[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musi Pan koniecznie przyjechaćNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG323do nas, jutro na obiad, ażebyśmy się naradzili nad pożegnaniem Ros-siego, a także nad naszą podróżą do Paryża.Wczoraj papo powiedziałmi, że jedziemy najdalej za tydzień.Naturalnie jedziemy razem, gdyżbez miłego Pańskiego towarzystwa podróż straciłaby dla mnie połowęwartości.A więc do widzenia.Izabela Aęcka Nie rozumiem rzekł pan Ignacy, obojętnie rzucając list na stół. Dla przyjemności podróżowania z panną Aęcką, a choćby radzenianad prezentami dla.dla jej ulubieńców nie rzuca się w błoto pięćdzie-sięciu tysięcy.jeżeli nie więcej.Wokulski powstał z kanapy i oparłszy się obu rękoma na stole,zapytał: A gdyby mi się podobało rzucić dla niej cały majątek wbłoto, to co?.%7łyły nabrzmiały mu na czole, gors koszuli gorączkowo falował napiersiach.W oczach zapalały mu się i gasły te same iskry, jakie już wi-dział Rzecki w chwili pojedynku z baronem. To co?. powtórzył Wokulski. To nic odpowiedział spokojnie Rzecki. Przyznałbym tylko, żeomyliłem się, nie wiem już który raz w życiu. Na czym? Dziś na tobie.Myślałem, że człowiek, który naraża się na śmier-ci.na plotki dla zdobycia majątku, ma jakieś ogólniejsze cele. A dajcież mi raz spokój z tym waszym ogółem!. wykrzyknąłWokulski uderzając pięścią w stół. Co ja robiłem dla niego, o tymwiem, ale.cóż on zrobił dla mnie!.Więc nigdy nie skończą się wy-magania ofiar, które mi nie dały żadnych praw?.Chcę nareszcie razcoś zrobić dla samego siebie.Uszami wylewają mi się frazesy, któ-rych nikt nie wypełnia.Własne szczęście to dziś mój obowiązek.inaczej.w łeb bym sobie palnął, gdybym już nic nie widział dla siebieoprócz jakichś fantastycznych ciężarów.Tysiące próżnują, a jedenwzględem nich ma obowiązki!.Czy słyszano coś potworniejszego?. A owacje dla Rossiego to nie ciężar? spytał pan Ignacy. Nie robię ich dla Rossiego. Tylko dla dogodzenia kobiecie.wiem.Ze wszystkich kasoszczędności ta jest najmniej pewną odparł Rzecki. Jesteś nieostrożny!. syknął Wokulski. Powiedz byłem.Tobie się zdaje, że dopiero ty wynalazłeś mi-łość.Znam i ja ją, bah!.Przez kilka lat kochałem się jak półgłówek, atymczasem moja Heloiza romansowała z innymi.Boże mój!.ile mnieNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG324kosztowała każda wymiana spojrzeń, które chwytałem w przelocie.Wkońcu w moich oczach wymieniano nawet uściski.Wierz mi, Stachu,ja nie jestem tak naiwny, jak myślą.Wiele w życiu widziałem i dosze-dłem do wniosku, że my wkładamy zbyt dużo serca w zabawę nazywa-ną miłością Mówisz tak, bo j e j nie znasz wtrącił pochmurnie Wokulski. Każda jest wyjątkową, dopóki nam karku nie nadkręci.Prawda,że nie znam t e j, ale znam inne.Ażeby nad kobietami odnosić wielkiezwycięstwa, trzeba być w miarę impertynentem i w miarę bezczelnym:dwie zalety, których ty nie posiadasz.I dlatego ostrzegam cię: niedużoryzykuj, bo zostaniesz zdystansowany, jeżeli już nie zostałeś.Nigdymdo ciebie o tych rzeczach nie mówił, prawda? nawet nie wyglądam napodobną filozofię.Ale czuję, że grozi ci niebezpieczeństwo, więc po-wtarzam: strzeż się! i w podłej zabawie nie angażuj serca, bo ci je wasystencji lada chłystka oplują.A w tym wypadku, mówię ci, człowiekdoznaje tak przykrych wrażeń, że.Bodajbyś ich lepiej nie.docze-kał!.Wokulski siedząc na kanapie zaciskał pięści, ale milczał.W tejchwili zapukano do drzwi ukazał się Lisiecki. Pan Aęcki chce się z panem widzieć.Może tu wejść? zapytałsubiekt. Niech pan poprosi. odparł Wokulski, śpiesznie wciągając ka-mizelkę i surdut.Rzecki wstał z krzesła, smutno pokiwał głową i opuścił swojemieszkanie. Myślałem, że jest zle mruknął będąc już w sieni. Alem nie my-ślał, że jest aż tak zle.Ledwie Wokulski zdążył jako tako ogarnąć się, wszedł pan Aęcki, aza nim wozny sklepowy.Pan Tomasz miał oczy krwią nabiegłe i sineplamy na policzkach.Rzucił się na fotel i oparłszy głowę na tylnejkrawędzi, ciężko dyszał.Wozny stał w progu z zakłopotaną miną iprzebierając palcami po metalowych guzikach swojej liberii czekał narozkazy. Wybacz, panie Stanisławie, ale.proszę cię wody z cytry-ną.wyszeptał pan Tomasz. Sodowej wody, cytryny i cukru.Biegnij! rzekł Wokulski dowoznego.Wozny wyszedł zawadzając wielkimi guzami o drzwi pokoju.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG325 To nic mówił pan Tomasz z uśmiechem. Krótka szyja, upał iirytacja.Chwilę odpocznę.Zatrwożony Wokulski zdjął mu krawat irozpiął koszulę.Potem zlał ręcznik wodą kolońską, którą znalazł nabiurku Rzeckiego, i z synowską troskliwością wytarł choremu kark,twarz i głowę.Pan Tomasz uścisnął mu rękę. Już mi lepiej.Bóg zapłać. a potem dodał półgłosem: podo-basz mi się w tej roli siostry miłosierdzia.Bela nie potrafiłaby zrobićdelikatniej.No, ona stworzona do tego, ażeby jej usługiwano.Wozny przyniósł syfon i cytryny.Wokulski przyrządził limoniadę inapoił pana Tomasza, któremu stopniowo poczęły znikać sine plamy zpoliczków. Idz do mego mieszkania rzekł Wokulski do woznego i każzaprząc konie.Niech zajedzie przed sklep. Kochany.kochany jesteś. mówił pan Tomasz, mocno ściska-jąc go za rękę i z wdzięcznością spoglądając na niego zaczerwieniony-mi oczyma. Nie przywykłem do podobnej troskliwości, ponieważBelcia nie zna się na tych rzeczach.Nieumiejętność panny Izabeli w opiekowaniu się chorymi w przy-kry sposób uderzyła Wokulskiego.Ale tylko na chwilę.Powoli panTomasz zupełnie odzyskał siły.Obfity pot wystąpił na czoło, głoswzmocnił się i tylko sieć czerwonych żyłek na oczach świadczyła jesz-cze o minionym ataku.Przeszedł się nawet po pokoju, przeciągnął się izaczął: A.nie masz pojęcia, panie Stanisławie, jak się dziś zirytowałem.Czy dasz wiarę? dom mój sprzedano za dziewięćdziesiąt tysięcy!.Wokulski drgnął. Byłem pewny mówił pan Aęcki że wezmę choć ze sto dziesięćtysięcy.Już na sali słyszałem dokoła siebie głosy, że kamienica wartasto dwadzieścia.Ale cóż zapragnął kupić ją %7łyd, podły lichwiarz,ten Szlangbaum.Porozumiał się z konkurentami, a kto wie, czy i nie zmoim adwokatem, i straciłem dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy.Teraz Wokulski wyglądał na apoplektyka, ale milczał. A tak rachowałem prawił pan Aęcki że od pięćdziesięciu ty-sięcy dasz mi z dziesięć tysięcy rocznie.Na utrzymanie domu wycho-dzi mi sześć do ośmiu tysięcy, więc za resztę moglibyśmy z Belą coroku wyjeżdżać za granicę.Obiecałem nawet dziecku, że za tydzieńpojedziemy do Paryża.Akurat!.Sześć tysięcy rubli ledwie wystarcząna nędzne istnienie, a o podróżach ani myśleć.NikczemnyNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG326%7łyd.Nikczemne społeczeństwo, które tak ulega lichwiarzom, że nieśmie z nimi walczyć nawet przy licytacji.A co mnie najwięcej boli,powiem ci, to okoliczność, że za tym nędznym Szlangbaumem możeukrywać się jaki chrześcijanin, nawet arystokrata.Głos znowu zaczął mu się stłumiać i znowu na twarz wystąpiło si-nawe zabarwienie.Usiadł i napił się wody [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Musi Pan koniecznie przyjechaćNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG323do nas, jutro na obiad, ażebyśmy się naradzili nad pożegnaniem Ros-siego, a także nad naszą podróżą do Paryża.Wczoraj papo powiedziałmi, że jedziemy najdalej za tydzień.Naturalnie jedziemy razem, gdyżbez miłego Pańskiego towarzystwa podróż straciłaby dla mnie połowęwartości.A więc do widzenia.Izabela Aęcka Nie rozumiem rzekł pan Ignacy, obojętnie rzucając list na stół. Dla przyjemności podróżowania z panną Aęcką, a choćby radzenianad prezentami dla.dla jej ulubieńców nie rzuca się w błoto pięćdzie-sięciu tysięcy.jeżeli nie więcej.Wokulski powstał z kanapy i oparłszy się obu rękoma na stole,zapytał: A gdyby mi się podobało rzucić dla niej cały majątek wbłoto, to co?.%7łyły nabrzmiały mu na czole, gors koszuli gorączkowo falował napiersiach.W oczach zapalały mu się i gasły te same iskry, jakie już wi-dział Rzecki w chwili pojedynku z baronem. To co?. powtórzył Wokulski. To nic odpowiedział spokojnie Rzecki. Przyznałbym tylko, żeomyliłem się, nie wiem już który raz w życiu. Na czym? Dziś na tobie.Myślałem, że człowiek, który naraża się na śmier-ci.na plotki dla zdobycia majątku, ma jakieś ogólniejsze cele. A dajcież mi raz spokój z tym waszym ogółem!. wykrzyknąłWokulski uderzając pięścią w stół. Co ja robiłem dla niego, o tymwiem, ale.cóż on zrobił dla mnie!.Więc nigdy nie skończą się wy-magania ofiar, które mi nie dały żadnych praw?.Chcę nareszcie razcoś zrobić dla samego siebie.Uszami wylewają mi się frazesy, któ-rych nikt nie wypełnia.Własne szczęście to dziś mój obowiązek.inaczej.w łeb bym sobie palnął, gdybym już nic nie widział dla siebieoprócz jakichś fantastycznych ciężarów.Tysiące próżnują, a jedenwzględem nich ma obowiązki!.Czy słyszano coś potworniejszego?. A owacje dla Rossiego to nie ciężar? spytał pan Ignacy. Nie robię ich dla Rossiego. Tylko dla dogodzenia kobiecie.wiem.Ze wszystkich kasoszczędności ta jest najmniej pewną odparł Rzecki. Jesteś nieostrożny!. syknął Wokulski. Powiedz byłem.Tobie się zdaje, że dopiero ty wynalazłeś mi-łość.Znam i ja ją, bah!.Przez kilka lat kochałem się jak półgłówek, atymczasem moja Heloiza romansowała z innymi.Boże mój!.ile mnieNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG324kosztowała każda wymiana spojrzeń, które chwytałem w przelocie.Wkońcu w moich oczach wymieniano nawet uściski.Wierz mi, Stachu,ja nie jestem tak naiwny, jak myślą.Wiele w życiu widziałem i dosze-dłem do wniosku, że my wkładamy zbyt dużo serca w zabawę nazywa-ną miłością Mówisz tak, bo j e j nie znasz wtrącił pochmurnie Wokulski. Każda jest wyjątkową, dopóki nam karku nie nadkręci.Prawda,że nie znam t e j, ale znam inne.Ażeby nad kobietami odnosić wielkiezwycięstwa, trzeba być w miarę impertynentem i w miarę bezczelnym:dwie zalety, których ty nie posiadasz.I dlatego ostrzegam cię: niedużoryzykuj, bo zostaniesz zdystansowany, jeżeli już nie zostałeś.Nigdymdo ciebie o tych rzeczach nie mówił, prawda? nawet nie wyglądam napodobną filozofię.Ale czuję, że grozi ci niebezpieczeństwo, więc po-wtarzam: strzeż się! i w podłej zabawie nie angażuj serca, bo ci je wasystencji lada chłystka oplują.A w tym wypadku, mówię ci, człowiekdoznaje tak przykrych wrażeń, że.Bodajbyś ich lepiej nie.docze-kał!.Wokulski siedząc na kanapie zaciskał pięści, ale milczał.W tejchwili zapukano do drzwi ukazał się Lisiecki. Pan Aęcki chce się z panem widzieć.Może tu wejść? zapytałsubiekt. Niech pan poprosi. odparł Wokulski, śpiesznie wciągając ka-mizelkę i surdut.Rzecki wstał z krzesła, smutno pokiwał głową i opuścił swojemieszkanie. Myślałem, że jest zle mruknął będąc już w sieni. Alem nie my-ślał, że jest aż tak zle.Ledwie Wokulski zdążył jako tako ogarnąć się, wszedł pan Aęcki, aza nim wozny sklepowy.Pan Tomasz miał oczy krwią nabiegłe i sineplamy na policzkach.Rzucił się na fotel i oparłszy głowę na tylnejkrawędzi, ciężko dyszał.Wozny stał w progu z zakłopotaną miną iprzebierając palcami po metalowych guzikach swojej liberii czekał narozkazy. Wybacz, panie Stanisławie, ale.proszę cię wody z cytry-ną.wyszeptał pan Tomasz. Sodowej wody, cytryny i cukru.Biegnij! rzekł Wokulski dowoznego.Wozny wyszedł zawadzając wielkimi guzami o drzwi pokoju.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG325 To nic mówił pan Tomasz z uśmiechem. Krótka szyja, upał iirytacja.Chwilę odpocznę.Zatrwożony Wokulski zdjął mu krawat irozpiął koszulę.Potem zlał ręcznik wodą kolońską, którą znalazł nabiurku Rzeckiego, i z synowską troskliwością wytarł choremu kark,twarz i głowę.Pan Tomasz uścisnął mu rękę. Już mi lepiej.Bóg zapłać. a potem dodał półgłosem: podo-basz mi się w tej roli siostry miłosierdzia.Bela nie potrafiłaby zrobićdelikatniej.No, ona stworzona do tego, ażeby jej usługiwano.Wozny przyniósł syfon i cytryny.Wokulski przyrządził limoniadę inapoił pana Tomasza, któremu stopniowo poczęły znikać sine plamy zpoliczków. Idz do mego mieszkania rzekł Wokulski do woznego i każzaprząc konie.Niech zajedzie przed sklep. Kochany.kochany jesteś. mówił pan Tomasz, mocno ściska-jąc go za rękę i z wdzięcznością spoglądając na niego zaczerwieniony-mi oczyma. Nie przywykłem do podobnej troskliwości, ponieważBelcia nie zna się na tych rzeczach.Nieumiejętność panny Izabeli w opiekowaniu się chorymi w przy-kry sposób uderzyła Wokulskiego.Ale tylko na chwilę.Powoli panTomasz zupełnie odzyskał siły.Obfity pot wystąpił na czoło, głoswzmocnił się i tylko sieć czerwonych żyłek na oczach świadczyła jesz-cze o minionym ataku.Przeszedł się nawet po pokoju, przeciągnął się izaczął: A.nie masz pojęcia, panie Stanisławie, jak się dziś zirytowałem.Czy dasz wiarę? dom mój sprzedano za dziewięćdziesiąt tysięcy!.Wokulski drgnął. Byłem pewny mówił pan Aęcki że wezmę choć ze sto dziesięćtysięcy.Już na sali słyszałem dokoła siebie głosy, że kamienica wartasto dwadzieścia.Ale cóż zapragnął kupić ją %7łyd, podły lichwiarz,ten Szlangbaum.Porozumiał się z konkurentami, a kto wie, czy i nie zmoim adwokatem, i straciłem dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy.Teraz Wokulski wyglądał na apoplektyka, ale milczał. A tak rachowałem prawił pan Aęcki że od pięćdziesięciu ty-sięcy dasz mi z dziesięć tysięcy rocznie.Na utrzymanie domu wycho-dzi mi sześć do ośmiu tysięcy, więc za resztę moglibyśmy z Belą coroku wyjeżdżać za granicę.Obiecałem nawet dziecku, że za tydzieńpojedziemy do Paryża.Akurat!.Sześć tysięcy rubli ledwie wystarcząna nędzne istnienie, a o podróżach ani myśleć.NikczemnyNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG326%7łyd.Nikczemne społeczeństwo, które tak ulega lichwiarzom, że nieśmie z nimi walczyć nawet przy licytacji.A co mnie najwięcej boli,powiem ci, to okoliczność, że za tym nędznym Szlangbaumem możeukrywać się jaki chrześcijanin, nawet arystokrata.Głos znowu zaczął mu się stłumiać i znowu na twarz wystąpiło si-nawe zabarwienie.Usiadł i napił się wody [ Pobierz całość w formacie PDF ]