[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ba-chelard zaś, oberżysta spod Złotego Jelenia oświadczył później swoim klientom, że ksiądz proboszcz nie jest wcale taki zły, za jakiego uchodzi.Prosił go tylko, żeby zamykał oberżę w czasie Mszy niedzielnej oraz żeby przestrzegał154wieczorem godzin zamykania lokalu.Pomimo wszystko, musiał się długo zastanawiać, zanim poszedł za tą radą.Inna natomiast sprawa popsuła znacznie wrażenie, jakie zostawił proboszcz po swoichodwiedzinach.W okresie wielkanocnym odesłał bez rozgrzeszenia wielu penitentów, którymnajwidoczniej brakowało skruchy i mocnego postanowienia poprawy.Kiedy zaś także odpra-wił bez rozgrzeszenia i po surowym napomnieniu kilkoro dzieci, które śmiały się i rozmawiały przed spowiedzią, i to się rozeszło po wsi, wielu rodziców poczuło się tym dotkniętych.Inni, przeciwnie, doznali w konfesjonale powagi i miłosierdzia swego pasterza.Byli do głębi wzruszeni jego dobrocią, o czym rozpowiadali wszystkim.Wkrótce, jak wieś długa, jedni chwalili swego proboszcza, drudzy zaś go przeklinali.Ale ksiądz Vianney niewiele się tym przejmował.Kiedy pewnego razu jeden z kon-fratrów zapytałgo, czy wzrusza go wrogość lub uznanie ze strony parafian, odpowiedział ze śmiechem:— Niech ksiądz idzie na cmentarz i chwali zmarłych;nic nie odpowiedzą.Niech ich ksiądz zacznie przeklinać;będzie to samo.Dosłownie stałem się jak jeden z mieszkańców cmentarza.Koniec końców, po kilku miesiącach ksiądz mógł stwierdzić, że jego wysiłki nie byłydaremne i że powoli, ale pewnie, zaczyna zdobywać teren.— Dostanę cię jeszcze, Grappin! — powtarzał.A ten«Grappin» nie był nikim innym, jak Złym Duchem, którywypowiedział bezpardonową walkę proboszczowi z Ars.155DIABELSKI TANIEC (1818)Pierwszego sierpnia stary proboszcz z Miserieux udał się z wizytą do swego konfratra z Ars.Zdumiał się, gdy księdza Vianneya zastał w kościele ubranego w malarski fartuch, na-rzucony na sutannę, z twarzą i rękoma pochlapanymi farbą.Był tak bardzo zajęty pracą, że nawet nie zauważył przybycia księdza Ducreux.Dopiero Antoś Cinier, ministrant i zarazem pomocnik malarski, musiał pociągnąć go za rękaw i pokazać stojącego przy drzwiach ipodziwiającego całą scenę księdza. Cóż to ksiądz robi? — zapytał podchodząc proboszczz Miserieux. Wielki ołtarz — odrzekł ksiądz Vianney — był jużbardzo stary i spróchniały.Poprosiłem kołodzieja Verchera,by wymienił zniszczone części.Zrobił to bardzo chętnie i zadarmo.Ale nie mogłem znaleźć malarza. Dlatego właśnie malujemy sami — wyjaśnił z triumfalną miną ministrant, mieszając farbę w wiadrze. Przede wszystkim twarze — roześmiał się ksiądz Du-creux.— Wyglądacie na Indian, wymalowanych jaskrawoprzed wyruszeniem na wojenną wyprawę. To nic — odparł chłopak.— Umyjemy się. W najbliższą niedzielę będzie święto patrona naszegokościoła, św.Sykstusa papieża — rzekł ksiądz Vianney.—Chciałbym, żeby ołtarz ładnie wyglądał. Oczywiście, oczywiście — - odrzekł ksiądz Ducreux.—Ale niech no ksiądz na chwilę przerwie robotę i poczęstujestarego proboszcza szklaneczką wina.Jest dziś bardzo gorąco,a podróż do was nie była łatwa.156 Szklaneczka wina — wyjąkał z zakłopotaniem Vian-ney.