[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jorgensen był dumny! To musiała być drewniana łódz!Nasz udział ograniczył się do asystowania w pracach wykopaliskowych, gdyżnatychmiast po odkryciu powiadomiono elbląskiego konserwatora zabytków i CentralneMuzeum Morskie, które w ciągu zaledwie dwunastu godzin zorganizowało i wysłało doFromborka ekipę płetwonurków specjalizującą się w tego typu pracach.Anna była teraznajważniejszą osobą naszej ekipy i nawet Jorgensen musiał słuchać jej poleceń.I faktycznie! Po dwóch dniach pracy z użyciem ejektora, urządzenia zwanego przezpracowników Centralnego Muzeum Morskiego podwodnym odkurzaczem , zdołaliśmyodsłonić na dnie kilkumetrowej długości konstrukcje drewnianej łodzi.To była prawdziwasensacja!Przyjechała także pani Kasia ze swoją ekipą ubranych na ciemno dryblasów, ponurych adoratorów , jak nazwała ich Zośka.Pani redaktor przeprowadziła kilkawywiadów, następnie sfilmowała ekipę płetwonurków wytrwale grzebiących w mule.Zgodziłem się nawet wziąć udział w podwodnych zdjęciach dla telewizji.Jej trzejmuszkieterowie nie za bardzo rwali się do zanurkowania w mętnej wodzie Zalewu z kamerąw ręku.Być może w ogóle nie potrafili pływać? Za pomocą specjalnej wodoszczelnej kamerysfilmowałem pracujących na dnie płetwonurków robiąc kilka zbliżeń odsłoniętegodwumetrowego kadłuba złożonego z klepek złączonych wręgami.Filmowałem wszystkieszczegóły łodzi z bijącym sercem, chociaż dla niewprawnego oka nie było wiele dopodziwiania.Ot, stare, gąbczaste z wierzchu drewno o brunatnym zabarwieniu, któreprzeleżało w mule setki lat.Jednak archeologowi wystarczył rzut oka, no może kilka godzinsolidnej obserwacji, aby z kilku szczegółów wysnuć pierwszy roboczy wniosek, żenatrafiliśmy na słowiańską łódz pływającą na tych wodach od X do XIII wieku.Po podwodnych kadrach pani redaktor wynagrodziła mój trud całując mnie ogniście wpoliczek na oczach wszystkich obecnych na Havamalu.Z panem Tomaszem przeprowadziliśmy wreszcie dłuższą rozmowę.Miała onamiejsce w Rosynancie, do którego poszliśmy pod pretekstem wymiany oleju.Zdałem szefowirelację z moich i Zośki obserwacji na jachcie podczas jego nieobecności, on zaś wszczegółach opowiedział o wszystkich wydarzeniach w Trójmieście.Nie mogliśmy zbyt długoporozmawiać, gdyż w porcie zrobiło się naprawdę gorąco.Kręcili się turyści i miejscowi, awszyscy byli żądni sensacji.Od pewnego czasu każdy z uczestników operacji śledziłwzrokiem pozostałych.Jak tylko jeden z nich oddalił się, inny szedł za nim niby toprzypadkiem.W naszej ekipie nie wszystko zostało wyjaśnione do końca i każdy obserwowałpozostałych z nadmierną podejrzliwością.Szczególnie Anna wyczuwała, że szef zagiął na niąparol.Nie atakował jej, nie docinał, spoglądał na nią z ukosa, a kiedy dziewczyna wyłapywałate spojrzenia, szef udawał, że podziwia chmurki na niebie albo przelatujące rybitwy.To byłaprawdziwa gra psychologiczna.- Reasumując - powiedział szef na koniec naszej rozmowy w kabinie Rosynanta -musimy zidentyfikować faceta palącego chesterfieldy i osobnika jeżdżącego landroverem,chociaż to może być ten sam człowiek.Musimy za wszelką cenę uśpić czujność Anny.Informacje inżyniera Kurskiego pogrążają dziewczynę ostatecznie.Udział Anny w operacji był jedną wielką niewiadomą, ale znajomość z Baturą nie byłaprzypadkowa.Z jakichś powodów dziewczyna współpracowała z Jerzym narażając na szwankdobre imię swojej instytucji.- Na szczęście mam numer landrovera, który chciał rozjechać Luizę - ciągnął swojerozważania szef.- To może być ten sam osobnik.Kiedy ja jechałem do Urzędu Morskiego, onwłaśnie stamtąd wracał i jechał do klubu Akwalung.Musiał wiedzieć, że jestem śledzonyprzez motocyklistę i zajechał mu drogę, aby utrudnić wykonanie zadania.Jakoś nie mogęuwierzyć w przypadek.Zresztą widziałeś parkującego landrovera obok kościoła.- Nie zapamiętałem numerów rejestracyjnych!- Ale wszystko wskazuje na trzecią siłę.Jaki cel miałby Baturą w rozjechaniuLuizy? Poza tym Jerzy ma volvo.Wróciliśmy do ekipy, aby nie wzbudzać podejrzeń o spiskowanie.W roboczej atmosferze upłynęły nam zatem dwa pierwsze dni, które przyniosłypierwszą diagnozę dotyczącą łodzi.Siedząc na pokładzie Havamala oglądaliśmy zdjęcia zrobione pod wodą przezJorgensena.Przedstawiały dziób łodzi i fragment jej poszycia zbudowanego ze zwężającychsię w kierunku dziobu klepek.Jorgensen z uporem maniaka obstawał przy wersji, że to możebyć łódz wikińska.- Zrobiono ją z dębowego drewna - zaprotestowała Anna podając panu Tomaszowizdjęcia.- Wszystkie statki słowiańskie pochodzące z X-XII wieku były w całości wykonane zdrewna dębowego.Statki skandynawskie miały jedynie dębowy kil.Jeszcze nie wiemy, jakijest kil naszej łodzi.Jego przekrój ostatecznie przesądzi o pochodzeniu.Kile słowiańskiemiały zawsze przekrój w kształcie litery T.- Poza tym końcowe wręgi takich łodzi - wtrąciłem się do dyskusji - wykonane były zjednego kawałka drewna, zaś klepki na końcach były cieńsze i węższe niż w środku, a towszyscy widzieliśmy na własne oczy pod wodą i widać to na tych fotografiach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Jorgensen był dumny! To musiała być drewniana łódz!Nasz udział ograniczył się do asystowania w pracach wykopaliskowych, gdyżnatychmiast po odkryciu powiadomiono elbląskiego konserwatora zabytków i CentralneMuzeum Morskie, które w ciągu zaledwie dwunastu godzin zorganizowało i wysłało doFromborka ekipę płetwonurków specjalizującą się w tego typu pracach.Anna była teraznajważniejszą osobą naszej ekipy i nawet Jorgensen musiał słuchać jej poleceń.I faktycznie! Po dwóch dniach pracy z użyciem ejektora, urządzenia zwanego przezpracowników Centralnego Muzeum Morskiego podwodnym odkurzaczem , zdołaliśmyodsłonić na dnie kilkumetrowej długości konstrukcje drewnianej łodzi.To była prawdziwasensacja!Przyjechała także pani Kasia ze swoją ekipą ubranych na ciemno dryblasów, ponurych adoratorów , jak nazwała ich Zośka.Pani redaktor przeprowadziła kilkawywiadów, następnie sfilmowała ekipę płetwonurków wytrwale grzebiących w mule.Zgodziłem się nawet wziąć udział w podwodnych zdjęciach dla telewizji.Jej trzejmuszkieterowie nie za bardzo rwali się do zanurkowania w mętnej wodzie Zalewu z kamerąw ręku.Być może w ogóle nie potrafili pływać? Za pomocą specjalnej wodoszczelnej kamerysfilmowałem pracujących na dnie płetwonurków robiąc kilka zbliżeń odsłoniętegodwumetrowego kadłuba złożonego z klepek złączonych wręgami.Filmowałem wszystkieszczegóły łodzi z bijącym sercem, chociaż dla niewprawnego oka nie było wiele dopodziwiania.Ot, stare, gąbczaste z wierzchu drewno o brunatnym zabarwieniu, któreprzeleżało w mule setki lat.Jednak archeologowi wystarczył rzut oka, no może kilka godzinsolidnej obserwacji, aby z kilku szczegółów wysnuć pierwszy roboczy wniosek, żenatrafiliśmy na słowiańską łódz pływającą na tych wodach od X do XIII wieku.Po podwodnych kadrach pani redaktor wynagrodziła mój trud całując mnie ogniście wpoliczek na oczach wszystkich obecnych na Havamalu.Z panem Tomaszem przeprowadziliśmy wreszcie dłuższą rozmowę.Miała onamiejsce w Rosynancie, do którego poszliśmy pod pretekstem wymiany oleju.Zdałem szefowirelację z moich i Zośki obserwacji na jachcie podczas jego nieobecności, on zaś wszczegółach opowiedział o wszystkich wydarzeniach w Trójmieście.Nie mogliśmy zbyt długoporozmawiać, gdyż w porcie zrobiło się naprawdę gorąco.Kręcili się turyści i miejscowi, awszyscy byli żądni sensacji.Od pewnego czasu każdy z uczestników operacji śledziłwzrokiem pozostałych.Jak tylko jeden z nich oddalił się, inny szedł za nim niby toprzypadkiem.W naszej ekipie nie wszystko zostało wyjaśnione do końca i każdy obserwowałpozostałych z nadmierną podejrzliwością.Szczególnie Anna wyczuwała, że szef zagiął na niąparol.Nie atakował jej, nie docinał, spoglądał na nią z ukosa, a kiedy dziewczyna wyłapywałate spojrzenia, szef udawał, że podziwia chmurki na niebie albo przelatujące rybitwy.To byłaprawdziwa gra psychologiczna.- Reasumując - powiedział szef na koniec naszej rozmowy w kabinie Rosynanta -musimy zidentyfikować faceta palącego chesterfieldy i osobnika jeżdżącego landroverem,chociaż to może być ten sam człowiek.Musimy za wszelką cenę uśpić czujność Anny.Informacje inżyniera Kurskiego pogrążają dziewczynę ostatecznie.Udział Anny w operacji był jedną wielką niewiadomą, ale znajomość z Baturą nie byłaprzypadkowa.Z jakichś powodów dziewczyna współpracowała z Jerzym narażając na szwankdobre imię swojej instytucji.- Na szczęście mam numer landrovera, który chciał rozjechać Luizę - ciągnął swojerozważania szef.- To może być ten sam osobnik.Kiedy ja jechałem do Urzędu Morskiego, onwłaśnie stamtąd wracał i jechał do klubu Akwalung.Musiał wiedzieć, że jestem śledzonyprzez motocyklistę i zajechał mu drogę, aby utrudnić wykonanie zadania.Jakoś nie mogęuwierzyć w przypadek.Zresztą widziałeś parkującego landrovera obok kościoła.- Nie zapamiętałem numerów rejestracyjnych!- Ale wszystko wskazuje na trzecią siłę.Jaki cel miałby Baturą w rozjechaniuLuizy? Poza tym Jerzy ma volvo.Wróciliśmy do ekipy, aby nie wzbudzać podejrzeń o spiskowanie.W roboczej atmosferze upłynęły nam zatem dwa pierwsze dni, które przyniosłypierwszą diagnozę dotyczącą łodzi.Siedząc na pokładzie Havamala oglądaliśmy zdjęcia zrobione pod wodą przezJorgensena.Przedstawiały dziób łodzi i fragment jej poszycia zbudowanego ze zwężającychsię w kierunku dziobu klepek.Jorgensen z uporem maniaka obstawał przy wersji, że to możebyć łódz wikińska.- Zrobiono ją z dębowego drewna - zaprotestowała Anna podając panu Tomaszowizdjęcia.- Wszystkie statki słowiańskie pochodzące z X-XII wieku były w całości wykonane zdrewna dębowego.Statki skandynawskie miały jedynie dębowy kil.Jeszcze nie wiemy, jakijest kil naszej łodzi.Jego przekrój ostatecznie przesądzi o pochodzeniu.Kile słowiańskiemiały zawsze przekrój w kształcie litery T.- Poza tym końcowe wręgi takich łodzi - wtrąciłem się do dyskusji - wykonane były zjednego kawałka drewna, zaś klepki na końcach były cieńsze i węższe niż w środku, a towszyscy widzieliśmy na własne oczy pod wodą i widać to na tych fotografiach [ Pobierz całość w formacie PDF ]