[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem noc cicha zmieniła się w sądny dzień.Dzikie wrzaski: Bij! morduj! , zmieszały się z wyciem i przerazliwymi wołaniami oratunek szwedzkich żołnierzy.Ludzie obłąkani z przestrachu wypadaliz namiotów, nie wiedząc, gdzie się obrócić, w którą stronę uciekać.Niektórzy, nie pomiarkowawszy zrazu, skąd napad przychodzi, biegliwprost na jasnogórców i ginęli od szabel, kos i siekier, nim zdołali pardon! zakrzyknąć.Niektórzy bodli w ciemnościach szpadami wła-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG192snych towarzyszy; inni, bezbronni, wpółodziani, bez kapeluszy, z rę-koma podniesionymi w górę, stawali nieruchomie w miejscu; niektórzywreszcie padali na ziemię, wśród poprzewracanych namiotów.Małagarść pragnęła się bronić, lecz oślepły tłum porywał ich, przewracał,deptał.Jęki konających, rozdzierające prośby o litość wzmagały zamie-szanie.Gdy wreszcie z krzyków stało się jawnym, że napad przyszedł nieod strony klasztoru, ale z tyłu, właśnie od strony wojsk szwedzkich,wówczas prawdziwe szaleństwo ogarnęło napadniętych.Sądzili wi-docznie, że to sprzymierzone polskie chorągwie uderzyły na nich znie-nacka.Tłumy piechurów poczęły zeskakiwać z szańca i biec ku klaszto-rowi, jakby w jego murach pragnęli znalezć schronienie.Ale wnet no-we okrzyki wskazały, że wpadli na odział Węgrzyna Janicza, który do-cinał ich pod samą fortecą.Tymczasem jasnogórscy siekąc, bodąc, depcząc doszli do armat.Ludzie z przygotowanymi gwozdziami rzucili się na nie natychmiast,inni zaś prowadzili dalej dzieło śmierci.Chłopi, którzy nie byliby do-stali wyćwiczonym żołdakom w otwartym polu, rzucali się teraz w kil-ku na całe gromady.Dzielny pułkownik Horn, gubernator krzepicki, starał się zebraćkoło siebie rozpierzchłych knechtów, skoczywszy więc za węgieł szań-ca, począł wołać w ciemności i wymachiwać szpadą.Poznali go Szwe-dzi i wnet poczęli się kupić, lecz na ich karkach i razem z nimi nadla-tywali napastnicy, których w pomroce trudno było odróżnić.Nagle rozległ się straszliwy świst kosy i głos Horna ucichł nagle.Kupa żołnierzy rozbiegła się, jakby granatem rozegnana.Kmicic i panCzarniecki z oddziałem kilkunastu ludzi rzucili się na nich i wycięli doszczętu.Szaniec był zdobyty.W głównym obozie szwedzkim już trąby po-częły grać larum.Nagle ozwały się działa jasnogórskie i kule ognistepoczęły lecieć z klasztoru, by wracającym drogę oświecić.Oni wracalizdyszani, umazani krwią jak wilcy, którzy uczyniwszy rzez w owczar-ni, uchodzą przed zbliżającymi się odgłosami strzelców.Pan Czarniec-ki prowadził czoło.Kmicic pochód zamykał.W pół godziny natknął się na oddział Janicza, lecz on nie odpowia-dał na wołanie; sam jeden życiem przypłacił wycieczkę, bo gdy zapę-dził się za jakimś oficerem, właśni jego żołnierze zastrzelili go z rusz-nicy.