[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Boję się po-większać jego problemy; mogłoby się to okazać kroplą, która przepełni kielich.Biedny Karal! Już i tak spoczywa na nim zbyt wielka odpowiedzialność. Może tę słodką damę, Talię? Nie.Potrzebował raczej pomocy w rozwią-zaniu problemów etycznych niż pociechy.W tej chwili przydałby się ktoś, ktobył przyczyną jego kłopotów  szaman klanu. Stary, nieustępliwy i twardy jakkamień, ale miał tak dobry kontakt z Gwiazdzistooką, że nie słyszałem, aby ko-mukolwiek udzielił złej rady w sprawach ducha.I znał etykę swego powołania.Nowy poseł Shin a in nie był szamanem, mianowano go tymczasowo, był bratemwodza klanu i An desha nie lubił go jeszcze bardziej niż Karal.Gdyby żyła Quer-na! Jej nie wahałby się poprosić o pomoc. Gdybym tylko miał kogokolwiek, z kim mógłbym porozmawiać! Nie, niekogoś.Szamana, kapłana.Nie wiem jednak, którym kapłanom mogę tutaj zaufaćoprócz Karala, wolałbym porozmawiać z kimś, kto pochodzi z moich stron.Coza ironia! Wpakowałem się w kłopoty, uciekając przed szamanem, a teraz dałbymwszystko, żeby móc z nim porozmawiać.Ogień na kominku buchnął nagle wysokim płomieniem.An desha podsko-czył, kiedy w jego głowie rozległ się ciepły, głęboki śmiech, niesłyszalny na ze-wnątrz.Wystarczy, że poprosisz, mały bracie  odezwał się myśl-głos, którego niespodziewał się już usłyszeć, a w płomieniu przed nim ukazał się avatar Gwiaz-dzistookiej, którego znał jako Tre valena.Ostatni raz An desha widział avataryw Hardornie, kiedy jeszcze Zmora Sokołów kontrolował jego ciało.Mówionomu, że avatary pojawiły się także w Valdemarze, kiedy jemu i Nyarze  kocimzmiennolicym  przywróciły ludzką postać.Tego jednak nie pamiętał.Pewniena swoje szczęście  przy transformacji bowiem nie obyło się bez wielkiego bó-lu fizycznego, kiedy jego ukształtowane sztuką adepta ciało oderwano od kościi uformowano na nowo.Nawet włosy odmienił jeden podmuch magicznej mocy.Był to dar Gwiazdzistookiej za odwagę, ale nie ma zmian bez bólu.77 Jak często wcześniej  choć nigdy w Valdemarze  Tre valen przybrał po-stać ognistego jastrzębia, migoczącego i prostującego skrzydła w płomieniu ko-minka.Cieszę się, że dotarłeś tak daleko, choć w twoim sercu nie ma teraz pokoju.Brakowało nam rozmów z tobą.Wierzę, braciszku, że możemy ci pomóc.Zpiew Ognia przemierzał salon ekele, od czasu do czasu spoglądając przezokno na nagie, poruszane wiatrem gałęzie drzew.Jego twarz o wysokich kościachpoliczkowych była zachmurzona.An desha znów wyszedł.Młody Shin a in spę-dzał coraz mniej czasu w ekele  zupełnie inaczej niż dawniej, kiedy ZpiewOgnia nie mógł namówić go na przekroczenie drzwi prowadzących z ogrodu nazewnątrz. Zmienił się.Nadal się zmienia. Obie myśli nie bardzo mu się podobały.Niepodobał mu się kierunek zmian, poza tym zupełnie nie wiedział, jak sobie z nimiporadzić.An desha niepewny siebie, oczekujący od Zpiewu Ognia odpowiedzi i zapew-nienia bezpieczeństwa w obcym, przerażającym świecie.to było takie przyjem-ne! Dawało magowi miłe uczucie bycia potrzebnym.Nikt dotąd tak go nie potrze-bował, choć wielu go pragnęło.Sama zależność An deshy była całkiem atrakcyj-na.Z drugiej strony, taki związek czasami drażnił i ograniczał  Zpiew Ognia niemógł nawet w żartach flirtować z Mrocznym Wiatrem, gdyż An desha wpadał wewściekłość.Jednak na ogół było to bardzo, bardzo miłe.Sumienie podpowiadało, że było to nawet bardziej niż miłe. Przyznaj się.Posiadanie takiej władzy nad kimś sprawiało ci dużą przyjem-ność.An desha z chęcią zostałby twoim niewolnikiem, gdybyś tego zażądał.Skrzywił się lekko  głos sumienia trafił w sedno.An desha przypominał wtedy rozbitka uratowanego z katastrofy, który nieumie pływać i całkowicie powierza swoje bezpieczeństwo Zpiewowi Ognia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl