[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za którymś razem jego spojrzenie okazało się o sekundęza długie i Denise pomachała mu.Pomachał jej w odpowiedzi, uśmiechając się z zakłopotaniem i zastanawiając, czemu, udiaska, zachowuje się jak jakiś cholerny nastolatek.- To ona? - zagadnął go Mitch, kiedy siedzieli na ławce w przerwie między partiami.- Kto?- Denise.Ta, która siedzi z twoją matką.- Prawdę mówiąc, nie zauważyłem - odparł, kręcąc machinalnie kijem i udając obojętność.- Miałeś rację - stwierdził Mitch.- W jakiej sprawie?- Jest ładna.- Ja tego nie powiedziałem.To Melissa.- Aha - mruknął Mitch.- Prawda.Taylor skupił uwagę na grze i Mitch pobiegł za jego wzrokiem.- Więc dlaczego się na nią gapisz? - zapytał w końcu.- Wcale się nie gapię.- Aha - mruknął ponownie Mitch, nie starając się nawet ukryć kpiącego uśmiechu.W siódmej partii, przy stanie 14:12 dla niebieskich, Taylor czekał na swoją kolej, żeby zająćpozycję pałkarza.Kyle, który stanął akurat przy ogrodzeniu, zobaczył, jak ćwiczy odbicia.- Czesz, Tajo - pozdrowił go z taką samą radością jak wtedy w sklepie.- Cześć, Kyle.Miło cię widzieć.Co u ciebie słychać?- Szarak - oznajmił chłopiec, wskazując go ręką.- Jasne, jestem strażakiem.Podoba ci się mecz?Zamiast odpowiedzieć Kyle pokazał Taylorowi swój samolot.- Co tam masz, mały?- Amolo.- Masz rację.Bardzo ładny samolot.- Możesz go wziąć.(Mojesz go jąć).Kyle podał mu zabawkę przez siatkę i po krótkim wahaniu Taylor wziął ją do ręki.Malecobserwował go z wyrazem dumy na drobnej twarzyczce.Przez ramię Taylor usłyszał głosywołających go kolegów.- Dziękuję, że pokazałeś mi samolot.Mam ci go oddać?- Możesz go wziąć (mojesz go jąc) - powtórzył Kyle.Taylor zastanawiał się chwilę, nim podjął decyzję.- Dobrze, to będzie mój amulet na szczęście.Zaraz po meczu ci go oddam.- Na oczachchłopca schował samolot do kieszeni i mały widząc to, zatarł ręce.- Wszystko w porządku? -zapytał Taylor.Kyle nie odpowiedział, ale sprawiał wrażenie zadowolonego.Taylor odczekał chwilę, żeby się upewnić, po czym potruchtał na boisko.Denise wskazałagłową syna.Obie z Judy obserwowały całą scenę.- Wydaje mi się, że Kyle polubił Taylora - stwierdziła.- A mnie się wydaje - dodała Judy - że z wzajemnością.Przy drugim rzucie Taylor odbił piłkę w prawo - kij trzymał w lewej ręce - i ruszył sprintemdo pierwszej bazy, podczas gdy inni okrążali następne.Zanim zawodnik niebieskich złapał piłkę,odbiła się trzy razy od ziemi; odrzucając ją z powrotem, miał zachwianą równowagę.Taylorokrążył drugą bazę, przyspieszając kroku i zastanawiając się, czy nie próbować dotrzeć dodomowej.W końcu jednak rozsądek wziął górę i zatrzymał się bezpiecznie na trzeciej.Dokładnie wtej samej chwili piłka znalazła się na wewnętrznym polu.Dwóch zawodników dotarło do ostatniejbazy, doprowadzając do remisu, a Taylor zaliczył kolejny punkt, gdy kij przejął następny gracz.Schodząc z pozycji, oddał Kyle'owi samolot, szeroko się uśmiechając.- Mówiłem ci, że przyniesie mi szczęście, mały.To dobry samolot.- Tak, samolot jest dobry.(Tak, amolo je topr).Byłoby to idealne zakończenie meczu, niestety pod koniec siódmej partii Carl Huddlewyautował jednego z czerwonych i niebiescy odzyskali prowadzenie.Po skończonym meczu Denise i Judy zeszły z trybun razem z resztą widzów.W głębi parkuczekały na nie piwo i jedzenie.- Jestem już spózniona - wyjaśniła Judy, wskazując miejsce, gdzie miały usiąść.-Obiecałam, że pomogę im nakryć do stołów.Możemy się tam spotkać?- Idz pierwsza.ja dojdę za parę minut.Muszę zabrać Kyle'a.Kiedy Denise podeszła do chłopca, stał przy ogrodzeniu, obserwując pakującego ekwipunekTaylora.Nie odwrócił się nawet, kiedy zawołała go po imieniu, i musiała poklepać synka poramieniu, żeby zwrócił na nią uwagę.- Chodz, Kyle, idziemy - powiedziała.- Nie - odparł, potrząsając głową.- Mecz się skończył.Kyle spojrzał na nią z naburmuszoną miną.- Nie, on nie.(Nie, oń nie).- Może chcesz się pobawić, Kyle?- On nie - odparł ponownie, marszcząc czoło, i tym razem jego głos obniżył się o oktawę.Denise wiedziała dobrze, co to znaczy - był to jeden z przejawów frustracji, jaką budziła wnim niezdolność komunikowania się.Był to również wstęp do autentycznego nieposkromionegoataku złości, z waleniem o ziemię pięściami i dzikimi wrzaskami.A Kyle potrafił wrzeszczeć jakmało kto.Oczywiście wszystkie dzieci urządzają od czasu do czasu awantury i nie oczekiwała, żeKyle będzie pod tym względem inny.W jego wypadku dochodziło do nich najczęściej dlatego, żenie potrafił dobrze wytłumaczyć, o co mu chodzi.Wściekał się na Denise, że go nie rozumie,Denise się denerwowała, bo nie umiał powiedzieć wyrazniej, i kończyło się to dantejskimi scenami.Jeszcze gorsze były uczucia, które pozostawiały w niej te incydenty.Za każdym razemuświadamiała sobie z porażającą jasnością, że jej syn ma poważne problemy, i chociaż wiedziała,że to nie jego wina i nie powinna tego robić, po pewnym czasie zaczynała na niego wrzeszczeć taksamo irracjonalnie jak on.Czy naprawdę tak trudno jest złożyć razem kilka słów? Dlaczego tego niepotrafisz? Dlaczego nie możesz być taki jak inne dzieci? Dlaczego, na litość boską, nie możesz byćnormalny?Potem, kiedy oboje się uspokajali, czuła się fatalnie.Jak, do diabła, mogła mu mówić takierzeczy, skoro go kochała? Jak mogła w ogóle pomyśleć coś takiego? Nie będąc w stanie zasnąć,wpatrywała się godzinami w sufit, szczerze wierząc, że jest najpodlejszą matką pod słońcem.Za żadne skarby w świecie nie chciała, żeby doszło do tego tutaj.Uspokoiła się,przyrzekając sobie, że na pewno nie podniesie głosu.Dobrze, zacznij od tego, co już wiesz.nie spiesz się, on stara się, jak może.- On nie - powtórzyła za synem.- Tak.Wzięła go delikatnie za rękę, uprzedzając to, co mogło się wydarzyć.Pragnęła, żeby skupiłna niej całą uwagę.- Co on nie, Kyle?- Nieeee.- zaprotestował płaczliwie i z jego gardła wydobył się niski pomruk.Próbowałsię od niej odsunąć.Widziała, że zaraz zacznie się atak złości.Zaczęła ponownie od rzeczy, które rozumiał.- Chcesz wracać do domu?- Nie.- Jesteś zmęczony?- Nie.- Jesteś głodny?- Nie.- Kyle.- Nie! - przerwał jej, potrząsając głową.Był teraz wściekły; poczerwieniały mu policzki.