— Nie wiem naprawdę, czy mam jeszcze jakąś butelkę. W zakrystii jest jeszcze pół flaszki — wtrącił Antoś. Będzie mi potrzebne do mszy świętej — odrzekł żywoproboszcz z Ars.— Ale idź do Srebrnej Róży i kup butelkę.— Przetrząsnął kieszenie, — Gdzież je podziałem?.— Niech ksiądz proboszcz nie szuka — wtrącił ministrant.— Ostatnie grosze dał ksiądz ubogiemu.Ale to nic nieszkodzi.Ja i tak przyniosę butelkę wina.I nagle, tak jak był powalany farbą, poleciał.Tymczasem zaś ksiądz Vianney odłożyłpędzel i poprowadził swego kon-fratra na plebanię.W pokoju zwanym szumnie «jadalnią» ustawił stare, kulawe krzesło z kuchni. Jeśli ksiądz ostrożnie usiądzie, może wytrzyma —ostrzegł żartując ksiądz Vianney.Sam zaś usiadł na stołku,który był w jeszcze gorszym stanie. Mężu Boży — zagadnął ksiądz Ducreux — gdzieśpodział te wszystkie wspaniałe dworskie meble? Pomyślałbyjeszcze kto, że działał tu komornik. Ja bardzo rzadko przebywam w domu, dlatego nie potrzebuję tak wielu mebli.Zajmuję się przede wszystkim kościołem.'* Panie, idę Cię szukać na samotności.Proszę Cię, pozwól mi odejść.Wtedy usłyszał odpowiedź Pana Jezusa, niewidocznego w ciemnościach:— Janie-Maria Vianneyu, nie szukaj Mnie na samotności, ale w duszach, które moje miłosierdzie sprowadza dociebie.Jedna dusza więcej waży niż wszystkie modlitwy,jakie mógłbyś odmówić na samotności.Wracaj! Idź do swego kościoła.Poranione dusze czekają tam na dobrego Samarytanina.Wówczas proboszcz z Ars wstał i wrócił drogą, którą był przyszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ba-chelard zaś, oberżysta spod Złotego Jelenia oświadczył później swoim klientom, że ksiądz proboszcz nie jest wcale taki zły, za jakiego uchodzi.Prosił go tylko, żeby zamykał oberżę w czasie Mszy niedzielnej oraz żeby przestrzegał154wieczorem godzin zamykania lokalu.Pomimo wszystko, musiał się długo zastanawiać, zanim poszedł za tą radą.Inna natomiast sprawa popsuła znacznie wrażenie, jakie zostawił proboszcz po swoichodwiedzinach.W okresie wielkanocnym odesłał bez rozgrzeszenia wielu penitentów, którymnajwidoczniej brakowało skruchy i mocnego postanowienia poprawy.Kiedy zaś także odpra-wił bez rozgrzeszenia i po surowym napomnieniu kilkoro dzieci, które śmiały się i rozmawiały przed spowiedzią, i to się rozeszło po wsi, wielu rodziców poczuło się tym dotkniętych.Inni, przeciwnie, doznali w konfesjonale powagi i miłosierdzia swego pasterza.Byli do głębi wzruszeni jego dobrocią, o czym rozpowiadali wszystkim.Wkrótce, jak wieś długa, jedni chwalili swego proboszcza, drudzy zaś go przeklinali.Ale ksiądz Vianney niewiele się tym przejmował.Kiedy pewnego razu jeden z kon-fratrów zapytałgo, czy wzrusza go wrogość lub uznanie ze strony parafian, odpowiedział ze śmiechem:— Niech ksiądz idzie na cmentarz i chwali zmarłych;nic nie odpowiedzą.Niech ich ksiądz zacznie przeklinać;będzie to samo.Dosłownie stałem się jak jeden z mieszkańców cmentarza.Koniec końców, po kilku miesiącach ksiądz mógł stwierdzić, że jego wysiłki nie byłydaremne i że powoli, ale pewnie, zaczyna zdobywać teren.— Dostanę cię jeszcze, Grappin! — powtarzał.A ten«Grappin» nie był nikim innym, jak Złym Duchem, którywypowiedział bezpardonową walkę proboszczowi z Ars.155DIABELSKI TANIEC (1818)Pierwszego sierpnia stary proboszcz z Miserieux udał się z wizytą do swego konfratra z Ars.Zdumiał się, gdy księdza Vianneya zastał w kościele ubranego w malarski fartuch, na-rzucony na sutannę, z twarzą i rękoma pochlapanymi farbą.Był tak bardzo zajęty pracą, że nawet nie zauważył przybycia księdza Ducreux.Dopiero Antoś Cinier, ministrant i zarazem pomocnik malarski, musiał pociągnąć go za rękaw i pokazać stojącego przy drzwiach ipodziwiającego całą scenę księdza. Cóż to ksiądz robi? — zapytał podchodząc proboszczz Miserieux. Wielki ołtarz — odrzekł ksiądz Vianney — był jużbardzo stary i spróchniały.Poprosiłem kołodzieja Verchera,by wymienił zniszczone części.Zrobił to bardzo chętnie i zadarmo.Ale nie mogłem znaleźć malarza. Dlatego właśnie malujemy sami — wyjaśnił z triumfalną miną ministrant, mieszając farbę w wiadrze. Przede wszystkim twarze — roześmiał się ksiądz Du-creux.— Wyglądacie na Indian, wymalowanych jaskrawoprzed wyruszeniem na wojenną wyprawę. To nic — odparł chłopak.— Umyjemy się. W najbliższą niedzielę będzie święto patrona naszegokościoła, św.Sykstusa papieża — rzekł ksiądz Vianney.—Chciałbym, żeby ołtarz ładnie wyglądał. Oczywiście, oczywiście — - odrzekł ksiądz Ducreux.—Ale niech no ksiądz na chwilę przerwie robotę i poczęstujestarego proboszcza szklaneczką wina.Jest dziś bardzo gorąco,a podróż do was nie była łatwa.156 Szklaneczka wina — wyjąkał z zakłopotaniem Vian-ney.— Nie wiem naprawdę, czy mam jeszcze jakąś butelkę. W zakrystii jest jeszcze pół flaszki — wtrącił Antoś. Będzie mi potrzebne do mszy świętej — odrzekł żywoproboszcz z Ars.— Ale idź do Srebrnej Róży i kup butelkę.— Przetrząsnął kieszenie, — Gdzież je podziałem?.— Niech ksiądz proboszcz nie szuka — wtrącił ministrant.— Ostatnie grosze dał ksiądz ubogiemu.Ale to nic nieszkodzi.Ja i tak przyniosę butelkę wina.I nagle, tak jak był powalany farbą, poleciał.Tymczasem zaś ksiądz Vianney odłożyłpędzel i poprowadził swego kon-fratra na plebanię.W pokoju zwanym szumnie «jadalnią» ustawił stare, kulawe krzesło z kuchni. Jeśli ksiądz ostrożnie usiądzie, może wytrzyma —ostrzegł żartując ksiądz Vianney.Sam zaś usiadł na stołku,który był w jeszcze gorszym stanie. Mężu Boży — zagadnął ksiądz Ducreux — gdzieśpodział te wszystkie wspaniałe dworskie meble? Pomyślałbyjeszcze kto, że działał tu komornik. Ja bardzo rzadko przebywam w domu, dlatego nie potrzebuję tak wielu mebli.Zajmuję się przede wszystkim kościołem.'* Panie, idę Cię szukać na samotności.Proszę Cię, pozwól mi odejść.Wtedy usłyszał odpowiedź Pana Jezusa, niewidocznego w ciemnościach:— Janie-Maria Vianneyu, nie szukaj Mnie na samotności, ale w duszach, które moje miłosierdzie sprowadza dociebie.Jedna dusza więcej waży niż wszystkie modlitwy,jakie mógłbyś odmówić na samotności.Wracaj! Idź do swego kościoła.Poranione dusze czekają tam na dobrego Samarytanina.Wówczas proboszcz z Ars wstał i wrócił drogą, którą był przyszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]