[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obydwoje z Bohdanem z dużą uciechą oczekiwaliśmy chwili, kiedy pies nie wpuści do domu państwa.Co też istotnie nastąpiło.Dzieci wróciły z urlopu i też musiały się zakraść od tyłu.Zabawiana na wewnętrznym dziedzińcu Karo wpadła do mieszkania, kiedy już siedzieli.Zdenerwowała się okropnie, postawiła szczotkę na grzbiecie, ale coś tu było niedobrze.Prawdopodobnie woń domu i woń nowych wrogów pasowały do siebie, zdezorientowało ją to do tego stopnia, że uciekła na zewnątrz i nie chciała wrócić.Spędziła noc na dworze, a do mieszkania weszła ponownie dopiero nazajutrz, kiedy przyjechałam i siedziałam przy stole, blisko otwartych drzwi.Wkroczyła na ugiętych łapach i ułożyła się pod moim krzesłem.Nie mówiła już nic, przeleżała tak ze dwie godziny, po czym ostrożnie wyczołgała się, podsunęła do Jerzego, obwąchała go i polizała po ręku.Uznała przodownika stada.O samej Karo mogłabym napisać całą książkę, bo do tej pory jest z nią sto pociech i ciężki krzyż pański.W każdym razie w tajemniczy sposób potrafiła rozpoznawać rodzinę, Teresę i Tadeusza powitała bardzo łagodnie, a na Lilkę nawet nie szczeknęła.Na samym początku pieczarkarskiej kariery, jeszcze na jesieni, mojego syna spotkało nieszczęście.Nabył obiekt razem z personelem, w tym znakomitym zarządzającym, fachowcem, odwalającym trzy czwarte roboty.I ten zarządzający umarł nagle na serce na kombajnie z mierzwą.Akurat obie z Marią przyszłyśmy tam z wizytą.Zadzwoniłam do furtki, ktoś otworzył brzęczykiem, weszłyśmy, przez dziedziniec leciała biegiem Iwona.— Jezus Mario, mamo, pan Stanisław chyba umarł — powiedziała, okropnie zdenerwowana.— Lecę do telefonu dzwonić po pogotowie!— Gdzie to jest?! — krzyknęła Maria i też zaczęła lecieć w przeciwną stronę.— Pokaż mi, gdzie to jest!Leciałam za nią na drugą stronę budynku, pan Stanisław tkwił na kombajnie w jakiejś niepokojącej pozycji, ludzie stali dookoła.Maria zdarła z siebie kurtkę, wlazła na kombajn, zażądała pomocy, wlazł za nią pan Józef, ułożyli pana Stanisława i zaczęła mu robić masaż serca.Bez rezultatu.Nie wiem, czy gdziekolwiek wyjawiłam jej zawód, jest mianowicie doktorem medycyny.Uchetała się nieziemsko, później się okazało, że w ogóle niepotrzebnie, było za późno, pan Stanisław umarł dziesięć minut wcześniej, niż myślałyśmy.Iwona widziała go przez okno, dość szybko zauważyła, że się nie rusza i jest jakiś bezwładny, wybiegła z domu, zorientowała się w sytuacji i popędziła do telefonu.Te dziesięć minut jednakże musiało upłynąć.W zamieszaniu Maria znikła mi z oczu.Znalazłam ją w salonie, siedziała na kanapie zielona na twarzy.Poczułam wyrzuty sumienia, że pozwoliłam jej wleźć na ten kombajn, nawet ją zachęcałam, znalazłam koniak i wlałam w nią to jedyne lekarstwo, jakie mi przyszło do głowy.Po kwadransie odzyskała normalne barwy.Po śmierci pana Stanisława cała robota spadła na Jerzego.Drugiego dobrego zarządcy nie znalazł i dzień pracy trwał mu od piątej rano do północy.Iwonie wychodziło podobnie.Wytrzymali przeszło dwa lata, po czym moje dziecko wróciło do własnego zawodu.Moja matka znów mi zaczęła robić kanadyjskie sztuki.Znów ją to dziecko miało zapomnieć, znów chodziły po niej drzewa nad jeziorem Teresy, znów produkty jadalne znajdowały się tylko w Kanadzie.Wybierałam się do Kanady, owszem, ale nieco później, na kongres IBC Cambridge, nie mogłam jeździć co chwila.Tak szaleńczo jednak pragnęła się tam znaleźć, że nawet gotowa była jechać sama.— Ale jak mam jechać, to w czerwcu — powiedziała do mnie.— Później nie jadę.Był koniec maja, już po dwudziestym piątym.— Czy ty sobie nie zdajesz sprawy, w jakim kraju żyjesz? — spytałam z rozgoryczeniem.— Jakim cudem ja ci to mam załatwić przez miesiąc?!Moja matka nie wiedziała, jakim cudem, ale jechać chciała bezgranicznie i cześć.Zadzwoniłam do Teresy, zaproszenie przyleciało w ciągu trzech dni, przysłane człowiekiem.Teresa usiłowała protestować, bo parę miesięcy wcześniej Tadeusz miał wylew, który zagroził oku, wyszedł z tego, ale wymagał opieki, próbowała przestawić swoją siostrę na jakąś inną porę, może na przyszły rok.Nie kryłam stanu mojej matki i chyba otwarcie powiedziałam, że w przyszłym roku ona może być już niezdolna do żadnych podróży.Na dobrą sprawę którąś z nich musiałam poświecić, albo moją matkę, albo Teresę, zdecydowałam się na Teresę.I dokopałam jej potężnie.Święcie przekonana o beznadziejności wysiłków, zaczęłam załatwiać, żeby sobie nie mieć nic do wyrzucenia.I nastąpiło coś nieprawdopodobnego.Paszport mojej matki wyrwałam z biura paszportowego już po zamknięciu okienka, co się nigdy nie zdarza.W ambasadzie kanadyjskiej stałam godzinę, podczas gdy normalnie ludność koczowała tam po trzy dni.— Jakoś dziwnie mało ludzi dzisiaj — poinformował mnie cieć w drzwiach.W LOCIE nie było nikogo.Samotna panienka siedziała w rezerwacji, samotna panienka w kasie biletowej.Dowiedziałam się, że jest jeszcze kilka miejsc na dwudziestego czwartego czerwca, mogę kupić bilety.Nie miałam przy sobie sześciu milionów, tyle to wtedy kosztowało, panienka w rezerwacji poradziła, żeby wypisać bilet, zostawić i jechać po pieniądze, w ten sposób będę już miała miejsce zapewnione.Poszłam za jej radą, obróciłam w pół godziny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl