[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proszę.Proszę.Jakby do tejchwili dwudziestoj ednoletni Frank Volkheim er m ógł znieść w czasie tej woj ny wszy stko, lecz taostatnia niesprawiedliwość przekroczy ła granice j ego wy trzy m ałości.Pożar szalej ący wy żej powinien j uż wy ssać z piwnicy cały tlen.Wszy scy powinni się udusić.Spłacone długi, zam knięte konto.A j ednak oddy chaj ą.Trzy pęknięte belki w suficie podtrzy m uj ąBóg j eden wie j aki ciężar: dziesięć ton ruin spalonego hotelu, trupy ośm iu żołnierzy Luftwaffeobsługuj ący ch działo przeciwlotnicze i niezliczone skrzy nie z pociskam i.Może wszy scy trzejm uszą zapłacić j eszcze większą cenę, m oże czeka ich ostateczny wy rok? Wernera za dziesięćty sięcy niewielkich zdrad, Bernda za niezliczone przestępstwa, a Volkheim era za to, że stał sięnarzędziem , wy konawcą rozkazów, ostrzem m iecza Rzeszy.Naj pierw piwnica korsarza, zbudowana, by chronić złoto, broń, dziwne wy posażeniepszczelarskie.Później piwnica na wino.Wreszcie kącik m aj stra od wszy stkiego.Atelier deréparation, m y śli Werner, kom nata, w której trzeba spłacić długi.Miej sce równie dobre j ak każdeinne.Z pewnością są na świecie ludzie, którzy uważaj ą, że ci trzej niem ieccy żołnierze powinnispłacić długi.Dwie puszkiK i e d y M a r i e - L a u r e s i ę b u d z i, j est zlana potem pod płaszczem stry j ecznegodziadka i uwiera j ą w pierś m aleńki m odel dom u.Czy j uż świta? Wchodzi po drabinie i przy ciska ucho do klapy w podłodze.Nie sły chać sy ren.Może dom się spalił, gdy spała? Albo przespała ostatnie godziny woj ny i m iasto j est j użwy zwolone? Na ulicach m oże się roić od ludzi: ochotników, żandarm ów, strażaków.NawetAm ery kanów.Powinna otworzy ć klapę i wy j ść frontowy m i drzwiam i na rue Vauborel.A j eśli Niem cy dalej bronią Saint-Malo? Jeśli właśnie w tej chwili m aszeruj ą od dom u dodom u i rozstrzeliwuj ą każdego, kogo zobaczą?Zaczeka.Lada chwila odnaj dzie j ą Étienne – na pewno zrobi wszy stko, by do niej dotrzeć.A m oże stry j eczny dziadek siedzi skulony w j akim ś kącie, obej m uj ąc głowę ram ionam i?Widzi dem ony.Albo nie ży j e.Marie-Laure powtarza sobie, że powinna oszczędzać chleb, lecz j est strasznie głodna,a bochenek zaczy na czerstwieć, toteż bły skawicznie go zj ada.Gdy by ty lko zabrała ze sobą książkę…Chodzi w pończochach po piwnicy.Zwinięty dy wan, którego wnętrze pachnie trocinam i:m y szy.Drewniana skrzy nka ze stary m i papieram i.Zaby tkowa lam pa.Poj em niki, w który chm adam e Manec przy gotowy wała przetwory.Dwie pełne puszki na półce pod sufitem –prawdziwy cud! W całej kuchni nie m a j uż prawie nic do j edzenia – ty lko m ąka kukury dzianai dwie lub trzy butelki skwaśniałego beauj olais – a tu, w piwnicy, są dwie ciężkie puszki.Groch? Fasola? Może ziarno? By le ty lko nie oliwa, m odli się; czy puszki z oliwą nie są większe?Kiedy nim i potrząsa, nic nie sły chać.Zastanawia się, j akie są szanse, że j edna z puszek zawierabrzoskwinie m adam e Manec, j asne brzoskwinie z Langwedocj i kupowane w skrzy nkach,obierane, dzielone na ćwiartki i gotowane z cukrem.Pachniała nim i cała kuchnia, wszy stkowy dawało się kolorowe, Marie-Laure m iała palce lepkie od sy ropu.Teraz ogarnia j ą cośw rodzaj u uniesienia.Étienne przeoczy ł dwie puszki!Ale nadm ierny opty m izm m oże się źle skończy ć.Groch.Albo fasola.Bardzo by się z tegoucieszy ła.Wkłada puszki do kieszeni płaszcza stry j a i znów doty ka niewielkiego dom ku w kieszenisukienki, po czy m siada na kufrze, ściska w obu dłoniach laskę i próbuj e nie m y śleć o pęcherzu.Raz, gdy m iała osiem lub dziewięć lat, oj ciec zabrał j ą do Panteonu w Pary żu i opisał wahadłoFoucaulta.Jego końcówka, m ówił, to złota kula w kształcie dziecięcego bąka.Wisi ona na drucieo długości sześćdziesięciu siedm iu m etrów, a zm iana traj ektorii ruchu wahadła stanowi niezbitydowód na to, że Ziem ia wiruj e wokół własnej osi.Kiedy Marie-Laure stała obok świszczącejm etalowej kuli i trzy m ała rękę na poręczy, oj ciec powiedział, że wahadło Foucaulta nigdy się niezatrzy m a.To j ą naj bardziej uderzy ło.Wahadło będzie się poruszać, gdy wy j dzie z oj cemz Pantenonu, gdy zaśnie tej nocy.Kiedy o nim zapom ni, kiedy przeży j e całe swoj e ży ciei um rze.Teraz m a wrażenie, że sły szy wahadło przecinaj ące powietrze tuż przed sobą: ogrom nazłocista kula wielkości beczki nieustannie się koły sze, nigdy się nie zatrzy m uj e.Bez końcawy pisuj e na posadzce nieludzką prawdę.Rue Vauborel numer 4P o p i ó ł , p o p i ó ł : ś n i e g w s i e r p n i u.Po śniadaniu znów zaczął się sporady cznyostrzał arty lery j ski, a teraz, około siódm ej wieczorem , działa um ilkły.Gdzieś rozlegaj ą się seriez karabinu m aszy nowego, odgłos przy pom inaj ący przesuwanie w palcach szklany ch paciorków.Starszy sierżant von Rum pel niesie m enażkę, sześć am pułek m orfiny i pistolet.Przekracza tam ęi idzie groblą w stronę Saint-Malo, olbrzy m iej dy m iącej twierdzy.Nabrzeże w porcie zostałorozbite w wielu m iej scach.Widać kuter ry backi dry fuj ący kilem do góry.Na stary m m ieście rue de Dinan wy pełniaj ą góry kam ienny ch bloków, worków, okiennic,gałęzi, żelazny ch krat.Rozbite skrzy nki na kwiaty, zwęglone fram ugi okien, odłam ki szkła.Niektórebudy nki ciągle dy m ią i chociaż von Rum pel przy ciska do ust i nosa m okrą chusteczkę, m usi siękilka razy zatrzy m ać, by złapać oddech.Widzi m artwego konia, który zaczy na puchnąć.Widzi fotel obity prążkowany m zielony maksam item.Widzi podartą m arkizę z nazwą bistra.W wy bity ch oknach koły szą się leniwiezasłony, pada na nie dziwne, m igotliwe światło, które wy wołuj e w nim niepokój.Wokół lataj ą tami z powrotem j askółki, szukaj ąc zniszczony ch gniazd; wy daj e się, że w dali ktoś krzy czy, a m oże towiatr? Wy buchy zerwały wiele szy ldów sklepowy ch; ze ścian sterczą puste pałąki.Za von Rum plem biegnie skom lący sznaucer.Nikt nie krzy czy z okien, by go ostrzec przedm inam i.Przechodzi cztery przecznice i spoty ka ty lko j edną osobę, kobietę stoj ącą przedbudy nkiem , który poprzedniego dnia by ł kinem.Trzy m a w ręku śm ietniczkę, lecz nigdzie niewidać m iotły.Spogląda na von Rum pla obłąkany m wzrokiem.Przez otwarte okno za j ej plecam iwidać rzędy foteli zm iażdżony ch przez zawalony sufit.Dalej znaj duj e się ekran, nieskazitelnieczy sty, nawet nieokopcony przez dy m.