w głosie.- Absolutnie dziwne - przyznała pani O’Rourke.Była w znakomitym humorze.Wymachując młotkiem, przeszła do hallu.- Co jest atu? - spytała panna Minton.Przez pięć minut gra toczyła się bez dalszych przeszkód, potem wrócił major Bletchley.Był w kinie i uparł się, żeby im dokładnie opowiedzieć treść „Wędrownego barda”, filmu z czasów Ryszarda I.Będąc sam żołnierzem, major krytykował długo i zajadle sceny batalistyczne z wojen krzyżowych.Rober nie został skończony, gdyż pani Cayley spojrzała na zegarek, wydała kilka okrzyków przerażenia i wybiegła na taras do pana Cayleya [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Chyba siedzi mu się tam wygodnie na tarasie.Spoglądała kolejno po ich twarzach.- Jeżeli panie pozwolą, pójdę i zajrzę do niego.Słyszałam taki jakiś dziwny stuk.Może książka zsunęła mu się z kolan.Zaaferowana wybiegła na taras.Tuppence westchnęła z irytacją.- Powinna przywiązać sobie tasiemkę do przegubu dłoni - powiedziała.- Wtedy mógłby ją ciągnąć, ile razy chciałby od niej czegoś.- Taka dobra żona - stwierdziła panna Minton.Aż miło patrzeć, jak dba o męża.- Czyżby? - mruknęła Tuppence, która wcale nie była w dobrym humorze.Trzy kobiety siedziały przez chwilę w milczeniu.- Gdzie jest Sheila? - zagadnęła panna Minton.- Poszła do kina - odparła pani Sprot.- A pani Perenna? - spytała Tuppence.- Powiedziała, że idzie do swojego pokoju robić rachunki - wyjaśniła panna Minton.- Biedactwo, to takie męczące zajęcie.- W każdym razie nie robiła rachunków przez cały wieczór - wtrąciła pani Sprot - bo wróciła do domu akurat, kiedy odbierałam telefon.- Ciekawe, gdzie też mogła być - zastanawiała się na głos panna Minton, której życie wypełniały tego rodzaju małe problemy.- Chyba nie w kinie, bo seans jeszcze się nie skończył.- Była bez kapelusza - odparła pani Sprot.- I bez płaszcza.A włosy miała potargane i myślę, że chyba musiała biec szybko czy coś takiego, bo wpadła do hallu bardzo zdyszana.Wbiegła na schody, nie mówiąc ani słowa i tylko na mnie spojrzała.dosłownie przeszyła mnie wzrokiem, chociaż nie zrobiłam przecież nic złego.Pani Cayley pojawiła się w drzwiach.- Wyobraźcie sobie panie, że mój mąż bez niczyjej pomocy obszedł cały ogród.Mówi, że spacerował z przyjemnością.Powietrze jest dzisiaj takie łagodne.Usiadła do brydża.- A więc.och, czy mogłybyśmy jeszcze raz powtórzyć licytację?Tuppence buntowała się wewnętrznie, ale stłumiła westchnienie.Licytacja została powtórzona, po czym Tuppence rozegrała swoje trzy piki.Pani Perenna zjawiła się w chwili, gdy rozdawano karty do następnej gry.- Udał się pani spacer? - spytała panna Minton.Pani Perenna rzuciła jej groźne i wrogie spojrzenie.- W ogóle nie wychodziłam.- Och.ach.pani Sprot, zdaje się, wspominała, że pani wróciła dopiero przed chwilą.- Wyszłam tylko przed dom, popatrzeć na pogodę.Głos jej miał przykre brzmienie.Spojrzała wrogo na łagodną panią Sprot, która zaczerwieniła się i była wyraźnie przestraszona.- Niech pani sobie wyobrazi - rzekła pani Cayley, dzieląc się z panią Perenna najświeższą wiadomością - że mój mąż obszedł dokoła cały ogród.- Po co? - spytała ostro gospodyni.- Powietrze jest dzisiaj takie łagodne - odparła pani Cayley.- Mąż nie włożył nawet ciepłego szala i dotąd siedzi na tarasie.Mam nadzieję, że się nie zaziębi.- Bywają rzeczy gorsze niż zaziębienie - warknęła pani Perenna.- W każdej chwili może nam spaść na głowę bomba i rozerwać nas wszystkich na kawałki.- Och, Boże, mam nadzieję, że nie spadnie.- Tak? A ja bym bardzo chciała.Pani Perenna wyszła na taras.Cztery brydżystki patrzyły za nią w osłupieniu.- Rzeczywiście, wydaje mi się dzisiaj bardzo dziwna - powiedziała pani Sprot.Panna Minton pochyliła się nad stolikiem.- Nie myślą panie przypadkiem, że.- zerknęła na boki.Cztery głowy pochyliły się ku sobie.Panna Minton spytała świszczącym szeptem: - Czy nie podejrzewają panie przypadkiem, że ona pije?- Och, doprawdy! - wykrzyknęła pani Cayley.- Kto wie? To by tłumaczyło wiele.Bo ona czasami naprawdę jest taka.taka nieobliczalna.A co pani o tym myśli? - zwróciła się do Tuppence.- Nie zgadzam się z paniami.Moim zdaniem, pani Perenna ma po prostu jakieś zmartwienie.Chyba pani Sprot odzywa się pierwsza?- Co ja mam biedna powiedzieć? - jęknęła pani Sprot.Na to pytanie nie usłyszała odpowiedzi, chociaż panna Minton, która z bezwstydną ciekawością zaglądała jej w karty, mogła była udzielić rady.- Czy to przypadkiem nie Betty? - pani Sprot nasłuchiwała, zadarłszy głowę do góry.- Nie - odparła Tuppence stanowczo.Czuła, że jeśli znowu przerwą grę, zacznie krzyczeć na głos.Pani Sprot spoglądała w karty bezradnie, myśli miała wciąż jeszcze zaprzątnięte macierzyńskimi troskami.W końcu rzekła:- Więc chyba.chyba jedno karo.Partnerki spasowały.Pani Cayley rozłożyła karty.- Kiedy nie masz w co, wyjdź w karo - zaszczebiotała, kładąc na stole dziewięć atutów.- W Szkocji za taką grę ucinają głowę - odezwał się niski, wesoły głos.Pani O’Rourke stała w drzwiach prowadzących na taras.Oddychała głęboko, z oczu sypały jej się iskry.Minę miała trochę łobuzerską, trochę złośliwą.Weszła do pokoju.- Jak widzę, miła, spokojna partyjka brydża - rzuciła lekko.- Co pani trzyma w ręku? - spytała ciekawie pani Sprot.- W ręku trzymam młotek - odparła uprzejmie pani O’Rourke.- Znalazłam na ścieżce.Widocznie ktoś go tam zostawił.- Młotek na ścieżce? Wydaje się to trochę dziwne - powiedziała pani Sprot z powątpiewaniem w głosie.- Absolutnie dziwne - przyznała pani O’Rourke.Była w znakomitym humorze.Wymachując młotkiem, przeszła do hallu.- Co jest atu? - spytała panna Minton.Przez pięć minut gra toczyła się bez dalszych przeszkód, potem wrócił major Bletchley.Był w kinie i uparł się, żeby im dokładnie opowiedzieć treść „Wędrownego barda”, filmu z czasów Ryszarda I.Będąc sam żołnierzem, major krytykował długo i zajadle sceny batalistyczne z wojen krzyżowych.Rober nie został skończony, gdyż pani Cayley spojrzała na zegarek, wydała kilka okrzyków przerażenia i wybiegła na taras do pana Cayleya [ Pobierz całość w formacie PDF ]