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG193Wycieczka weszła do klasztoru wśród huku dział i połysku płomie-ni.U przechodu czekał na nich już ksiądz Kordecki i liczył ich, w mia-rę jak głowy przesuwały się do wnętrza przez otwór.Nie brakło nikogoprócz Janicza.Wnet dwóch ludzi wyszło po niego i w pół godziny pózniej przy-nieśli ciało, jego chciał bowiem ksiądz Kordecki przystojnym uczcić gopogrzebem.Lecz cisza nocna, raz przerwana, nie powróciła już aż do białegodnia.Z murów grały działa, w stanowiskach zaś szwedzkich trwałonajwiększe zamięszanie.Nieprzyjaciel nie znając dobrze swej klęski,nie wiedząc, skąd nieprzyjaciel nadejść może, uciekł z najbliższychklasztoru szańców.Całe pułki błąkały się w rozpaczliwym nieładzie dorana, biorąc często swoich za nieprzyjaciół i dając do siebie ognia.Wgłównym nawet obozie żołnierze i oficerowie opuścili namioty i stalipod gołym niebem, czekając, aż ta noc okropna się skończy.Trwożliwewieści przelatywały z ust do ust.Mówiono, że odsiecz nadeszła, innitwierdzili, że wszystkie pobliskie szańce zdobyte.Miller, Sadowski, książę Heski, Wrzeszczowicz i wszyscy wyżsioficerowie czynili nadludzkie usiłowania, by doprowadzić do ładuprzerażone pułki.Jednocześnie na strzały klasztorne odpowiedzianoognistymi kulami, aby rozproszyć ciemności i pozwolić ochłonąć roz-pierzchłym.Jedna z kul utkwiła w dachu kaplicy, lecz trąciwszy tylko o zała-manie dachu, wróciła się z szumem i łoskotem ku obozowi, rozrzucającpo powietrzu potok płomieni.Nareszcie skończyła się zgiełkliwa noc.Klasztor i obóz szwedzkiucichły.Ranek począł bielić szczyty kościelne, dachówki przybierałyzwolna czerwoną barwę i rozedniało.Wówczas Miller na czele sztabu podjechał do zdobytego szańca.Mogli wprawdzie z klasztoru dojrzeć go i dać ognia, lecz stary jenerałnie zważał na to.Chciał własnymi oczyma obejrzeć wszystkie szkody,policzyć poległych.Sztab jechał za nim: wszyscy stropieni, ze smut-kiem i powagą w twarzach.Dojechawszy do szańca zsiedli z koni i po-częli wstępować na górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Tymczasem noc cicha zmieniła się w sądny dzień.Dzikie wrzaski: Bij! morduj! , zmieszały się z wyciem i przerazliwymi wołaniami oratunek szwedzkich żołnierzy.Ludzie obłąkani z przestrachu wypadaliz namiotów, nie wiedząc, gdzie się obrócić, w którą stronę uciekać.Niektórzy, nie pomiarkowawszy zrazu, skąd napad przychodzi, biegliwprost na jasnogórców i ginęli od szabel, kos i siekier, nim zdołali pardon! zakrzyknąć.Niektórzy bodli w ciemnościach szpadami wła-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG192snych towarzyszy; inni, bezbronni, wpółodziani, bez kapeluszy, z rę-koma podniesionymi w górę, stawali nieruchomie w miejscu; niektórzywreszcie padali na ziemię, wśród poprzewracanych namiotów.Małagarść pragnęła się bronić, lecz oślepły tłum porywał ich, przewracał,deptał.Jęki konających, rozdzierające prośby o litość wzmagały zamie-szanie.Gdy wreszcie z krzyków stało się jawnym, że napad przyszedł nieod strony klasztoru, ale z tyłu, właśnie od strony wojsk szwedzkich,wówczas prawdziwe szaleństwo ogarnęło napadniętych.Sądzili wi-docznie, że to sprzymierzone polskie chorągwie uderzyły na nich znie-nacka.Tłumy piechurów poczęły zeskakiwać z szańca i biec ku klaszto-rowi, jakby w jego murach pragnęli znalezć schronienie.Ale wnet no-we okrzyki wskazały, że wpadli na odział Węgrzyna Janicza, który do-cinał ich pod samą fortecą.Tymczasem jasnogórscy siekąc, bodąc, depcząc doszli do armat.Ludzie z przygotowanymi gwozdziami rzucili się na nie natychmiast,inni zaś prowadzili dalej dzieło śmierci.Chłopi, którzy nie byliby do-stali wyćwiczonym żołdakom w otwartym polu, rzucali się teraz w kil-ku na całe gromady.Dzielny pułkownik Horn, gubernator krzepicki, starał się zebraćkoło siebie rozpierzchłych knechtów, skoczywszy więc za węgieł szań-ca, począł wołać w ciemności i wymachiwać szpadą.Poznali go Szwe-dzi i wnet poczęli się kupić, lecz na ich karkach i razem z nimi nadla-tywali napastnicy, których w pomroce trudno było odróżnić.Nagle rozległ się straszliwy świst kosy i głos Horna ucichł nagle.Kupa żołnierzy rozbiegła się, jakby granatem rozegnana.Kmicic i panCzarniecki z oddziałem kilkunastu ludzi rzucili się na nich i wycięli doszczętu.Szaniec był zdobyty.W głównym obozie szwedzkim już trąby po-częły grać larum.Nagle ozwały się działa jasnogórskie i kule ognistepoczęły lecieć z klasztoru, by wracającym drogę oświecić.Oni wracalizdyszani, umazani krwią jak wilcy, którzy uczyniwszy rzez w owczar-ni, uchodzą przed zbliżającymi się odgłosami strzelców.Pan Czarniec-ki prowadził czoło.Kmicic pochód zamykał.W pół godziny natknął się na oddział Janicza, lecz on nie odpowia-dał na wołanie; sam jeden życiem przypłacił wycieczkę, bo gdy zapę-dził się za jakimś oficerem, właśni jego żołnierze zastrzelili go z rusz-nicy.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG193Wycieczka weszła do klasztoru wśród huku dział i połysku płomie-ni.U przechodu czekał na nich już ksiądz Kordecki i liczył ich, w mia-rę jak głowy przesuwały się do wnętrza przez otwór.Nie brakło nikogoprócz Janicza.Wnet dwóch ludzi wyszło po niego i w pół godziny pózniej przy-nieśli ciało, jego chciał bowiem ksiądz Kordecki przystojnym uczcić gopogrzebem.Lecz cisza nocna, raz przerwana, nie powróciła już aż do białegodnia.Z murów grały działa, w stanowiskach zaś szwedzkich trwałonajwiększe zamięszanie.Nieprzyjaciel nie znając dobrze swej klęski,nie wiedząc, skąd nieprzyjaciel nadejść może, uciekł z najbliższychklasztoru szańców.Całe pułki błąkały się w rozpaczliwym nieładzie dorana, biorąc często swoich za nieprzyjaciół i dając do siebie ognia.Wgłównym nawet obozie żołnierze i oficerowie opuścili namioty i stalipod gołym niebem, czekając, aż ta noc okropna się skończy.Trwożliwewieści przelatywały z ust do ust.Mówiono, że odsiecz nadeszła, innitwierdzili, że wszystkie pobliskie szańce zdobyte.Miller, Sadowski, książę Heski, Wrzeszczowicz i wszyscy wyżsioficerowie czynili nadludzkie usiłowania, by doprowadzić do ładuprzerażone pułki.Jednocześnie na strzały klasztorne odpowiedzianoognistymi kulami, aby rozproszyć ciemności i pozwolić ochłonąć roz-pierzchłym.Jedna z kul utkwiła w dachu kaplicy, lecz trąciwszy tylko o zała-manie dachu, wróciła się z szumem i łoskotem ku obozowi, rozrzucającpo powietrzu potok płomieni.Nareszcie skończyła się zgiełkliwa noc.Klasztor i obóz szwedzkiucichły.Ranek począł bielić szczyty kościelne, dachówki przybierałyzwolna czerwoną barwę i rozedniało.Wówczas Miller na czele sztabu podjechał do zdobytego szańca.Mogli wprawdzie z klasztoru dojrzeć go i dać ognia, lecz stary jenerałnie zważał na to.Chciał własnymi oczyma obejrzeć wszystkie szkody,policzyć poległych.Sztab jechał za nim: wszyscy stropieni, ze smut-kiem i powagą w twarzach.Dojechawszy do szańca zsiedli z koni i po-częli wstępować na górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]