– Seans zacznie się dopiero o ósm ej – m ówi kobieta po francusku z bretońskim akcentem , a vonRum pel kiwa do niej głową i idzie dalej , kulej ąc.Na rue Vauborel spadły z dachów ogrom ne ilości dachówek z łupku i rozbiły się na ulicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Proszę.Proszę.Jakby do tejchwili dwudziestoj ednoletni Frank Volkheim er m ógł znieść w czasie tej woj ny wszy stko, lecz taostatnia niesprawiedliwość przekroczy ła granice j ego wy trzy m ałości.Pożar szalej ący wy żej powinien j uż wy ssać z piwnicy cały tlen.Wszy scy powinni się udusić.Spłacone długi, zam knięte konto.A j ednak oddy chaj ą.Trzy pęknięte belki w suficie podtrzy m uj ąBóg j eden wie j aki ciężar: dziesięć ton ruin spalonego hotelu, trupy ośm iu żołnierzy Luftwaffeobsługuj ący ch działo przeciwlotnicze i niezliczone skrzy nie z pociskam i.Może wszy scy trzejm uszą zapłacić j eszcze większą cenę, m oże czeka ich ostateczny wy rok? Wernera za dziesięćty sięcy niewielkich zdrad, Bernda za niezliczone przestępstwa, a Volkheim era za to, że stał sięnarzędziem , wy konawcą rozkazów, ostrzem m iecza Rzeszy.Naj pierw piwnica korsarza, zbudowana, by chronić złoto, broń, dziwne wy posażeniepszczelarskie.Później piwnica na wino.Wreszcie kącik m aj stra od wszy stkiego.Atelier deréparation, m y śli Werner, kom nata, w której trzeba spłacić długi.Miej sce równie dobre j ak każdeinne.Z pewnością są na świecie ludzie, którzy uważaj ą, że ci trzej niem ieccy żołnierze powinnispłacić długi.Dwie puszkiK i e d y M a r i e - L a u r e s i ę b u d z i, j est zlana potem pod płaszczem stry j ecznegodziadka i uwiera j ą w pierś m aleńki m odel dom u.Czy j uż świta? Wchodzi po drabinie i przy ciska ucho do klapy w podłodze.Nie sły chać sy ren.Może dom się spalił, gdy spała? Albo przespała ostatnie godziny woj ny i m iasto j est j użwy zwolone? Na ulicach m oże się roić od ludzi: ochotników, żandarm ów, strażaków.NawetAm ery kanów.Powinna otworzy ć klapę i wy j ść frontowy m i drzwiam i na rue Vauborel.A j eśli Niem cy dalej bronią Saint-Malo? Jeśli właśnie w tej chwili m aszeruj ą od dom u dodom u i rozstrzeliwuj ą każdego, kogo zobaczą?Zaczeka.Lada chwila odnaj dzie j ą Étienne – na pewno zrobi wszy stko, by do niej dotrzeć.A m oże stry j eczny dziadek siedzi skulony w j akim ś kącie, obej m uj ąc głowę ram ionam i?Widzi dem ony.Albo nie ży j e.Marie-Laure powtarza sobie, że powinna oszczędzać chleb, lecz j est strasznie głodna,a bochenek zaczy na czerstwieć, toteż bły skawicznie go zj ada.Gdy by ty lko zabrała ze sobą książkę…Chodzi w pończochach po piwnicy.Zwinięty dy wan, którego wnętrze pachnie trocinam i:m y szy.Drewniana skrzy nka ze stary m i papieram i.Zaby tkowa lam pa.Poj em niki, w który chm adam e Manec przy gotowy wała przetwory.Dwie pełne puszki na półce pod sufitem –prawdziwy cud! W całej kuchni nie m a j uż prawie nic do j edzenia – ty lko m ąka kukury dzianai dwie lub trzy butelki skwaśniałego beauj olais – a tu, w piwnicy, są dwie ciężkie puszki.Groch? Fasola? Może ziarno? By le ty lko nie oliwa, m odli się; czy puszki z oliwą nie są większe?Kiedy nim i potrząsa, nic nie sły chać.Zastanawia się, j akie są szanse, że j edna z puszek zawierabrzoskwinie m adam e Manec, j asne brzoskwinie z Langwedocj i kupowane w skrzy nkach,obierane, dzielone na ćwiartki i gotowane z cukrem.Pachniała nim i cała kuchnia, wszy stkowy dawało się kolorowe, Marie-Laure m iała palce lepkie od sy ropu.Teraz ogarnia j ą cośw rodzaj u uniesienia.Étienne przeoczy ł dwie puszki!Ale nadm ierny opty m izm m oże się źle skończy ć.Groch.Albo fasola.Bardzo by się z tegoucieszy ła.Wkłada puszki do kieszeni płaszcza stry j a i znów doty ka niewielkiego dom ku w kieszenisukienki, po czy m siada na kufrze, ściska w obu dłoniach laskę i próbuj e nie m y śleć o pęcherzu.Raz, gdy m iała osiem lub dziewięć lat, oj ciec zabrał j ą do Panteonu w Pary żu i opisał wahadłoFoucaulta.Jego końcówka, m ówił, to złota kula w kształcie dziecięcego bąka.Wisi ona na drucieo długości sześćdziesięciu siedm iu m etrów, a zm iana traj ektorii ruchu wahadła stanowi niezbitydowód na to, że Ziem ia wiruj e wokół własnej osi.Kiedy Marie-Laure stała obok świszczącejm etalowej kuli i trzy m ała rękę na poręczy, oj ciec powiedział, że wahadło Foucaulta nigdy się niezatrzy m a.To j ą naj bardziej uderzy ło.Wahadło będzie się poruszać, gdy wy j dzie z oj cemz Pantenonu, gdy zaśnie tej nocy.Kiedy o nim zapom ni, kiedy przeży j e całe swoj e ży ciei um rze.Teraz m a wrażenie, że sły szy wahadło przecinaj ące powietrze tuż przed sobą: ogrom nazłocista kula wielkości beczki nieustannie się koły sze, nigdy się nie zatrzy m uj e.Bez końcawy pisuj e na posadzce nieludzką prawdę.Rue Vauborel numer 4P o p i ó ł , p o p i ó ł : ś n i e g w s i e r p n i u.Po śniadaniu znów zaczął się sporady cznyostrzał arty lery j ski, a teraz, około siódm ej wieczorem , działa um ilkły.Gdzieś rozlegaj ą się seriez karabinu m aszy nowego, odgłos przy pom inaj ący przesuwanie w palcach szklany ch paciorków.Starszy sierżant von Rum pel niesie m enażkę, sześć am pułek m orfiny i pistolet.Przekracza tam ęi idzie groblą w stronę Saint-Malo, olbrzy m iej dy m iącej twierdzy.Nabrzeże w porcie zostałorozbite w wielu m iej scach.Widać kuter ry backi dry fuj ący kilem do góry.Na stary m m ieście rue de Dinan wy pełniaj ą góry kam ienny ch bloków, worków, okiennic,gałęzi, żelazny ch krat.Rozbite skrzy nki na kwiaty, zwęglone fram ugi okien, odłam ki szkła.Niektórebudy nki ciągle dy m ią i chociaż von Rum pel przy ciska do ust i nosa m okrą chusteczkę, m usi siękilka razy zatrzy m ać, by złapać oddech.Widzi m artwego konia, który zaczy na puchnąć.Widzi fotel obity prążkowany m zielony maksam item.Widzi podartą m arkizę z nazwą bistra.W wy bity ch oknach koły szą się leniwiezasłony, pada na nie dziwne, m igotliwe światło, które wy wołuj e w nim niepokój.Wokół lataj ą tami z powrotem j askółki, szukaj ąc zniszczony ch gniazd; wy daj e się, że w dali ktoś krzy czy, a m oże towiatr? Wy buchy zerwały wiele szy ldów sklepowy ch; ze ścian sterczą puste pałąki.Za von Rum plem biegnie skom lący sznaucer.Nikt nie krzy czy z okien, by go ostrzec przedm inam i.Przechodzi cztery przecznice i spoty ka ty lko j edną osobę, kobietę stoj ącą przedbudy nkiem , który poprzedniego dnia by ł kinem.Trzy m a w ręku śm ietniczkę, lecz nigdzie niewidać m iotły.Spogląda na von Rum pla obłąkany m wzrokiem.Przez otwarte okno za j ej plecam iwidać rzędy foteli zm iażdżony ch przez zawalony sufit.Dalej znaj duj e się ekran, nieskazitelnieczy sty, nawet nieokopcony przez dy m.– Seans zacznie się dopiero o ósm ej – m ówi kobieta po francusku z bretońskim akcentem , a vonRum pel kiwa do niej głową i idzie dalej , kulej ąc.Na rue Vauborel spadły z dachów ogrom ne ilości dachówek z łupku i rozbiły się na ulicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]