- On nie jest co? - zapytała z całą cierpliwością, na jaką było ją stać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Za którymś razem jego spojrzenie okazało się o sekundęza długie i Denise pomachała mu.Pomachał jej w odpowiedzi, uśmiechając się z zakłopotaniem i zastanawiając, czemu, udiaska, zachowuje się jak jakiś cholerny nastolatek.- To ona? - zagadnął go Mitch, kiedy siedzieli na ławce w przerwie między partiami.- Kto?- Denise.Ta, która siedzi z twoją matką.- Prawdę mówiąc, nie zauważyłem - odparł, kręcąc machinalnie kijem i udając obojętność.- Miałeś rację - stwierdził Mitch.- W jakiej sprawie?- Jest ładna.- Ja tego nie powiedziałem.To Melissa.- Aha - mruknął Mitch.- Prawda.Taylor skupił uwagę na grze i Mitch pobiegł za jego wzrokiem.- Więc dlaczego się na nią gapisz? - zapytał w końcu.- Wcale się nie gapię.- Aha - mruknął ponownie Mitch, nie starając się nawet ukryć kpiącego uśmiechu.W siódmej partii, przy stanie 14:12 dla niebieskich, Taylor czekał na swoją kolej, żeby zająćpozycję pałkarza.Kyle, który stanął akurat przy ogrodzeniu, zobaczył, jak ćwiczy odbicia.- Czesz, Tajo - pozdrowił go z taką samą radością jak wtedy w sklepie.- Cześć, Kyle.Miło cię widzieć.Co u ciebie słychać?- Szarak - oznajmił chłopiec, wskazując go ręką.- Jasne, jestem strażakiem.Podoba ci się mecz?Zamiast odpowiedzieć Kyle pokazał Taylorowi swój samolot.- Co tam masz, mały?- Amolo.- Masz rację.Bardzo ładny samolot.- Możesz go wziąć.(Mojesz go jąć).Kyle podał mu zabawkę przez siatkę i po krótkim wahaniu Taylor wziął ją do ręki.Malecobserwował go z wyrazem dumy na drobnej twarzyczce.Przez ramię Taylor usłyszał głosywołających go kolegów.- Dziękuję, że pokazałeś mi samolot.Mam ci go oddać?- Możesz go wziąć (mojesz go jąc) - powtórzył Kyle.Taylor zastanawiał się chwilę, nim podjął decyzję.- Dobrze, to będzie mój amulet na szczęście.Zaraz po meczu ci go oddam.- Na oczachchłopca schował samolot do kieszeni i mały widząc to, zatarł ręce.- Wszystko w porządku? -zapytał Taylor.Kyle nie odpowiedział, ale sprawiał wrażenie zadowolonego.Taylor odczekał chwilę, żeby się upewnić, po czym potruchtał na boisko.Denise wskazałagłową syna.Obie z Judy obserwowały całą scenę.- Wydaje mi się, że Kyle polubił Taylora - stwierdziła.- A mnie się wydaje - dodała Judy - że z wzajemnością.Przy drugim rzucie Taylor odbił piłkę w prawo - kij trzymał w lewej ręce - i ruszył sprintemdo pierwszej bazy, podczas gdy inni okrążali następne.Zanim zawodnik niebieskich złapał piłkę,odbiła się trzy razy od ziemi; odrzucając ją z powrotem, miał zachwianą równowagę.Taylorokrążył drugą bazę, przyspieszając kroku i zastanawiając się, czy nie próbować dotrzeć dodomowej.W końcu jednak rozsądek wziął górę i zatrzymał się bezpiecznie na trzeciej.Dokładnie wtej samej chwili piłka znalazła się na wewnętrznym polu.Dwóch zawodników dotarło do ostatniejbazy, doprowadzając do remisu, a Taylor zaliczył kolejny punkt, gdy kij przejął następny gracz.Schodząc z pozycji, oddał Kyle'owi samolot, szeroko się uśmiechając.- Mówiłem ci, że przyniesie mi szczęście, mały.To dobry samolot.- Tak, samolot jest dobry.(Tak, amolo je topr).Byłoby to idealne zakończenie meczu, niestety pod koniec siódmej partii Carl Huddlewyautował jednego z czerwonych i niebiescy odzyskali prowadzenie.Po skończonym meczu Denise i Judy zeszły z trybun razem z resztą widzów.W głębi parkuczekały na nie piwo i jedzenie.- Jestem już spózniona - wyjaśniła Judy, wskazując miejsce, gdzie miały usiąść.-Obiecałam, że pomogę im nakryć do stołów.Możemy się tam spotkać?- Idz pierwsza.ja dojdę za parę minut.Muszę zabrać Kyle'a.Kiedy Denise podeszła do chłopca, stał przy ogrodzeniu, obserwując pakującego ekwipunekTaylora.Nie odwrócił się nawet, kiedy zawołała go po imieniu, i musiała poklepać synka poramieniu, żeby zwrócił na nią uwagę.- Chodz, Kyle, idziemy - powiedziała.- Nie - odparł, potrząsając głową.- Mecz się skończył.Kyle spojrzał na nią z naburmuszoną miną.- Nie, on nie.(Nie, oń nie).- Może chcesz się pobawić, Kyle?- On nie - odparł ponownie, marszcząc czoło, i tym razem jego głos obniżył się o oktawę.Denise wiedziała dobrze, co to znaczy - był to jeden z przejawów frustracji, jaką budziła wnim niezdolność komunikowania się.Był to również wstęp do autentycznego nieposkromionegoataku złości, z waleniem o ziemię pięściami i dzikimi wrzaskami.A Kyle potrafił wrzeszczeć jakmało kto.Oczywiście wszystkie dzieci urządzają od czasu do czasu awantury i nie oczekiwała, żeKyle będzie pod tym względem inny.W jego wypadku dochodziło do nich najczęściej dlatego, żenie potrafił dobrze wytłumaczyć, o co mu chodzi.Wściekał się na Denise, że go nie rozumie,Denise się denerwowała, bo nie umiał powiedzieć wyrazniej, i kończyło się to dantejskimi scenami.Jeszcze gorsze były uczucia, które pozostawiały w niej te incydenty.Za każdym razemuświadamiała sobie z porażającą jasnością, że jej syn ma poważne problemy, i chociaż wiedziała,że to nie jego wina i nie powinna tego robić, po pewnym czasie zaczynała na niego wrzeszczeć taksamo irracjonalnie jak on.Czy naprawdę tak trudno jest złożyć razem kilka słów? Dlaczego tego niepotrafisz? Dlaczego nie możesz być taki jak inne dzieci? Dlaczego, na litość boską, nie możesz byćnormalny?Potem, kiedy oboje się uspokajali, czuła się fatalnie.Jak, do diabła, mogła mu mówić takierzeczy, skoro go kochała? Jak mogła w ogóle pomyśleć coś takiego? Nie będąc w stanie zasnąć,wpatrywała się godzinami w sufit, szczerze wierząc, że jest najpodlejszą matką pod słońcem.Za żadne skarby w świecie nie chciała, żeby doszło do tego tutaj.Uspokoiła się,przyrzekając sobie, że na pewno nie podniesie głosu.Dobrze, zacznij od tego, co już wiesz.nie spiesz się, on stara się, jak może.- On nie - powtórzyła za synem.- Tak.Wzięła go delikatnie za rękę, uprzedzając to, co mogło się wydarzyć.Pragnęła, żeby skupiłna niej całą uwagę.- Co on nie, Kyle?- Nieeee.- zaprotestował płaczliwie i z jego gardła wydobył się niski pomruk.Próbowałsię od niej odsunąć.Widziała, że zaraz zacznie się atak złości.Zaczęła ponownie od rzeczy, które rozumiał.- Chcesz wracać do domu?- Nie.- Jesteś zmęczony?- Nie.- Jesteś głodny?- Nie.- Kyle.- Nie! - przerwał jej, potrząsając głową.Był teraz wściekły; poczerwieniały mu policzki.- On nie jest co? - zapytała z całą cierpliwością, na jaką było ją stać [ Pobierz całość w formacie PDF ]